Wybraliśmy
się w niedzielę za granicę województwa. Nie bardzo daleko, ale troszkę
zapuściliśmy żurawia w mazowieckie lasy, które są również świętokrzyskimi
lasami, bo las ten sam, a granica województwa, która przez niego przebiega nie
robi na nim żadnego wrażenia. A tak naprawdę to byliśmy w dobrze znanych
okolicach.
Wyruszyliśmy
z Płaczkowa przez Mroczków w stronę lasu. Poranne słońce przyświecało z pewną
nieśmiałością. Tu i ówdzie przewinęła się delikatna mgła. Nie zasłoniła nam na
szczęście zmian, które niedawno zaszły w okolicy.
poranna mgła
W
Płaczkowie na Kamiennej zbudowano nowy most – niczego sobie.
koledzy testują wytrzymałość mostu
Zaś
w Mroczkowie zaskoczył nas wygląd starego drewnianego kościółka św. Rocha. Kościółek
ma prawie 200 lat, a wygląda jak nowy, bo w tym roku został wyremontowany.
kościółek św. Rocha w nowej szacie
taka sobie "kałuża" w Mroczkowie
Za
Mroczkowem weszliśmy w las i maszerowaliśmy w stronę rezerwatu Ciechostowice. Przechodziliśmy
tymi drogami wiele razy i właściwie ani razu porządnie do rezerwatu nie
zajrzeliśmy. Tym razem też. Uważam, że to poważne zaniedbanie – do nadrobienia
przy innej okazji.
na skraju rezerwatu
Tym
razem naszym celem było zdobycie najwyższego mazowieckiego wzniesienia –
Altany. Udało się! Nie było to zresztą jakoś specjalnie trudne, bo szliśmy
szlakiem, droga nam się podobała, a w dodatku mieliśmy cały czas wrażenie, że
nie szliśmy nią wcześniej wcale. A jeśli nawet ktoś szedł, to tak dawno, że
tego nie pamięta.
las w drodze na Altanę
wieża obserwacyjna na szczycie Altany
piknik na szczycie
Po
krótkim postoju na szczycie zeszliśmy na południowy wschód w kierunku Ciechostowic.
O, to było spore przeżycie, bo sami wybieraliśmy drogi kierując się kompasem i
zdrowym rozsądkiem. Szczerze powiem, że jakąkolwiek ścieżkę byśmy wybrali, to i
tak by się dotarło do wsi, ale emocji trochę musiało być. Po długich
dyskusjach, rozważaniach, sporach dotarliśmy tam, gdzie chcieliśmy.
las wkracza na pola Ciechostowic (a może jednak ugory?)
Z
Ciechostowic pomaszerowaliśmy do Majdowa, gdzie grupa nam się rozsypała.
Mieszkańcy okolic Bliżyna pomaszerowali przez Łazy w kierunku szlaku żółtego,
którym doszli do Brześcia.
Pozostali
wędrowali niebieskim szlakiem na spotkanie z kolegą Edem, który wyszedł nam
naprzeciwko (to teraz taka nowa moda w grupie się zrobiła – spotkania na
trasie). Szlak miał być mokry i błotnisty. No trochę był, ale bez przesady. Podmokle
miejsca udało się bez problemu ominąć, a spodnie miałam o wiele mniej ubłocone
niż po środowej wycieczce.
jemioły na topoli
buk, który szykuje się do marszu
zmurszały buk przy szlaku niebieskim
huby w natarciu
Po
spotkaniu z kolegą pomaszerowaliśmy zgodnie w stronę cmentarza na Skarbowej
Górze, a potem w kierunku Skarżyska. Kałuże na tym odcinku trasy nie były
trudne do pokonania. A szlak bardzo dobrze znakowany, o wiele lepiej niż na
poprzednim odcinku.
las po ostatnich opadach deszczu
I
tak oto spokojnie dotarliśmy do końca trasy, czyli każdy do swojego domu. Nie
ma to, jak tania wycieczka z oszczędnością na przejeździe.
Obliczyliśmy,
że nasza trasa liczyła 22 kilometry, z czego tak ok. jednej trzeciej na terenie
województwa mazowieckiego.
Zdjęcia – Edek, Janek
i ja
Św. Roch - specjalista od zarazy.patron lekarzy,aptekarzy,ogrodników i wielu innych... relacja i foty - przednie. (bez względu na to co to znaczy)
OdpowiedzUsuńBardzo to zasłużony święty. Nie wiedziałam, że jest również patronem ogrodników, ale teraz wiem, do kogo się zwrócić w razie problemów w moim ogródku.
Usuń