Taką to, proszę państwa, mieliśmy
wycieczkę we środę. W dodatku ja się uparłam, że nie będziemy moczyć nóg w
wysokiej mokrej trawie, a Andrzej od
samego rana odmieniał przez przypadki Bęczków – a czy daleko do Bęczkowa, a
gdzie ten Bęczków, a czy będziemy w Bęczkowie. I wykrakał…
Stach zarządził wyjazd do Krajna
Zagórze, gdzie wysiedliśmy na tak zwanej pętli, czyli tam, gdzie bus zawraca,
bo dalej drogi nie ma. Jest tylko ścieżka, a raczej dwie – jedna przez trawy
prosto na Wymyśloną, druga na zachód – omija Wymyśloną, ale jest sucha. Wybraliśmy
więc tę drugą, to znaczy ja poszłam w zaparte i panowie byli bezsilni. Poza
tym, mgła była taka gęsta, że Wymyślonej nie było widać.
w pajęczej sieci
No i tak sobie szliśmy w nadziei, że
natrafimy na czerwony szlak i
podejdziemy na Radostową. Może by się to udało, gdyby ten szlak był dobrze
znakowany, albo, gdyby było widać Radostową. Nic z tych rzeczy – a mimo to szczęście
nam sprzyjało, a raczej Stach miał proroczą wizję. Tym razem on się uparł na jedną ścieżkę, która
szczęśliwie okazała się i sucha i w dodatku znakowana jako ścieżka dydaktyczna,
która doprowadziła nas do wyśnionego Bęczkowa! No, kto by pomyślał?! A z
Bęczkowa to już prosto na Radostową. Nie, żeby ją było nagle widać, ale to
podejście znamy jak własną kieszeń i się wdrapaliśmy.
kapliczka w Bęczkowie
szczyt Radostowej
Na szczycie postój, a tam ja
dokonałam odkrycia. Otóż natrafiłam na cuchnący okaz. Panowie potem wypatrzyli
więcej takich przystojniaków w różnym wieku, ale jednakowo śmierdzących.
Ogólnie rzecz biorąc, na Radostowej mocno zalatywało padliną. A teraz zobaczcie
obiecywane pikantne szczegóły trasy.
oto on w całej okazałości - sromotnik bezwstydny
tu młody okaz
a to urocze bliźniaki, na dole widać pozostałości "jaja", z którego wyrosły
no i skapcaniały starzec
Z Radostowej zeszliśmy ostrożnie, bo
ślisko, a potem wdrapaliśmy się na Dąbrówkę. Stach rwał jak maszyna, Andrzej mi
uprzejmie towarzyszył i mieliśmy 2 minuty opóźnienia, bo jakoby za dużo
gadaliśmy przy podchodzeniu. Niech i tak będzie.
kącik edukacyjny nad Lubrzanką
podejście na Dąbrówkę
Do Diabelskiego Kamienia doszliśmy w
planowanym czasie, bo gnała nas nadzieja na jedzenie. Bardzo się zawiedliśmy,
bo przy Kamieniu wiało jak w Kieleckiem i musieliśmy zejść niżej, żeby znaleźć
zaciszne miejsce na postój.
jedna ze skał Diabelskiego Kamienia
Dalej Klonówka z platformą widokową
bez widoków, choć mgła nieco zelżała. Niżej Masłów – no, tu przynajmniej
kościół było widać i coś jakby słońce wyjrzało, kiedy podchodziliśmy na
Domaniówkę. Tym razem obeszło się bez dyskusji, którą drogę wybrać, bo ten
odcinek szlaku jest bardzo dobrze znakowany i spokojnie doszliśmy do Dąbrowy.
prawie widok z platformy na Klonówce
kościół w Masłowie
podejście na Domaniówkę - tę górę przynajmniej było widać
Muszę jeszcze odnotować indywidualny udział
Stasia w wyprawie. Zajął się on szukaniem grzybów i nawet sporo nazbierał. W
gruncie rzeczy miał rację, bo dziś oprócz grzybów niewiele było widać. Ale i
tak wycieczka udała się nam nadzwyczajnie. Czego sobie i wam na przyszłość życzymy.
uznaliśmy, że to czubajka kania, ale na wszelki wypadek się jej nie zbierało
prawdziwki
gałęziak wysmukły - tym się Stach nie interesował
Tym
razem tylko ja miałam aparat fotograficzny, więc zdjęciny mojego wyrobu.
Koledzy wyglądają jakby czytali Manifest PKWN ?
OdpowiedzUsuńPodobno tamci "czytający" byli analfabetami. :)
Nasi są w szoku, ile się namnożyło ścieżek dydaktycznych wokół Radostowej.
UsuńPoza tym niezmiennie nas zdumiewa, dlaczego niektórzy niszczą drogowskazy i tablice informacyjne. Że niby co, w główkę się uderzył drogowskazem i za karę go oderwał?