Ledwie
kilka miesięcy temu towarzyszyłam wirtualnie Kasi i Kamilowi z bloga „Magurskie Wyprawy” w
ich wędrówce po zasypanej śniegiem Połoninie Wetlińskiej (tu link do relacji).
Wtedy nawet nie przypuszczałam, że i ja się tam wkrótce wybiorę. Koniecznie zajrzyjcie do
tamtej relacji, żeby poczuć różnicę.
Jak było na naszej wyprawie?
Zerwaliśmy
się bladym świtem 1 maja, żeby zdążyć przyjechać do Wetliny zanim zacznie się
duży ruch turystyczny. Do pewnego stopnia nam się to udało – znaleźliśmy
miejsce na parkingu, ale na ulicach widzieliśmy coraz liczniejsze grupki
turystów zmierzających w różne strony.
Nasze
podejście zaplanowaliśmy żółtym szlakiem od Wetliny ku Przełęczy Orłowicza. Już
na starcie zderzyliśmy się z grupą, która wysiadła z autokaru. Jej członkowie
towarzyszyli nam na podejściu w kierunku lasu.
Nie było
jakoś specjalnie trudno iść, ale tego dnia akurat zrobiło się nadspodziewanie
ciepło. W efekcie większość rzeczy do ubrania musiałam targać w plecaku. Kto by
się tam tym przejmował! Widoki na okolice rekompensowały wysiłek.
aż się wierzyć nie chce, że niedługo tam się wdrapiemy
rzut oka za siebie
Podejście
lasem oznaczało oczywiście nieodłączne brodzenie w błocie plus kolejkę do kasy.
Ale potem to już ładny bukowy las, który w słoneczny dzień wydawał się wesoły,
nie tak tajemniczy jak poprzedniego dnia na Żukowie.
bukowy las w wiosennym słońcu
Wśród buków
pojawiły się też niewielkie skałki. A przejście po nich ułatwiały poręcze i
schodki. Czyli wygodnie i bezpiecznie.
skałki przy żółtym szlaku
I jakoś tak
nagle wyłoniła się przed nami Przełęcz Orłowicza, a wraz z nią dosyć silny
wiatr. Na szczęście nie był bardzo zimny.
na Przełęczy Orłowicza
widok z przełęczy na północ
Krótka
narada na przełęczy i postanawiamy wejść na pobliski Smerek. Skoro już i tak
jesteśmy w pobliżu… Druga taka okazja może się nie nadarzyć.
widok na Smerek (1222 m n.p.m.)
Dla mnie
cała wędrówka od tego momentu to właściwie jeden wielki zawrót głowy. Poczułam
się kompletnie zagubiona w ogromnej przestrzeni, która się przede mną
otworzyła. Nie wiedziałam, gdzie patrzeć, na czym się skupić. Mimo oglądania
zdjęć z połonin nie byłam przygotowana na to, jakie są potężne i zniewalająco
piękne. Tak, dobrze się domyślacie, to była moja pierwsza wyprawa w te rejony.
Nie wymagajcie więc ode mnie nazywania szczytów, które widziałam.
Jedno jest
pewne – dotarliśmy do krzyża na Smereku, a potem zwróciliśmy w kierunku
przełęczy i Połoniny Wetlińskiej.
skałki przy podejściu na Smerek
niezwykle oblegany krzyż pod szczytem
Pogoda się nieco zmieniła, było mniej słońca. No i teraz dopiero zobaczyłam nie tylko góry i połoniny, ale też i całe sznureczki ciągnące ścieżkami – na połoninie były prawdziwe tłumy! Nie sposób było zrobić „bezludne” zdjęcie. To był drugi szok tego dnia.
grupki turystów na połoninie
my też "robimy tłum"
Jedyne
puste okolice to te, które widziało się patrząc z połoniny na południe czy
północ. Tam były góry, las i cisza.
pustka
Tu
mijaliśmy turystów, jednych się wyprzedzało, inni wyprzedzali nas. Co i rusz
spotykaliśmy grupki odpoczywających. Niektórzy raczyli się napojami, które
zupełnie mi do gór nie pasują.
A na
Osadzkim Wierchu znaleźli się nawet „melomani” słuchający muzyki z odtwarzacza!
I jak tu się w ciszy i spokoju oddać podziwianiu gór?! Wytrzymaliśmy kilka
minut i w drogę.
Mijamy
kolejne grupki malowniczo rozłożone na skałkach. O, jak by się chciało
sfotografować taką skałkę solo! Niemożliwe.
na Osadzkim Wierchu
widok z Osadzkiego
Wreszcie
zaczyna się schodzenie – mamy do dyspozycji nie tylko nieznajomego i jakże
dowcipnego komentatora wydarzeń, ale też i schodki z poręczą. No i na tych to
schodkach stwierdzam brak termosu. Nic, tylko został na Osadzkim Wierchu. Robię
błyskawiczny w tył zwrot i prawie biegiem wracam na szczyt. A tam ani śladu
mojego termosu (jego to nie żal, ale herbata w nim była). Zanim popadnę w
rozpacz, zaglądam do plecaka, a tam termos śmieje mi się w nos. No, nieźle mi
się schował, ale co się nabiegałam, to moje.
schodkami w górę, schodkami w dół
połonina
Teraz już
spokojniej schodzę z Osadzkiego i planuję dłuższy postój w schronisku Chatka
Puchatka. O, tam to się napiję! Czegokolwiek. Byle dużo!
kamienista droga
Chatka Puchatka na horyzoncie
Jak to ja - zauważam nie tylko góry, ale i roślinki, które skromnie kwitną wśród
niewielkich jeszcze traw połoniny. A i zwierzyna drobna się trafia. Nie muszę dodawać, że oprócz naszej grupki
nikt ich nie dostrzega. Ot, drobnica jakaś.
jaszczurka spokojnie drzemie przy ścieżce
cebulica dwulistna
wawrzynek wilczełyko
W końcu
docieramy do słynnego schroniska. Edek spokojnie mi tłumaczy, jakie mamy stąd widoki,
ale ja właśnie przeżywam załamanie nerwowe. Nic nie jest w stanie mnie
pocieszyć. Tłumy w tym miejscu zupełnie zwaliły mnie z nóg i odebrały całą
radość z gór.
widok na Połoninę Caryńską
oblężone schronisko
Teraz mamy
tylko jedno marzenie – jak najszybciej uciec stąd, znaleźć się gdzieś w
ustroniu. Schodzimy więc możliwie najkrótszą drogą do parkingu na Przełęczy
Wyżnej im. J. Harasymowicza.
schodzimy z gór (jest już popołudnie, a wciąż są tacy, co prują w górę)
kamienie upamiętniające patrona przełęczy - Jerzego Harasymowicza
Na
szczęście czeka tam busik, który zabiera nas do Wetliny. I nie oczekujcie ode
mnie, że pokażę, jaki tłok panował na rzeczonym parkingu.
Piękne te
Bieszczady, ale czasem jednak zatłoczone. Szkoda…
Zdjęcia – Marysia, Edek i ja
Fajny wypad... to zejście do parkingu to nie takie chop siup !
OdpowiedzUsuńTo zejście było zupełnie w porządku. Gdybyśmy schodzili po błocie w stronę Wetliny - o, to by dopiero była ślizgawka. Ale kolana obciążało. Fakt.
UsuńCo Was podkusiło żeby się tam wybierać w długi łikend???
OdpowiedzUsuńWiadomo było że w Bieszczadach (Pieninach, Gorcach, Biebrzańskim PN i tego typu miejscach) będzie szarańczy od zatrzęsienia.
ps. jak pierwszy raz wyszedłem na Połoniny, to usiadłem, zapaliłem papierosa i ... nic nie mówiłem, nie mogłem znaleźć słów by powiedzieć to co mi się kłębiło w mózgu i w duszy, to wolałem nic nie mówić
Cóż, znajomi jechali i zaproponowali wspólny wypad. Głupio było odrzucić taką okazję. I w ten sposób staliśmy się częścią szarańczy. Czasem się wpisujemy w popularne trendy. ;)
UsuńAle nic to - połoniny ze swoją urodą rekompensują niedogodności związane z tłumami.
Bieszczady są teraz modne ale nawet tacy turyści jak My i Wy, którzy nie lubimy tłumów, też pragną obejrzeć słynne połoniny :) Na połoninach to widzę że takie przedwiośnie jest, wiosna jeszcze nie dotarła ...
OdpowiedzUsuńTak, rośliny zakwitły takie, jak u nas w marcu.
UsuńMnie też zadziwiło to majowe wilczełyko. Ile waży twój plecak?
OdpowiedzUsuńNie wiem i nie chcę wiedzieć. To znaczy wolę nie wiedzieć, bo bym się musiała załamać pod ciężarem tej wiedzy. A tak to sobie go spokojnie targam.
Usuń