poniedziałek, 1 lipca 2019

Po zwiedzaniu – spacer

Też tak macie? Solidne zwiedzanie, powrót na kwaterę, krótki odpoczynek i zaraz by człowiek gdzieś poleciał. Ja, niestety, cierpię na taką przypadłość. Na szczęście w najbliższej okolicy Thalwil jest gdzie się wybrać na niedługi spacer.

Gdzie by tu jeszcze polecieć?
 
Po powrocie znad wodospadu poszłam do ciekawego parku w miejscowości Rüschlikon (wiem, te szwajcarskie nazwy mogą człowiekowi język połamać). 
Nazywa się on „Park im Grüene” (to od nazwy fundacji, która nim zarządza), a popularnie mówi się o nim „Dutti- Park”. Ta druga nazwa pochodzi od nazwiska założyciela parku Gottlieba Duttweilera. 

Dutti- Park
 
Był to niezwykle prężny przedsiębiorca, który w latach dwudziestych ubiegłego wieku rozwinął interes handlowy, z którego wyrosła wielka sieć sklepów. W Polsce nie są one znane, to mogę podać ich nazwę i nikt mnie nie posądzi o reklamę – to sieć Migros (wymawiamy „migro”), w której można kupić świetne i jak na szwajcarskie ceny niedrogie gotowe dania – kanapki, sałatki. Wiem, bo jadłam.

 
Przedsiębiorca nabył spoty kawał ziemi w okolicy Jeziora Zuryskiego i założył tam własny park (jego tworzenie zajęło mu podobno 6 lat). W roku 1946 przekazał park we władanie wspomnianej fundacji, a w rezultacie udostępnił publicznie. 

kamień upamiętniający darowiznę 
 
Park jest naprawdę ładny – z rozległymi trawnikami, pięknymi starymi drzewami, niedużym stawem, restauracją, platformą z widokiem na jezioro i Alpy oraz innymi atrakcjami. 

paulownia omszona kwitnie tak właśnie 

parkowy staw

kiedy fotografowałam tę "rzeźbę" nad stawem, poruszyła głową 


morze czerwieni, czyli jedna z azalii w parku

widok z parku na jezioro i słabo tego dnia widoczne Alpy

Dzieciaki mają tu plac zabaw, kolejkę i nawet teatrzyk kukiełkowy (dwie ostatnie atrakcje akurat nieczynne były). 

plac zabaw 

trasa kolejki

W parku rozmieszczono też rzeźby – głównie prezenty dla poprzedniego właściciela. 

rzeźba Arnolda Hugglera - prezent na 70. urodziny G. Duttweilera 

Znajduje się tu Instytut Gottlieba Duttweilera związany z pracą Migros. 

 budynek instytutu

A w centrum parku koniecznie trzeba zobaczyć tak zwany „dom pod strzechą”. Powstał on w latach trzydziestych jako domek tenisowy właścicieli oraz miejsce imprez kulturalnych. I takim imprezom służył również po przekazaniu parku fundacji, uległ pożarowi i po odbudowie został przeznaczony na miejsce upamiętniające założyciela parku i jego małżonkę. Nie wiem, czy mają tam monitoring, ale łaziłam zupełnie sama po domku, zaglądałam w każdy kąt, fotografowałam i nikogo to nie zainteresowało.

dom pod strzechą 

na pierwszym planie ogródek ziołowy pani Adele Duttweiler  

wystawa prezentująca historię rodziny i firmy  

 współpraca małżonków - on jest autorem tekstu, ona ilustracji 

zapiski Gottlieba

talerze według projektu Adeli 
 
Drugi, znacznie mniejszy park znajduje się w Thalwil. To „Traumgarten”, czyli ogród marzeń, albo wymarzony ogród (jak wolicie). Tu wybrałam się w pochmurne popołudnie, co może trochę zaszkodziło urodzie zdjęć, ale innych nie mam.

Czy nasze marzenia spełnią się za tą furtką? 
 
Alejki w tym parku prowadzą do uroczych ustronnych zakątków z ławeczkami, stolikami w różnym stylu. Można posiedzieć przy londyńskiej budce telefonicznej, przenieść się do japońskiego lub włoskiego ogrodu. 

londyński zakątek 

 alejka z azaliami

 kula - formowany krzew i konstrukcja z zardzewiałych podków

nadzwyczaj aromatyczne kwiaty kaliny 

tuż obok dereń kousa

ten już nigdzie nie pojedzie ...
 
Najbardziej mnie zaskoczyło oczko wodne, nad którym rozlegał się żabi koncert. A żabki tam tylko kamienne. Cóż – nagranie…

kaskada

"kumkająca" kamienna żaba  

kamienna ozdoba nad basenem
 
Zajrzałam i do przyjemnej altany wierzbowej umieszczonej na polance z rozległym widokiem.


Przeszłam też tajemną ścieżką do domku Baby Jagi. Trochę tam strasznie, bo w gęstwinie panuje półmrok, a i nietrudno się potknąć o stare spróchniałe pnie. 

 domek czarownicy

Spotkałam też dużo bardziej praktyczne domki. 

domek dla dzikich pszczół

 dom pszczelarza 
 
Na koniec zostawiłam sobie moje ulubione miejsce spacerów – promenadę spacerową nad jeziorem. Było upalne popołudnie, ludzie wylegli na kocyki lub do wody. Panowało uczucie spokoju i relaksu. Aż by się chciało iść i iść tym brzegiem do późnego wieczora.

 ta ławeczka już była pokazywana na blogu kilka lat temu (tu link) 


na przystani


Jezioro Zuryskie i ośnieżone Alpy na horyzoncie

To na razie tyle. Nie cieszcie się – szwajcarskie wspominki będą kontynuowane. Mam jeszcze kilka ciekawostek w zanadrzu.


 Bez pośpiechu z opowiadaniem.

Zdjęcia mojego wyrobu

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Owszem. I dobrze mieć kogoś, kto podpowie, gdzie iść. Bez Kasi nie wybrałabym się tam wcale, a tak zrobiła mi nawigację w telefonie i wysłała na spacer.

      Usuń
  2. Bardzo fajne opisy.
    Ta rzeźba, która się ruszyła to żółw czerwonolicy - gatunek inwazyjny u nas.
    Jeśli obserwujecie przyrodę podczas wędrówek to zapraszam na mój blog - https://przygodyprzyrody.pl/birdwatching-od-czego-zaczac-obserwacja-ptakow/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za informację. Myślę, że i w Szwajcarii ten gatunek jest obcy, może w parku hodują go jak w terrarium, z tym, że na wolności. Był sam, to może się nie rozprzestrzeni po okolicy.
      Zaś blog przyrodniczy bardzo mnie zainteresował. Można tam zaglądać w razie problemów z rozpoznaniem "obiektu" spotkanego podczas wędrówki.

      Usuń