Święty stoi
przy budynku stacji kolejowej w wiosce Einsiedeln (te wszystkie „ei” czytajcie
jako „aj”). Dziwnie się pewnie czuje, bo to wszak jego okolica, ale jakieś 1200
lat temu wyglądała inaczej – były tu niedostępne lasy, w których ów pustelnik –
benedyktyn mógł wieść kontemplacyjny żywot w towarzystwie dwóch ocalonych przez
siebie przed krogulcem kruków, które teraz przysiadły u jego stóp.
figura świętego Meinrada wieńcząca fontannę przy stacji kolejowej
Z drugiej strony zawsze był uczynny dla ludzi, służył radą, pomocą, nawet zbójców gościnne przyjął w swym odludziu, a ci go okrutnie zamordowali. Wierne kruki świętego nie pozwoliły mordercom ujść bezkarnie.
W tej
sytuacji pogodny święty błogosławi tych, którzy dziarskim krokiem zmierzają ku
klasztorowi wystawionemu wieki później na miejscu jego męczeńskiej śmierci.
zabudowania klasztorne w Einsiedeln
Idę i ja.
Oczekuję wspaniałego barokowego kompleksu klasztoru benedyktynów zbudowanego na
wzniesieniu, sanktuarium maryjnego z tutejszą Czarną Madonną. Przed nim
efektowna kolumnada i rozległy plac z fontanną maryjną w centrum.
Co widzę?
Plac faktycznie rozległy, otoczony pięknymi domami. Jest tu i ratusz i hotele
oraz restauracje. Niestety – aktualnie w remoncie, rozkopany, ścieżki dla
pieszych wygrodzone taśmami.
budynek ratusza
najbardziej efektowne kamienice otaczające plac przed sanktuarium
Fontanna z
uzdrawiającą wodą otoczona przez tłumy. Każdy chce skosztować choćby łyczek
wody.
zwieńczenie osiemnastowiecznej fontanny z wodą ze źródła świetnego Meinrada
pozłacana figura Maryi
Imponujący
fronton sanktuarium niekorzystnie oświetlony, ale i tak robi wrażenie – jego
wysokie na prawie 60 metrów wieże prezentują się wspaniale.
fronton sanktuarium - jednego z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych w Szwajcarii
Wchodzę do
sanktuarium. Koncertuje kameralny zespół, poza tym spokój plus całkowity zakaz
zwiedzania i fotografowania. Udaję, że wybieram się na nabożeństwo i szukam,
jak inni, miejsca w ławce. Przy okazji podziwiam piękno kościoła, jego kaplic i
ołtarzy, mogę zobaczyć czarną kaplicę Czarnej Madonny, do której przybywają pielgrzymi z całej Europy (to rzeźbiona figurka z
15 wieku, poczerniała od dymu świec, która swą czerń straciła po
odrestaurowaniu w 19. wieku, co tak wzburzyło wiernych, że została wtedy
pomalowana na czarno).
boczny portal sanktuarium
Z kościoła
wyruszam na zwiedzanie kompleksu klasztornego, gdzie też nie wszędzie można
zajrzeć. Przechodzę obok klasztornych stajni, gdzie od wieków są hodowane
Cavalli della Madonna, konie sportowe wyselekcjonowane jako rasa przez
benedyktynów.
konie na wybiegu przed klasztornymi stajniami
Te rumaki
można zabrać na przejażdżkę po okolicy, co robią niektórzy. Ja zaś typowo per
pedes apostolorum kontynuuję zwiedzanie, czyli udaję się w kierunku pobliskiego
wzgórza, z którego całości klasztornego życia dogląda kolejny święty – Benedykt
z Nursji.
jeźdźcy na ścieżce w kierunku pomnika św. Benedykta
Trzeba
przyznać, że święty Benedykt lepiej trafił z usytuowaniem niż Meinrad – ma
rewelacyjne widoki na okolicę.
wieże sanktuarium widziane ze wzgórza
kompleks skoczni narciarskich
Przy okazji
i ja korzystam z widoków i planuję przejście. Wędruję w kierunku kolejnego wzgórza z
miejscem widokowym malowniczo usytuowanym w niewielkim zagajniku. Stąd mam
widok na jezioro Sihlsee – to ładne sztuczne jezioro na rzece Sihl, która
przepływa przez Zurych. W oddali majaczą Alpy, kuszą ścieżki szlaków
turystycznych, ale bez mapy nie mam odwagi zapuszczać się gdzieś dalej. Przy
dźwięku dzwonków szczęśliwych alpejskich krów wracam do wsi.
wzgórze przede mną
widok na jezioro Sihlsee
i na kolejne wzgórze
a dalej to już szczyty Alp
Zanim dojdę do wioski, skręcam w dróżkę prowadzącą do cmentarza, który założono na skraju
wsi w roku 1629, co było w owych czasach ewenementem, bo wtedy jeszcze wszystkie cmentarze sytuowano przy kościołach. Niedługo potem zbudowano kaplicę cmentarną pod wezwaniem św.
Benedykta. Ma ona skromne w porównaniu z sanktuarium wyposażenie, ale też warte
zainteresowania.
widok na cmentarz
kaplica św. Benedykta
ołtarz główny z figurą patrona świątyni (r. 1789)
jedna z szesnastowiecznych figur apostołów - św. Andrzej
namalowany ok. r. 1632 cykl obrazów przedstawiających żywot św. Meinrada
Podczas
spaceru po cmentarzu zauważam kilka ciekawych nagrobków.
Szwajcaria - kraj neutralny, a tu na jednym małym cmentarzu dwa pomniki upamiętniające Szwajcarów, którzy polegli w czasie działań 1 wojny światowej
jedna ze stacji Drogi Krzyżowej wokół cmentarza
Jeden z nagrobków rzucił mi się w
oczy z powodu imienia zmarłego – to Meinrad Lienert. Widocznie imię świętego
jest popularne w tej okolicy. A ów jego imiennik okazał się znanym w Szwajcarii
poetą tworzącym w tutejszym dialekcie, wydał też zbiór szwajcarskich baśni.
Urodził się w Einsiedeln, co przypadkiem odkryłam jakąś godzinę później
przechodząc obok jego domu rodzinnego.
nagrobek poety
jego dom rodzinny
Wracając do wsi zajrzałam jeszcze w okolice najstarszej tutejszej kaplicy,
zbudowanej na początku 11. wieku kaplicy św. Gangulfa. Oczywiście kaplica była
wielokrotnie przebudowywana, ale zachowały się części jej tysiącletnich murów.
kaplica św. Gangulfa - kolumnada zdecydowanie dobudowana dużo później niż całość średniowiecznych murów
Przechodząc
obok gimnazjum prowadzonego przez benedyktynów dotarłam do parku imienia
Paracelsusa. Wyobraźcie sobie, że ten znany z lekcji historii medyk urodził się
w pobliżu Einsiedeln, a tu w uznaniu jego zasług poświęcono mu park i
wystawiono pomnik.
budynek gimnazjum
interesujący pomnik ku czci Paracelsusa - bez niego, ale za to z wyszczególnieniem wszelkich jego zasług dla ludzkości
Rany Julek
– malutkie to Einsiedeln, a jeszcze nie wszystko zwiedziłam. Świadomie
zrezygnowałam z oglądania tutejszej szopki i panoramy z historią Ukrzyżowania
Chrystusa. Jakoś czas nie ten. I już prawie byłam w drodze na wcześniejszy
pociąg, kiedy zauważyłam bogato ozdobione okna wystawowe.
Zajrzałam. A tam staroświecki sklepik z umeblowaniem sprzed ponad stu lat, na jego zapleczu prawdziwe niewielkie muzeum pierników. Oczywiście obrazuje historię firmy założonej w roku 1886 przez Mainrada Eberle- Kälin (i znów Meinrad!). Można tam obejrzeć autentyczne maszyny do produkcji ciasta piernikowego, piece, foremki do pierniczków, w szczególności tutejszego specjału – baranków z piernikowego ciasta z marcepanem.
piernikowy sklepik, tylko Jasia i Małgosi brak
dawniej wszystkie maszyny w piekarni były błękitne, a na ekranie monitora film o historii piekarni
jedna form z tradycyjnymi wzorami
urządzenie do porcjowania ciasta
Na zakończenie zwiedzania gość dostaję w prezencie jeden pierniczek z poleceniem, żeby żuć wolno, bo ciasto faktycznie twarde, ale smaczne.
Wybaczcie, najpierw ugryzłam, a potem pomyślałam... czyli pół pierniczka
a tu fragment asortymentu z lady
i witryny reklamującej świąteczne specjały
I to już
koniec wycieczki do alpejskiej wioski. Nie wiem, jak ci Szwajcarzy to robią, że
z takiego maleństwa potrafią tyle wycisnąć.
Zdjęcia sama robiłam.
Piękna foto relacja... jak zwykle z resztą. :)
OdpowiedzUsuńRobię, co w mojej mocy, chociaż często się nie udaje to, co by się chciało.
UsuńJejuuuuuu
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to omal nie wyszedłem na durnia i nie napisałem że popełniłaś literówkę i ma być Meinard, tymczasem św Meinrad też jest! Choć ten drugi człon "rad" brzmi nader słowiańsko.
Bogata kraina, naprawdę bogata.
Swoją drogą ciekawa jest historia tych szwajcarskich ofiar I Wojny. Muszę się wgryźć w temat. Choć ja po niemiecku nie szprecham a większość materiałów o I Wojnie jest w tym języku i mamy oto dupen klappen...
Ten "rad" to może z kołem się kojarzyć, ja nawet nie wiedziałam, że jest taki święty. A w tamtej okolicy po dziś dzień to popularne imię.
UsuńCo do historii wojennej, to ja bym, może i dała radę zrozumieć źródła, o ile gotykiem nie będzie pisane, bo tu nie ugryzę, ale chyba nie mam aż takiego zapału. Z tym, że mocno mnie te pomniki i sam fakt udziału Szwajcarów w działaniach wojennych zaskoczył.
PS mam jeszcze jednego świętego o dziwnym imieniu w planach.