niedziela, 27 grudnia 2015

Przedwiośnie na przedzimiu i inne atrakcje najlepszej wycieczki w tym roku

Ten tytuł przyznali niedzielnej wycieczce uczestnicy zgodnym chórkiem, a kto nie był, niech żałuje, drugi raz się taka wycieczka nie powtórzy. Jak każdy sukces i ten ma wielu ojców. Niestety, niektórzy (i to najważniejsi) nie są znani z imienia. Mniej ważni to Andrzej i ja, bo wymyśliliśmy i przeprowadzili grupę trasą niby znaną, ale jakże atrakcyjną.
Wszystko zaczęło się w Łącznej, skąd pomaszerowaliśmy uroczymi polnymi ścieżkami w stronę Podłazia. Jakież tam widoki! No, marcowe – pola się zielenią, trawa też miejscami zielona. 

pola Podłazia w końcu grudnia

grudniowe pola Zaskala  
 
Były też nieoczekiwane odkrycia – fakt, nie są to żadne zabytki architektury, ale takie strachy na wróble nieczęsto się trafiają. 

strach na wróble? przynęta na turystów? 

modniś
 
I zwierzyna nam się po drodze przyplątała. Z właścicielem, który uciął sobie z nami małą pogawędkę. Potem zaś poszliśmy znanymi drogami w stronę Barbarki, gdzie tym razem nic nie fotografowaliśmy, bo nie chcieliśmy zanudzać czytelników znanymi widokami. 

pies polny 

Z Barbarki zamierzaliśmy pójść na Kamień Michniowski czarnym szlakiem, co nam się nadspodziewanie łatwo i szybko udało. Zaplanowanego postoju na Kamieniu nie było, bo wiało tam dosyć nieprzyjemnie.

 Kamień Michniowski

rozgałęzienie szlaków

Ruszyliśmy więc spacerowym krokiem szlakiem niebieskim w stronę Czarnego Lasu, gdzie znów nas dopadły nastroje wiosenne. No, może czasem późnojesienne.  Nie wiem, dlaczego przy śniadaniu wycieczkowym powiedziałam, że musimy wyruszyć z gajówki Opal najpóźniej o trzynastej, żeby zdążyć na pociąg. Koledzy wyśmiali moją uwagę, bo było kilka minut po jedenastej, a do Opalu zostało nam lekko licząc pół godziny marszu. 

na szlaku

jesienne grzybki
 
I tu się włączyli nowi ojcowie sukcesu naszej wycieczki, którzy na kolejnym odcinku trasy zapewnili nam niespotykany poziom atrakcji, że nie wspomnę o wydłużeniu czasu przejścia do Opalu do granic niewyobrażalnych.
Nie mogę wam pokazać tych skromnych pracusiów, ale efekty ich działań zaskoczyły nas wielce. Pamiętacie z poprzednich wpisów skromną kałużę na ścieżce szlaku w kierunku Burzącego Stoku? Możecie sobie przypomnieć,jak się rozrastała, zaglądając do tych linków (rok 2013, 2014 i 2015). Teraz pracowite bobry zamieniły ją w przecudnej urody rozlewisko. Niestety, nie zadbały o podstawienie gondoli dla turystów. A przecież naścinały sporo drewna, było z czego budować.

I jak to przebrnąć?

dowód na sprawność bobrów i ich uzębienia 
 
Punktualnie o godzinie 11 27 zeszliśmy ze szlaku i aż do 12 15 przedzieraliśmy się przez wszelkiego rodzaju podmokłe zarośla. Prowadzący co jakiś czas się zmieniali, bo jak tylko kto się natknął na bagno nie do przebycia, musiał się wycofywać, a wtedy prowadzenie przejmował inny optymista, któremu się wydawało, że „no ta ścieżka to na pewno prowadzi na suchy teren, bo jest pod górkę”. Jaka ścieżka? Pod jaką górkę? Ludzie, tu tylko był wybór: mokro, bardzo mokro albo nie do przejścia. I wszystko w chaszczach nie do przebycia. Ja uległam urokowi jednego prześwitu – o, się wpakowałam na dobre, koledzy musieli trochę poczekać aż się  stamtąd wygramoliłam. 

miłe widoczki na bagnisku 

tu się wpakowałam

inna przeszkoda

I w tych koszmarnych warunkach zobaczyłam cud natury – malusieńkie żywe kwiatuszki wawrzynka wilczełyko. 27 grudnia! Czyli chyba jednak to przedwiośnie. 

kwitnący wawrzynek  

Czy to koniec atrakcji? Ależ skąd! Udało nam się wprawdzie znaleźć pierwszą niepodmokłą drogę, ale to jeszcze nie koniec przygód. Teraz musieliśmy wrócić do bitej drogi i szlaku, żeby dotrzeć na pociąg do Suchedniowa. Wracanie do drogi trwało do 12 55. Fajnie było – raczej sucho, chociaż czasem trafialiśmy na wycinkę drzew, a raz znów się niebezpiecznie zbliżyliśmy do Żarnówki i miejsc działania bobrów. Udało się ominąć i te przeszkody. Trochę nudno tu było, żadnych skoków i skłonów, no prościzna. 


dwa spotkania z Żarnówką
 
Kiedy już wyszliśmy na bitą drogę, a potem doszli do szlaku, to już nie było czasu na ceregiele. Zrobiło się fotkę Żarnówki, która dzięki bobrom robi się coraz szersza, a potem ruszyliśmy „z kopyta”, żeby zdążyć na pociąg. Przy gajówce Opal mieliśmy ok. 20 minut opóźnienia, więc zwiększyliśmy tempo marszu, żeby zdążyć. Udało się! Nawet kupiliśmy bilety w kasie. 

Żarnówka widziana z mostu na drodze
 
A co ze statystyką? Dokonałam pomiaru długości trasy na mapie – to około 19 kilometrów, ale  jest to długość bardzo umowna, bo przecież na najtrudniejszym odcinku mogliśmy pokonać niektóre fragmenty kilkakrotnie. Ale co tam, grunt, że wykaraskaliśmy się z tarapatów i w zgodzie oraz bez strat dotarliśmy do Skarżyska.  

Zdjęcia – Janek i ja

4 komentarze:

  1. Bobry dodały uroku tej trasie... wiosna w grudniu ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bobry faktycznie zmieniają krajobraz swoimi działaniami. W efekcie jest pięknie, ale właściwie szlak na tym odcinku należy zamknąć i znaleźć jakąś inną drogę. W opisie trasy nie napisałam, jakie chaszcze musieliśmy pokonać - gałęzie uderzały w twarz, jeżyny czepiały się odzieży, a ręce mamy pokrwawione przez ich kolce. I to było w okresie niezbyt mokrym. Wolę nie myśleć, co by tu było wczesną wiosną, albo w przypadku "turystów" w adidaskach...

      Usuń
  2. Aniu, wawrzynek bedzie mi zawsze przypominal pana Henryka Rogalé, ktory zgodnie z obietnicá przeprowadzil nas bezpiecznie ktorejs Wielkanocy przez podmokle okolice Bernatki by pokazac nam té rosliné w calym bogactwie rozowego kwiecia. Bratowa z wrazenia zgubila skorzana kurtké i musielimy sie po niá wrocic. Zauwazyla dopiero nad zalewem, kiedy zwolnilismy tempo. Na szczescie udalo sié kurtke odnalezc.
    Mile wspominam wedrowki z panem Henrykiem. Niech spoczywa w pokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan Henryk pozostaje w mojej wdzięcznej pamięci dzięki odnalezieniu pomnikowego cisa na zboczu Świniej Góry. Byliśmy tam tego roku wiosną i jest na blogu jego zdjęcie.
      Jego grób odwiedzamy corocznie 1 stycznia - wczoraj też byliśmy, lampki zapalone.

      Usuń