Nie
poddaję się łatwo. Upał nas zniechęcił tydzień temu, ale zrobiło się chłodniej
i postanowiłam wrócić do Dębskiej Woli.
Tym
razem tu zaczęliśmy naszą trasę.
zauroczyły nas szyszki chmielu na jednym z płotów
Na
początku obejrzeliśmy kościół, którego wieżyczkę widzieliśmy tydzień temu z
polnej drogi. Nie jest to obiekt stary, bo zbudowany w roku 1981 na miejscu
poprzedniej drewnianej kapliczki. Co ciekawe stanowi podobno jej replikę. No,
raczej niemożliwe.
kościół Matki Bożej Częstochowskiej w Dębskiej Woli
W
pobliżu kościoła wchodzimy na porządną polną drogę, która prowadzi do
nieczynnego kamieniołomu. To znaczy, nie do samego kamieniołomu prowadzi – pod
koniec trzeba sobie radzić własnym sumptem. Poradziliśmy sobie, rzecz jasna.
Wydobywano tu orzechowo – wiśniowy marmur, który podobno nietrudno polerować. Tak
złoże wygląda obecnie.
poszukiwacz marmuru do wypolerowania
ściana kamieniołomu
czy tak wygląda marmur?
Czytałam,
że wykorzystywano ten marmur do produkcji wapna. Na dowód prawdziwości tej
informacji mamy w pobliżu ruiny jednego z dziewiętnastowiecznych
wapienników. Dotarcie do niego to już
wyższa szkoła jazdy, ale Janek tak się uparł, że uda nam się tam dotrzeć, że w
końcu dotarliśmy. I nawet nam się udało wrócić do drogi!
przez chaszcze do wapiennika
Potem
już tylko szukaliśmy budynku szkoły, który znajduje się w dawnym parku
dworskim. Interesował nas zarówno sam park jak i pozostałość modernistycznej
willi z roku 1923, która została przebudowana na szkołę. Trafniej należałoby
powiedzie rozbudowana. Dzięki uprzejmości pani dyrektor szkoły mogę wam
zaprezentować zdjęcie przedstawiające oryginalną willę, a poniżej zdjęcie
budynku szkoły – nietrudno porównać oba obiekty i znaleźć podobieństwa.
archiwalne zdjęcie dworku ze strony szkoły (tu link)
budynek Szkoły Podstawowej im. Jakuba Szelesta obecnie
Pani
dyrektor, mgr Irena Bisaga, opowiedziała nam również o patronie szkoły – byłym
jej nauczycielu Jakubie Szeleście. To bardzo ciekawa postać. Polecam film o
jego życiu przygotowany przez uczniów i nauczycieli (tu link).
tablica pamiątkowa w korytarzu szkolnym
sztandar szkoły
alejka Dębów Pamięci - pierwszy upamiętnia patrona szkoły
Dzięki
uprzejmości pani dyrektor skorzystaliśmy ze szkolnej furtki, za którą
zaczęliśmy podejście na Baranią Górę. Tak, proszę państwa, niedawno byliśmy na Babiej,
a teraz na Baraniej. I nie musimy ruszać się w Beskidy. Ta wysoka na 312 m
n.p.m. góra jest najwyższym wzniesieniem Pasma Zbrzańskiego, na jej szczyt
prowadzi porządna droga. No i nie sposób ten szczyt przegapić. Znajduje się tu
ciekawa kapliczka wystawiona jakoby przeciw złym mocom; jest ona nazywana
kapliczką świętej Tekli, ale miejsce pierwotnej drewnianej figurki tej świętej
zajmuje obecnie figurka Matki Boskiej.
jedno ze starych parkowych drzew
kapliczka świętej Tekli na szczycie Baraniej Góry (nic nie zmyślam - potwierdza to stosowna tabliczka)
W
pobliżu szczytu pracują drwale, którzy znają drogę na Kawczyn, ale nie wiedzą,
gdzie jest droga na Chmielowice. Nawet się nie dziwię, bo sami tę drogę zawalili
ściętymi pniami i gałęziami. Ale cóż to dla nas za przeszkoda? Przedarliśmy
się.
W
nagrodę na zboczu góry spotkaliśmy nietypową kapliczkę świętego Huberta i
piękną drogę prosto do Chmielowic. Plus widoki, rzecz jasna. Na razie mocno
pochmurno. I wietrznie.
kapliczka świętego Huberta
a w polu trzy niebieskie strachy na wróble
W
Chmielowicach na zboczu Sadowej Góry mieścił się dwór, a może raczej folwark,
ale czytałam, że niewiele z jego niegdysiejszej świetności pozostało, więc nie
szliśmy na poszukiwania. Wystarczyły nam zachwyty nad murowaną kapliczką
świętego Rocha z przełomu XVIII i XIX wieku. Sama kapliczka jest gęsto
„zaludniona”, bo mieści się w niej aż trzech świętych. Centralna postać to bez
wątpienia św. Roch, a po obu jego stronach ustawieni są symetrycznie dwaj święci
stanowiący lustrzane odbicie – może to podwójny Jan Nepomucen?
w kapliczce świętego Rocha trochę tłoczno
We
wsi znajdują się również dwa stare krzyże przydrożne. Jeden z nich ma dla nas
wielkie znaczenie, bo stoi na rozdrożu – jedna z dróg przy nim prowadzi do
Chomentowa, druga do Łukowej. Wybieramy tę pierwszą.
krzyż w centrum wsi
i na rozstajach (nie wybraliśmy drogi widocznej na zdjęciu)
Cóż
to za urocza droga! Bielutka, wśród pól (niestety już po żniwach, ale trwa
orka), z wiatrakiem na horyzoncie.
samotność wśród pól
No
i doprowadza do Chomentowa, gdzie przy drodze wystawiają się na widok publiczny
stare piwnice zbudowane z miejscowego kamienia.
piwniczki z Chomentowa
A dalej mamy główny cel naszej
wyprawy – drewniany kościółek pod wezwaniem św. Marii Magdaleny. Nie jest do
końca jasne, czy to świątynia zbudowana w pierwszej połowie osiemnastego wieku,
czy też w tym czasie gruntownie odnowiono kościół z roku 1331. Był on przez
pewien czas protestanckim zborem. Obecnie wygląda na nieużywany, bo po
przeciwnej stronie drogi wznosi się nowy murowany kościół.
zabytkowy kościółek w Chomentowie
Ciekawa
jest również dziewiętnastowieczna murowana dzwonnica stanowiąca jednocześnie
bramę kościelną (niestety, zamkniętą), a przy kościelnym murze nietypowy krzyż.
dzwonnica
i krzyż
Z
Chomentowa miałam zamiar wyruszyć prostą jak drut drogą w kierunku szosy do
Łukowej, ale zaczynamy kombinować, bo może do wiatraka podejdziemy, a może nie,
może tą stroną wzgórza, a może jednak wejść na wzgórze. Skutki łatwe do
przewidzenia – namnożyło nam się tych dróg i wariantów, aż w końcu
wylądowaliśmy na bezdrożu.
I z tego się wybrnęło. Przeszliśmy drogi, bezdroża, zagajniki i znaleźli się
w końcu na szosie w kierunku Łukowej, jako zadośćuczynienie za trudy przeprawy mieliśmy krótszy
odcinek asfaltu do przejścia.
tym razem takie widoczki napotkaliśmy
Jednak
sama Łukowa to dosyć długa wieś i delektowaliśmy się asfaltowym podłożem dobre
kilkanaście minut. Na zakończenie dotarliśmy do przystanku busa, który mieści
się tuż przy kościele. Jest on stosunkowo nowy, bo z początku dwudziestego
wieku, choć sama parafia liczy ponad 600 lat. Stąd też w kościele sporo
zabytkowego wyposażenia z poprzednich kościołów. Jest podobno i współczesna
polichromia – Droga Krzyżowa, w której Chrystusowi towarzyszą postaci historyczne,
jak na przykład Kopernik, oraz parafianie.
Nic
z tych cudów nie obejrzeliśmy, bo kościół zamknięty, na bus czekaliśmy ok. 15
minut i nie było sensu prosić o otwarcie kościoła.
kościół w Łukowej
portal
Całą
naszą wyprawę tak podsumował Janek – „100 km dojazdu, 20 km pieszo; bez kropli
deszczu, a pod drzwiami domu ulewa”.
Zdjęcia – Janek i ja
Malownicze tereny, i znów sporo ciekawostek?
OdpowiedzUsuńZ kosciolami tak już bywa (drugie takie spostrzeżenie które dziś czytam) buduje się nową świątynię, a ta stara, piękna "idzie w odstawkę". To zresztą jeden z powodów dla których do pomysłu proboszczy by budować nowy kościół, wspartego nawet autorytetem biskupa podchodzimy jako parafianie z "zimnym entuzjazmem" ;)
Taki lost starych kościółków, nasz drewniany kościółek też smętnie marnieje opuszczony. A taki był przytulny, swojski.
Usuń