Ta
wycieczka mogła się właściwie nie odbyć. Gdyby się odbyła, to powinna się nie
udać, a przynajmniej zepsuć humor uczestnikom.
Ale nic z tych rzeczy.
A
omyłek nie brakowało. Najpierw szefowi się busy niedzielne pomyliły z
sobotnimi. Nic to, się pojechało innym. Dojechaliśmy do Gozdu.
nic nie widać, czyli poranek w okolicach Gozdu
Nie
wszyscy dojechali. Jeden aktywista miał dość czekania na bus i poszedł na inny
przystanek. Traf chciał, że nasz bus akurat koło tego przystanku nie
przejeżdżał. Kto inny by się taką pomyłką przejął i pomaszerował do domu, ale
nie nasz Janek. Ruszył nam naprzeciw. Przy okazji zajrzał nad Kamienną.
prawie zimowa Kamienna
rozlewisko Kamiennej
Reszta grupy zaś wiatrowi wbrew maszerowała przez Zaleziankę do lasu. W lesie trochę
zimy, trochę późnej jesieni.
No
i leśniczówka! Do czego służą okolice leśniczówki? Do urządzania postoju połączonego z
wyżerką. Tak było i tym razem. Przy okazji odnotowaliśmy zmiany w wyglądzie leśniczówki
i jej otoczenia.
leśniczówka
kapliczka na jej werandzie
coś słodkiego
leśniczówka
kapliczka na jej werandzie
coś słodkiego
A
potem się maszerowało dalej. Droga nieprzyzwoicie dobra była, pogoda też. Zahaczyliśmy nawet o Osieczyńską Górę. To i
humor dobry, zwłaszcza, że na horyzoncie pojawił się niespodziewany uczestnik
wycieczki – nasz dawno niewidziany kolega Edward. A niewiele później i Janek wyszedł nam
naprzeciw, jak zapowiadał. Tacy to są nasi panowie.
kapliczka na rozstaju dróg
na trasie
Nadeszła regulaminowa jedenasta, trzeba więc było zadbać o urządzenie oficjalnego postoju. Tym razem na skrzyżowaniu leśnych dróg zwanym Składnicą Drewna. Nie będę ukrywać, że znów pojawiły się wypieki. I chyba apetycznie one pachniały, bo za kilka chwil zaczęło krążyć nad nami ptactwo, które ostrzyło sobie pazurki na resztki po naszym śniadaniu. Duży błąd – nic nie zostało.
Po
jedzeniu maszerowaliśmy w kierunku Skarżyska, gdzie na skraju lasu grupa się
podzieliła, żeby różnymi drogami dotrzeć do domów. Jedni skierowali się na
osiedle Bór, inni w okolice Kamionki i do Zachodniego, a potem przy znanym
sklepie nastąpiło rozwiązanie grupy.
Wypada
dodać, że cały czas świeciło nam słońce, a lekki deszczyk pokropił tuż pod
domem. Taka nam się dobra pogoda trafiła!
W
sytuacji wielu różnych wariantów trasy trudno określić, ile naprawdę
przeszliśmy. Uśrednijmy więc wszystkie wyniki i uznajmy, że było to "pi razy oko"
18 kilometrów.
Zdjęcia – Edek, Janek i ja
Pan Janek jest nie do zdarcia... zawsze znajdzie skrót i "dobije"...
OdpowiedzUsuńTak, byle przeszkody go nie powstrzymają.
Usuń