Ten
tytuł przyznali niedzielnej wycieczce uczestnicy zgodnym chórkiem, a kto nie był, niech żałuje, drugi
raz się taka wycieczka nie powtórzy. Jak każdy sukces i ten ma wielu ojców. Niestety,
niektórzy (i to najważniejsi) nie są znani z imienia. Mniej ważni to Andrzej i
ja, bo wymyśliliśmy i przeprowadzili grupę trasą niby znaną, ale jakże
atrakcyjną.
Wszystko
zaczęło się w Łącznej, skąd pomaszerowaliśmy uroczymi polnymi ścieżkami w
stronę Podłazia. Jakież tam widoki! No, marcowe – pola się zielenią, trawa też
miejscami zielona.
pola Podłazia w końcu grudnia
grudniowe pola Zaskala
Były
też nieoczekiwane odkrycia – fakt, nie są to żadne zabytki architektury, ale
takie strachy na wróble nieczęsto się trafiają.
strach na wróble? przynęta na turystów?
modniś
I
zwierzyna nam się po drodze przyplątała. Z właścicielem, który uciął sobie z
nami małą pogawędkę. Potem zaś poszliśmy znanymi drogami w stronę Barbarki,
gdzie tym razem nic nie fotografowaliśmy, bo nie chcieliśmy zanudzać czytelników
znanymi widokami.
pies polny
Z
Barbarki zamierzaliśmy pójść na Kamień Michniowski czarnym szlakiem, co nam się
nadspodziewanie łatwo i szybko udało. Zaplanowanego postoju na Kamieniu nie
było, bo wiało tam dosyć nieprzyjemnie.
Kamień Michniowski
rozgałęzienie szlaków
Ruszyliśmy
więc spacerowym krokiem szlakiem niebieskim w stronę Czarnego Lasu, gdzie znów
nas dopadły nastroje wiosenne. No, może czasem późnojesienne. Nie wiem, dlaczego przy śniadaniu
wycieczkowym powiedziałam, że musimy wyruszyć z gajówki Opal najpóźniej o trzynastej,
żeby zdążyć na pociąg. Koledzy wyśmiali moją uwagę, bo było kilka minut po
jedenastej, a do Opalu zostało nam lekko licząc pół godziny marszu.
na szlaku
jesienne grzybki
I
tu się włączyli nowi ojcowie sukcesu naszej wycieczki, którzy na kolejnym
odcinku trasy zapewnili nam niespotykany poziom atrakcji, że nie wspomnę o wydłużeniu
czasu przejścia do Opalu do granic niewyobrażalnych.
Nie
mogę wam pokazać tych skromnych pracusiów, ale efekty ich działań zaskoczyły
nas wielce. Pamiętacie z poprzednich wpisów skromną kałużę na ścieżce szlaku w
kierunku Burzącego Stoku? Możecie sobie przypomnieć,jak się rozrastała, zaglądając do tych linków (rok 2013, 2014 i 2015). Teraz pracowite bobry zamieniły ją w przecudnej urody
rozlewisko. Niestety, nie zadbały o podstawienie gondoli dla turystów. A
przecież naścinały sporo drewna, było z czego budować.
I jak to przebrnąć?
dowód na sprawność bobrów i ich uzębienia
Punktualnie
o godzinie 11 27 zeszliśmy ze szlaku i aż do 12 15 przedzieraliśmy się przez
wszelkiego rodzaju podmokłe zarośla. Prowadzący co jakiś czas się zmieniali, bo
jak tylko kto się natknął na bagno nie do przebycia, musiał się wycofywać, a
wtedy prowadzenie przejmował inny optymista, któremu się wydawało, że „no ta ścieżka
to na pewno prowadzi na suchy teren, bo jest pod górkę”. Jaka ścieżka? Pod jaką górkę? Ludzie, tu tylko był wybór:
mokro, bardzo mokro albo nie do przejścia. I wszystko w chaszczach nie do przebycia. Ja uległam urokowi jednego prześwitu
– o, się wpakowałam na dobre, koledzy musieli trochę poczekać aż się stamtąd wygramoliłam.
miłe widoczki na bagnisku
inna przeszkoda
I
w tych koszmarnych warunkach zobaczyłam cud natury – malusieńkie żywe
kwiatuszki wawrzynka wilczełyko. 27 grudnia! Czyli chyba jednak to
przedwiośnie.
kwitnący wawrzynek
Czy
to koniec atrakcji? Ależ skąd! Udało nam się wprawdzie znaleźć pierwszą niepodmokłą drogę, ale to jeszcze nie koniec przygód. Teraz musieliśmy wrócić do
bitej drogi i szlaku, żeby dotrzeć na pociąg do Suchedniowa. Wracanie do drogi trwało
do 12 55. Fajnie było – raczej sucho, chociaż czasem trafialiśmy na wycinkę
drzew, a raz znów się niebezpiecznie zbliżyliśmy do Żarnówki i miejsc działania
bobrów. Udało się ominąć i te przeszkody. Trochę nudno tu było, żadnych skoków
i skłonów, no prościzna.
dwa spotkania z Żarnówką
Kiedy
już wyszliśmy na bitą drogę, a potem doszli do szlaku, to już nie było czasu na
ceregiele. Zrobiło się fotkę Żarnówki, która dzięki bobrom robi się coraz
szersza, a potem ruszyliśmy „z kopyta”, żeby zdążyć na pociąg. Przy gajówce
Opal mieliśmy ok. 20 minut opóźnienia, więc zwiększyliśmy tempo marszu, żeby
zdążyć. Udało się! Nawet kupiliśmy bilety w kasie.
Żarnówka widziana z mostu na drodze
A
co ze statystyką? Dokonałam pomiaru długości trasy na mapie – to około 19
kilometrów, ale jest to długość bardzo umowna,
bo przecież na najtrudniejszym odcinku mogliśmy pokonać niektóre fragmenty
kilkakrotnie. Ale co tam, grunt, że wykaraskaliśmy się z tarapatów i w zgodzie oraz
bez strat dotarliśmy do Skarżyska.
Zdjęcia – Janek i ja
Bobry dodały uroku tej trasie... wiosna w grudniu ?
OdpowiedzUsuńBobry faktycznie zmieniają krajobraz swoimi działaniami. W efekcie jest pięknie, ale właściwie szlak na tym odcinku należy zamknąć i znaleźć jakąś inną drogę. W opisie trasy nie napisałam, jakie chaszcze musieliśmy pokonać - gałęzie uderzały w twarz, jeżyny czepiały się odzieży, a ręce mamy pokrwawione przez ich kolce. I to było w okresie niezbyt mokrym. Wolę nie myśleć, co by tu było wczesną wiosną, albo w przypadku "turystów" w adidaskach...
UsuńAniu, wawrzynek bedzie mi zawsze przypominal pana Henryka Rogalé, ktory zgodnie z obietnicá przeprowadzil nas bezpiecznie ktorejs Wielkanocy przez podmokle okolice Bernatki by pokazac nam té rosliné w calym bogactwie rozowego kwiecia. Bratowa z wrazenia zgubila skorzana kurtké i musielimy sie po niá wrocic. Zauwazyla dopiero nad zalewem, kiedy zwolnilismy tempo. Na szczescie udalo sié kurtke odnalezc.
OdpowiedzUsuńMile wspominam wedrowki z panem Henrykiem. Niech spoczywa w pokoju.
Pan Henryk pozostaje w mojej wdzięcznej pamięci dzięki odnalezieniu pomnikowego cisa na zboczu Świniej Góry. Byliśmy tam tego roku wiosną i jest na blogu jego zdjęcie.
UsuńJego grób odwiedzamy corocznie 1 stycznia - wczoraj też byliśmy, lampki zapalone.