A tak się
zarzekałam, że w razie deszczu wycieczkę odwołujemy…
I co komu
po zdrowym rozsądku, jak rano słońce, potem lekka mżawka, a kierowca busa
zachwala – w Bodzentynie ani kropli? No to jedziemy.
Im dłużej
jedziemy, tym bardziej pochmurno się robi, a w Bodzentynie slaby deszczyk. Nic
to, ruszamy na zaplanowaną trasę z wieloma atrakcjami.
Pierwszą ma
być cmentarz żydowski na skraju miasta przy drodze do Świętej Katarzyny. Nie
byliśmy tam wieki całe, jeszcze przed pracami porządkowymi na jego terenie.
Zakończono je w roku 2009 (!).
Inicjatorem
tego wielkiego porządkowania zabytkowego cmentarza był bodzentyński ksiądz
Leszek Sikorski, który pozyskał pomoc pochodzącego z Bodzentyna Maksa Szafira,
a dzięki niemu wsparcie finansowe Szwedzkiego Komitetu przeciwko Antysemityzmowi.
ufundowana przez księdza L.Sikorskiego tablica poświęcona członkom rodziny M. Szafira zabitym w czasie Zagłady
Od tego
czasu cmentarz założony w roku 1867 jest łatwiej dostępny dla odwiedzających.
Zachowało się tu kilkadziesiąt macew z czytelnymi napisami i zdobieniami, nawet
ślady niegdysiejszej polichromii można zauważyć.
nagrobek z koroną trzymaną przez dwa lwy należał może do jakiegoś uczonego w księgach
świece na nagrobkach kobiet
dzban i misa na grobie jednego z Lewitów
Cmentarz
nigdy nie był ogrodzony, miał tylko symboliczną bramę. Jego obecną bramę
zaprojektował kielecki artysta Marek Cecuła.
symboliczna brama cmentarna
Podczas
oglądania cmentarza kryliśmy się pod parasolkami. Co tu dużo gadać – zaczęło
lać. W tej sytuacji zarządziłam odwrót do domu. Umówiliśmy się jednak, że jeśli
pogoda się poprawi, wysiądziemy w Suchedniowie i zrobimy sobie spacer do domu.
Zgodnie z
oczekiwaniami naszego największego optymisty, Janka, już we Wzdole przestało
padać, wyjrzało słońce. Odżałowaliśmy więc nadpłaconą złotówkę za bilet i
wysiedliśmy w Suchedniowie, żeby iść przyjemnymi ścieżkami nad Kamionką.
przechodziliśmy obok plebanii, a tam w ogrodzie taka rzeźba; czyżby to postać infułata Wójcika?
Kamionka
tu wpływa do niej woda z oczyszczalni ścieków
Ścieżki
okazały się nie tylko przyjemne, ale też i wąskie, co powodowało kolejkę do
fotografowania najlepszych miejsc. Nie zrażaliśmy się takimi drobiazgami,
raczej nas to bawiło.
w kolejce do zdjęcia
impresja fotograficzna Zosi
leśna "brama"
Postanowiliśmy
zrobić sobie postój śniadaniowy przy naszym ulubionym potężnym dębie.
Osoby
pierwsze z kolejki już kończyły jedzenie, ostatni dopiero podchodzili do dębu,
kiedy zaczęło grzmieć, a potem delikatnie kropić. Rozsądek nakazał możliwie
najszybsze opuszczenie dębu.
nieprzyjemnie raczej
Ja biegłam
z pomidorem w jednej ręce, parasolką w drugiej, telefon był chyba w trzeciej,
bo też go pamiętam.
pamiętam, że przebiegałam przez kładkę z tym widokiem, ale żeby zrobić zdjęcie? Zosia ma nerwy ze stali!
Kiedy
wybiegłam na drogę, grupa już się kierowała w stronę domu w budowie (z dachem!).
Ja też się tam wdrapałam. Właściwie w ostatniej chwili, bo zaraz ulewa zrobiła
się większa. Błyskało się, grzmiało i padało raz mocnej, raz słabiej.
daremnie wypatrujemy oznak poprawy pogody
W dodatku
zaginął nam Janek, który zakładając pelerynę zupełnie został w tyle. Na
szczęście dotarł do niezbyt odległego przystanku, gdzie spędził sporo czasu pod
zadaszeniem. Skontaktowaliśmy się telefonicznie i nie martwiliśmy się o niego. A
nasz dzielny samotnik nakręcił nawet mały filmik obrazujący deszcz, który
zepsuł nam wycieczkę.
Po pół
godziny atrakcji burzowych Jacek wypatrzył pierwsze oznaki poprawy pogody.
przeciera się
Opuściliśmy
naszą kryjówkę. Bardzo jej jesteśmy wdzięczni za schronienie i zawsze już
przechodząc koło tego domu będziemy wspominać naszą wycieczkę z atrakcjami.
Irena
wezwała posiłki i zostaliśmy przez jej syna dostarczeni do miasta.
Mój
krokomierz wskazał 6,8 kilometra. Ale co tam kilometry! Wrażenia się liczą.
Zdjęcia – Zosia, Edek, Janek i ja
Hej przygodo ! i jest co wspominać :)
OdpowiedzUsuńI jeszcze długo na wycieczkach będziemy do tego dnia wracać.
UsuńMój starszy śmignął z.kolegami.na rowerach na Brzankę (jakieś trzy dychy w jedna jedna , żaden wyczyn, ale kilka "atrakcyjnych" podjazdów mieli. A tam właśnie ich ulewa spotkała, kilka godzin usiłowali "wziąć jąn przeczekanie" ale w końcu postanowili wracać na rowerach. Przemokli do żywego, ale zadowoleni. Pokazali na co ich stać.
OdpowiedzUsuńI masz rację nie ważny dystans, ważne przygody i przeżycia.
W porównaniu z tą eskapadą nasza wygląda blado, nawet skarpetki miałam suche.
UsuńMam nadzieję, że młodzi nie złapali przeziębienia, ostatecznie byli cały czas w ruchu.
Kirkut wygląda na bardzo interesujący, a niedzielna pogoda chyba nigdzie nie rozpieszczała.
OdpowiedzUsuńAle dane do tajnej akcji na zboczu Miejskiej Góry mamy zapamiętane i na razie sza!
UsuńByłem w Bodzentynie ale do kirkutu nie dotarłem. Doszedłem do miasta ze Świętej Katarzyny, bodaj niebieskim szlakiem.
OdpowiedzUsuńZapraszam przy okazji wszystkich do siebie:
http://fotowojaze.pl/nikiszowiec-w-filmie/
Kirkut nie znajduje się przy szlaku, a przy szosie do Świętej Katarzyny.
UsuńZ zaproszenia chętnie skorzystamy. Pozdrawiam!