poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Jak zdobywaliśmy Babią Górę

Z poświęceniem, bo pogoda nie chciała z nami współpracować. Jak tylko wysiedliśmy z busa, zaczęło kropić i tak kropiło z mniejszymi i większymi przerwami przez większość trasy.
Zapytacie, gdzie wysiedliśmy? Tuż za granicą Kielc. Lekko się cofnęliśmy i mieliśmy świetną drogę przez las, którą zmierzaliśmy na południowy wschód. 

cała trasa przed nami

poznasz kierownika po mapie (a pogodę po stanie mapy na koniec wycieczki)
 
Z moich obliczeń (pi razy oko) wynikało, że gdzieś tak około 9 00 droga skręci na południe, a my z nią. Nie przewidziałam tylko, że po drodze zmieni się nawierzchnia i trawa trochę mi przemoczy moje stare buty. Nic to, trzeba było iść dalej aż do szosy, która doprowadziła nas do wsi Kuby Młyny. Znacie? Ja przyznam, że znalazłam się tu pierwszy raz w życiu. Zresztą, gdyby nie deszcz i mokre trawy, to wcale bym tu nie szła, bo miałam zaplanowaną ładną leśną drogę. Ale podczas deszczu asfalt jest największym sprzymierzeńcem piechura. I poza tym fajnie nam w tych Młynach pasował porządny punkt wypoczynkowy z solidnymi ławkami, stołem i zadaszeniem – idealne miejsce na śniadanko. 

miejsce wypoczynku w Kuby Młynach (nie uwierzycie, ale jedną solidną ławkę już ktoś spalił)
 
Po śniadaniu wędrowaliśmy dalej asfaltem aż do miejsca, gdzie zgodnie z mapą była lepsza droga do lasu. Z niej skorzystaliśmy.
Ta dróżka doprowadziła nas doi solidnej bitej drogi leśnej, która dla urozmaicenia prowadziła na północny zachód, czyli w okolice Babiej Góry. 

chwilowo nie pada, a droga jak marzenie na taka pogodę
 
Ustaliliśmy, że, jeśli na tę górę nie będzie porządnej ścieżki, to rezygnujemy z podejścia, żeby się niepotrzebnie nie moczyć. Ale ścieżka była. Wprawdzie dosyć wąska, ale ładna, momentami kamienista. Prowadziła przez świerkowy las. No to pomaszerowaliśmy. 

ścieżka na Babią Górę 
 
W pobliżu szczytu zrobiło się trudniej – mokre chaszcze. W tej sytuacji większość grupy została rozsądnie na miejscu, a tylko największy zapaleniec pomaszerował na szczyt. I nawet go zdobył, ale nie chcielibyście mieć takich brudnych spodni, jakie mu to podejście zafundowało. 
Jak się już pewnie wszyscy domyślili ze szczytu nie było widoków na czeską stronę, a nawet żadnych nie było, bo to nasz kielecki szczyt Babia Góra o niebotycznej wysokości 312 m n.p.m.

na szczycie Babiej Góry 
 
Dalszą atrakcją wycieczki miał być malowniczy (jak przypuszczałam) śródleśny staw. Oprócz mnie nikt chyba nie wierzył w jego istnienie, bo zaznaczony był jedynie na najnowszej mapie Gór Świętokrzyskich. Nie zraziłam się uszczypliwościami i powątpiewaniem i doprowadziłam towarzystwo do stawu, który okazał się zbiornikiem przeciwpożarowym. No dobrze, nie był jakoś specjalnie duży ani malowniczy. Ale jaką ma ładną „wyspę” z nenufarów! 

kapliczka św. Huberta między górą a zbiornikiem wodnym 

śródleśny zbiornik wodny  

 nenufary
 
Miałam ambitny zamiar pójścia ścieżką w pobliżu stawu na północ i dotarcia na Telegraf, ale ścieżka była bardzo bagnista i wycofaliśmy się na drogę, którą szliśmy. Doprowadziła nas ona spokojnie do miasta, a potem uliczką do przystanku.
I po wycieczce. Przeszliśmy 16,7 kilometra, spadły na nas niezliczone krople deszczu, którego według prognozy pogody wcale miało nie być, ale nie mam pretensji. Nie zmokliśmy bardzo, a przynajmniej się odetchnęło od upału. 
Pogoda i niektóre przydrożne rośliny zdają się sugerować koniec lata, ale nie poddajemy się tak łatwo temu wrażeniu. 

nawłoć kanadyjska, o której śpiewał Niemen "mimozami jesień się zaczyna" 

lody na zakończenie wycieczki zadają kłam temu pesymizmowi
 
Zdjęcia – Edek i ja

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Na zimową wycieczkę też odpowiednie - bardzo dobre drogi, tylko te przesiadki...

      Usuń
  2. Nam wczoraj pogoda też pokrzyżowała plany ale udało się odwiedzić skansen łemkowski w Zyndranowej gdzie ucieliśmy sobie z panią Gocz miłą pogawędkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nam ten skansen niestety przeszedł koło nosa - nie dopasowaliśmy się w czasie. Ale może jeszcze kiedyś nadrobimy ten brak.

      Usuń
  3. Zdecydowanie za jesień uważam ten czas gdy po deszczu już nie mogę wysuszyć spodni na słońcu (czyli po połowie listopada) wcześniej jest lato (co majwyzej daje odpocząć od upałów. Zatem byle do grudnia i już w styczniu nowy sezon na wędrówki. Kurza twarz na dobrą sprawę to nie ma sensu sezonu wcale kończyć...

    Sajno to faktycznie nie jest, ale i tak fajne oczko wodne w lesie. Mogli by koło tego jakąś wiatkę postawić i miejsce na obnisko - jak u nas na Trzemesnej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W naszej grupie sezon trwa na okrągło. Jedynie kurtki się zmieniają. U mnie sezon zimowy to przejścia na spodnie sztruksowe. A na największe mrozy mam stare spodnie narciarskie mocno ocieplane.
      Niemniej jednak "prędzej czy później jesień przyjdzie, nie ma na to rady", jak pisał Waligórski.
      Przy oczku jest tylko tabliczka z litanią zakazów (ale bez zakazu fotografowania).

      Usuń