Wybraliśmy
się w ostatnią niedzielę nad wodę. Ale nie tak od razu. Trzeba się było do tego spotkania przygotować.
Wyruszyliśmy
z okolic leśniczówki Dyminy. To znaczy, tak mi się wydaje, bo w gruncie rzeczy
leśniczówki nie widzieliśmy, ale podobno jest w pobliżu przystanku, na którym
wysiedliśmy z busa.
Dalej
szliśmy brzegiem lasu na zachód. Z prawej strony wyłonił się ciekawy pomnik
poświęcony ofiarom czasów wojny. Znajduje się on wśród pól na wzniesieniu, z
którego rozciągają się widoki na okolicę.
pomnik poświęcony ofiarom hitlerowskiego terroru w latach 1939 - 45
Potem wchodzimy do lasu, gdzie zdążamy do niebieskiego szlaku. Właściwie nikogo nie dziwi, że go znajdujemy. Szef zawsze znajduje szlaki. Przy tym panowie zwiedzają cmentarz żołnierzy radzieckich na Bukówce, a panie wypoczywają w cieniu. Jest to tak rzadkie zjawisko wycieczkowe, że nie mogę sobie odmówić przyjemności odnotowania tego faktu.
turyści na trasie
Z
Bukówki musimy iść niestety ulicami, bo szlak właśnie tak prowadzi. Korzystamy
z pierwszej nadarzającej się okazji, żeby zejść z ulicy. Idziemy sobie radośnie
ścieżką wśród ugorów i lądujemy na podwórzu, po którym biegają dwa psy – jeden podobno
bardzo groźny. Na szczęście ich właściciel to ludzki człowiek, brytana zamknął
w zagrodzie, a nam pozwolił przejść przez podwórze.
Teraz
już możemy skierować się na górę Zalasną. Okazuje się, że szlak prowadzi na nią
inną ścieżką niż dawniej, bo górę częściowo ogrodzono solidnym płotem. Takie to
teraz porządki.
Zalasna (Krzyżna) przed nami
Po
zdobyciu szczytu odpoczywamy (drugi raz!) i próbujemy podziwiać widoki, ale góra
tak już mocno zarosła, że z tymi widokami coraz trudniej. Na szczęście dawne
krzyże drogi krzyżowej przy ścieżce prowadzącej nad Lubrzankę są na miejscu, a
nad rzeką uchowała się jakimś cudem kładka, której przejście zawsze wprawiało
mnie w przerażenie.
jeden z krzyży, którym góra zawdzięcza swą drugą nazwę
kładka na Lubrzance
Tym
razem nie musieliśmy pokonywać kładki, bo pozostaliśmy na prawym brzegu rzeki. Ostatecznie,
kiedyś w końcu trzeba skierować się nad zapowiadany zalew. Szliśmy sobie ścieżką
znakowaną jako szlak rowerowy, ale dla pieszych bardzo odpowiednią. I
doprowadziła nas ona do zalewu w Mójczy.
ścieżka pośród pól
Ciekawy
to zalew. Niewielki, ładny, woda wygląda na czystą, na brzegach rośnie sporo
drzew, wokół panuje cisza i spokój. Jest lato, ciepło, nawet prawie gorąco, a w
zalewie nikt się nie kąpie. Gdzieś tam w oddali coś w rodzaju namiociku, a może
to tylko parasol. Kilka osób siedzi, kilka spaceruje. I tyle.
Dziwna
sprawa. Ale taki ten zalew odludny.
zalew Mójcza
I
właściwie tu już by się nasza wycieczka mogła
skończyć, ale mamy jeszcze inne plany. Wędrujemy więc dalej, ale teraz po ulicach.
Nie
na darmo tak idziemy rozgrzanymi słońcem ulicami. Możemy obejrzeć kaplicę
w Zagórzu. Powstała ona z inicjatywy księdza kanonika Józefa Ćwiklińskiego w
latach sześćdziesiątych XIX wieku. (O podobnych kaplicach pisałam a czerwcu –
tu link.) Przy tej znajduje się zbudowana w latach dziewięćdziesiątych XX wieku
dzwonnica. Sama kaplica nie zachowała oryginalnego kształtu – przebudowano ją
przed ok. 30 laty.
Zagórze - widok na Pasmo Masłowskie
Zagórze - widok na Łysicę
drewniana kaplica w Zagórzu
Kiedy już obejrzeliśmy kaplicę, w grupie zaczął szerzyć się nastrój „lodowy”, a tu w pobliżu
żadnego sklepu z lodami nie było. Na szczęście Janek wypatrzył przystanek
autobusowy i wszyscy zgodnie uznali, że pora kończyć pieszą wędrówkę – czas ruszać
do centrum Kielc na lody. I tak zrobiliśmy. Ostatecznie przeszliśmy już 18,8
kilometra i tyle nam wystarczyło.
PS.
Lody zjedliśmy. Mieliśmy też okazję spaceru po kieleckim parku. A tam świetna
ochłoda w postaci fontanny.
Kielce - fontanna w parku
Zdjęcia – Edek i ja
Fajna trasa... mostek wiszący wygląda niepewnie. Widoczki jak malowane... :)
OdpowiedzUsuńMostek wiszący jest nawet niby podparty. Ale wiem, że tak czy inaczej bardzo jest chybotliwy i niebezpieczny.
Usuń