Koledzy
szykują się do wyjazdu w góry (takie wyższe od naszych) i prosili o trasę
treningową. Się zorganizowało. Niektórym jednak ważniejsze sprawy pokrzyżowały
plany i na starcie stanęliśmy we dwoje – Staszek i ja.
Ale
jaki to był start! Oszałamiający! Maszerowaliśmy w upajającym aromacie
kwitnących lip. Miejsce akcji – aleja prowadząca do pałacyku w Oblęgorku.
pachnąca aleja lipowa w Oblęgorku
Tak nas oszołomił ten zapach, że zapragnęliśmy zwiedzić nie tylko park, ale też i wnętrza Muzeum Henryka Sienkiewicza. Rozsądek mówił – ominąć tę pokusę, bo niedawno tu byliśmy (tu link), bo nie starczy czasu na przejście trasy... Ale co tam rozsądek! Zaliczyliśmy małe zwiedzanie (bez ekspozycji czasowej).
pałacyk w pełnym słońcu
weranda
A
potem wyrwaliśmy z Oblęgorka jak charty – Stach narzucił takie tempo, że prawie
wszystkie zdjęcia w rezerwacie Barania Góra mam poruszone. Ale nie narzekam,
świetnie się maszerowało.
na Baraniej Górze
Nietrudno
się domyślić, że dosyć szybko dotarliśmy do połączenia z czerwonym szlakiem i
dalej maszerowaliśmy nim. Kierunek – Tumlin.
Po
wyjście z lasu wpadliśmy w zachwyt nad okolicą – ma się widok na Góry Świętokrzyskie,
można zgadywać, gdzie które pasmo, ale nie ma czasu na sentymenty – maszerujemy
dalej.
góry po horyzont
Każdy,
kto szedł tym odcinkiem szlaku wie, że widoki, widokami, ale nie jest to
przyjemny fragment. Asfalt dokucza stopom, słonce praży, a my odliczamy metry,
które dzielą nas od lasu. Jeszcze tylko mostek na Bobrzy, jeszcze jeden zakręt
i już jest!
Bobrza w Porzeczu
Rozsiadamy
się wygodnie przy leśnej ścieżce i jedząc kanapki marzymy, jak będziemy się
byczyć na Grodowej, bo na pewno nam czasu zostanie.
A
na razie spokojnym krokiem zdobywamy Ciosowską. W lesie sporo jagód, ale nie
jemy, bo może jednak nie warto się zatrzymywać. Ale nie potrafimy odmówić sobie
małego odejścia od szlaku, żeby obejrzeć kamieniołom u podnóża góry.
odsłonięcie piaskowca tumlińskiego u podnóża góry Ciosowskiej
Przy
szosie w kierunku Miedzianej Góry wykonujemy manewr nieformalny i schodzimy ze
szlaku, bo wiemy, że kiedyś przebiegał on inaczej i warto sprawdzić, czy stara ścieżka
jeszcze nie zarosła. Nie ma obaw – jest w doskonałym stanie i doprowadza do
nowego szlaku. A nim to już na górę Kamień. Tu już zaczynamy powątpiewać, czy
na Grodowej będziemy się byczyć. Oj, może być za mało czasu. W tej sytuacji odsłonięcie
geologiczne „Piekło” w pobliżu szczytu nie doczekało się zdjęcia. Ostatecznie
już było fotografowane w tym roku.
skałki przy szlaku na górze Kamień
My
zaś wspinamy się na Wykieńską. Sprawnie nam to idzie, więc bez zbędnych
ceregieli ruszamy w dół. Znamy to zejście – stromo jest, ale na szczęście sucho
i bardzo ładnie nam poszło. Lekko się tylko obijaliśmy o drzewa.
U
podnóża góry robimy małe sprawdzenie, ile nam jeszcze zostało trasy i czasu i
dochodzimy do wniosku, że trasy sporo, a czasu coraz mniej. Ponieważ zależy mi
na zdążeniu na pociąg, postanawiamy zrezygnować z wchodzenia na Grodową (nici z
byczenia się, ale zyskujemy ok. 15 minut). Dodatkowo zwiększamy i tak niemałe
tempo.
No,
powiem wam, pięknie to wyglądało. Endorfiny niosły człowieka i miałam wrażenie,
że jeszcze chwila i pofrunę. Niestety, Staszek zorientował się, że już nie
musimy się śpieszyć i ostatni odcinek trasy (ten asfaltem przez Tumlin)
pokonaliśmy spacerkiem.
obłoki nad Tumlinem
Oczywiście
na pociąg zdążyliśmy, ba nawet czekaliśmy 15 minut. A pokonaliśmy ok. 18,5
kilometra. Czyli sprawdzian kondycyjny zaliczony. Może nie śpiewająco, bo
trudno śpiewać przy zdobywaniu kolejnych szczytów, ale wynik pozytywny możemy
sobie wpisać.
Zdjęcia mojego
autorstwa
Co tu sprawdzać gdy się Łazi cały rok ?
OdpowiedzUsuńNo właśnie, trzeba sprawdzić,czy to łażenie coś daje. Moim zdaniem - daje.
UsuńA poz tym, trasa tak opatrzona, że już do obrzydzenia. Nadaje się tylko na taki szybki przelot.
I to jest kolejna strona łażenia przez cały rok - niedługo to już nie będzie gdzie łazić, bo wszystko znane do bólu.