4 lipca
1987 roku była sobota. W kinie „Metalowiec” w Skarżysku grali „Piratów”. Seans
był dosyć późno – chyba na dwudziestą, albo dwudziestą pierwszą. Kiedy się
skończył, lało jak z cebra, ale mimo to umówiłyśmy się z koleżanką, że jeśli
rano nie będzie padać, idziemy na wycieczkę z PTTK.
Nie padało.
Poszłyśmy. Towarzystwo mieszane – ludzie starsi od nas wieki całe, dzieci
nieduże i my dwie lalunie z uczuleniem na słońce. Szliśmy do Bodzentyna.
Pamiętam pola – dużo więcej ich było niż teraz. No i gorąco było. Na skraju
lasu za Michniowem przebrałyśmy się w krótkie spodenki. Wtedy to powstało
poniższe historyczne zdjęcie.
nowicjuszki i stare wygi (żeby nie męczyć zgadywankami - ta z prawej, to rzeczywiście ja)
Jeden z panów
widząc nas takie wystrojone zaproponował „Może byście coś więcej pokazały,
dziewczyny?”. Jak reaguje skromne dziewczę w takiej sytuacji? Bez zastanowienia!
Niewiele myśląc palnęłam „Więcej to my możemy najwyżej język pokazać.”
I tak się
zaczęła trwająca do dziś moja przygoda z turystyką pieszą.
Na początku
byłyśmy hołubione, panowie podawali dłoń przy byle przeszkodzie terenowej.
Herbata się wylewała na plecy ze słabo dokręconych plastikowych bidonów,
termosy zimą leciały w drobny mak przy byle upadku, buty częściej przemoczone
niż suche. Ale się chodziło. I nawet jakoś ogniska nam nie przeszkadzały,
chociaż hasło „ortaliony, uwaga!” pamiętam do dziś (to, kiedy iskry sypały przy podkładaniu drewna).
mój pierwszy plecak zwany "pryszczem" (tradycyjne układanie go do pleców)
zmiana mokrych skarpetek na suche, które i tak zaraz przemiękną
wspomnienie plastikowego termosu
przebieranka przy drodze to moja specjalność
przy ognisku (ja tradycyjnie z jabłkiem)
Jedno wiem – pojęcia nie miałam, gdzie jestem, co oglądam. Na mapie umiałam znaleźć ledwo miejscowości, które były początkiem i końcem trasy. Tyle.
buszująca w zbożu
czytamy mapę
nadal nie wiem, gdzie jestem
dziecię we mgle
Zaliczyłam
jednak szkolenie topograficzne i mogłam brać udział w biegach na orientację.
Cóż to była za orientacja, pożal się Boże? Do dziś mi się kierunki na kompasie
mylą.
bieg na dezorientację
Później
nastąpił czas Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Wycieczki zrobiły się
dłuższe, tak zwane „25 z hakiem, a hak drugie tyle”. Raz to nam się nawet mapa
skończyła na trasie. Do tego zabrakło pieniędzy i jedzenia, a do domu
wróciliśmy po dwudziestej drugiej. I nawet nas nogi nie bolały. Jeden z panów,
zwany Myśkiem, tylko rzucił „dziewczyny,idziecie jak czołgi”.
Gorzej, że w tym czasie panowie stali się kolegami, mimo różnicy wieku i doświadczenia byliśmy po imieniu. No i ulgi się skończyły – zamiast podać dłoń, koledzy rzucali hasło „Ale jesteście dzielne!” i musiałyśmy być dzielne.
Gorzej, że w tym czasie panowie stali się kolegami, mimo różnicy wieku i doświadczenia byliśmy po imieniu. No i ulgi się skończyły – zamiast podać dłoń, koledzy rzucali hasło „Ale jesteście dzielne!” i musiałyśmy być dzielne.
mówili o nas "tatrzanki"
czasem i wody brakowało
kiedyś to, panie, były widoki z Klonówki ...
Nasz
oddział PTT się rozpadł, szklane termosy poszły w odstawkę i nagle okazało się,
że zostałam sama z dwoma kolegami. Ludzie, jak ja się bałam tej pierwszej
wycieczki z nimi! A tu nic, nie wykończyli mnie, a nawet owa wycieczka stała
się tą, na której Ania się z pociągiem ścigała. Poradziłam sobie (ale wyścigu z pociągiem nie wygrałam).
Od tej pory
zaczęła się dla mnie prawdziwa szkoła turystyki – podglądałam kolegów, jak
się posługują mapą i kompasem, chociaż i
tak uważałam, że te ich dyskusje zawsze się kończą zejściem z drogi i
przedzieraniem się przez chaszcze.
tak się rozwiązuje problemy na trasie
narada taktyczna
nas troje
Zainteresowałam się roślinami i zaczynałam je
fotografować. Pierwszą rośliną, którą poznałam z imienia i nazwiska była
wierzbówka kiprzyca. Potem już poszło lekko.
wierzbówka kiprzyca
niezapomniana wyprawa w poszukiwaniu lilii złotogłów (nie znaleziono jej)
minęły lata i wreszcie - jest! znaleziona przeze mnie
tak działam
czasem nie potrafię oprzeć się pokusie
Jedno mi się tylko nie podobało –
fotografowanie pomników, które uważałam za paskudne. Zamiast nich tropiłam
strachy na wróble. Taką sobie niszę znalazłam.
jeden z wielu
Nadszedł
czas kroniki. Zaczęłam notować opisy tras, wklejać mapki. I wreszcie je analizować.
Stałam się świadomą turystką (lepiej późno niż wcale).
do zdjęcia upozowałam 9 tomów kroniki, dopiero po odłożeniu ich na miejsce zauważyłam, że jeden tom został na półce
do zdjęcia upozowałam 9 tomów kroniki, dopiero po odłożeniu ich na miejsce zauważyłam, że jeden tom został na półce
Niedługo
minie dziesięć lat, jak nasza trójka zyskała towarzystwo. Wreszcie ktoś się do
nas przyłączył – to tak zwani „kijkowcy”. Początkowo bez kijków na wycieczkę
nie przyszli – nic tylko się bali, że będziem bić. Ale my przecież tolerancyjni
jesteśmy, a kijkowcy stopniowo ograniczyli używanie podpórek. Czasem tylko z
nimi chodzą, co nikomu nie wadzi.
kijkowcy są wśród nas
W tym
czasie zaczęły się nieprzyjemne naciski na mnie, żebym zaczęła sama prowadzić
wycieczki. Nie poddałam się bez walki. Wylałam hektolitry krokodylich łez,
tupałam nóżką, ale w końcu się ugięłam. Zostałam nawet czeladnikiem
turystycznym – sama sobie taki tytuł nadałam. Wraz z dyplomem, ma się rozumieć.
uczestnicy mojej pierwszej wycieczki w roli kierownika
Kolejnym
etapem mojego turystycznego żywota jest blog, do prowadzenia którego mnie
oczywiście zmuszono. A skoro tak, to mogę sama sobie takie wspomnienia napisać.
I cieszcie się, że tylko takie, bo mam ich dużo więcej w zanadrzu.
z przeszłości spoglądam w teraźniejszość, a może przyszłość
I tym
optymistycznym akcentem kończę moje wynurzenia.
Ciąg dalszy
nastąpi …
Mam
nadzieję.
PS Za te lata dziękuję kochanemu
Walkowi, cholernemu Edziowi oraz wszystkim przyjaciołom i kolegom, którzy
przeszli ze mną choćby kilka z tych tysięcy kilometrów.
Szczególne pozdrowienia dla Ani, która wybrała się ze mną na tę pierwszą wycieczkę.
Zdjęcia – Edek, Walek i ja
Fajny wpis...
OdpowiedzUsuńCzłek sobie na co dzień tak w pełni sprawy nie zdaje jak czas szybko leci, przecież te wędrówki w krótkich spodenkach ledwo wczoraj były.
Sam Jurę, bo Beskidy nie przypadły do gustu, Tatry i Sudety trochę za daleko z G. Sląska były, samodzielnie i z harcerzami poznawać zacząłem w latach 80-tych. Przez te ponad 30 lat region zmienił się diametralnie, sporo skał las ukrył, jaskinie zamknięto, zamki też lub odbudowano. Sił i zapału do myszkowania troszkę mniej, wiedzy niby więcej ale im więcej wiesz tym mniej jak się okazuje. Szczęściem są w pobliżu ciekawe regiony gdzie jeszcze ślad dawnego klimatu, komercji niewiele i turysta zainteresowanie wśród mieszkańców wzbudza ;)
Czyli mamy podobnie, z tym, że ja najbliżej mam Świętokrzyskie.
UsuńA tu zmiany oczywiście niemałe - głównie inwazja lasu, dawne widokowe trasy zmieniają się w leśne. Ale i tak się chodzi i jeszcze tylko nadzieja się tli, że nie wszystkie ścieżki nam zaleją asfaltem.
Bardzo lubimy oglądać takie zdjęcia sprzed lat :) Co się wtedy nosiło, jak wyglądały góry wtedy ... Jeżeli macie takie fotki to od czasu do czasu fajnie przeczytać taki wspominkowy wpis :)
OdpowiedzUsuńMamy, mamy. W dodatku stare slajdy z prawdziwymi śladami kurzu. Będą się pojawiać w miarę możliwości.
UsuńA koszulę z pierwszego zdjęcia jeszcze czasem noszę przy pracy w ogródku - jest cienka i przewiewna, świetnie chroni przed słońcem.
Podróż sentymentalna... podziwiam pasję kronikarską ,nadal uważam że chodzenie bez kijków chociaż by przy plecaku jest lekkomyślnością - pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńDziękuję,ale uważam, że chodzenie z kijkami i aparatem fotograficznym wymaga dodatkowej pary rąk. Niemniej jednak zdarzają się sytuacje, kiedy kijki bardzo pomagają.
UsuńNiedawno nabyłem tytułem kupna laskę samostojącą z latarką w rączce... myślę,że posuną się dalej i będzie GPS oraz kogut alarmowy.
OdpowiedzUsuńGPS koniecznie. I do tego automatyczny wyszukiwacz grzybów i jagód.
UsuńSuper dziewczyna, snuje super wspomnienia, z super wędrówek w super towarzystwie...
OdpowiedzUsuńFajnie powspominać. Choćby modę...
Ps. Kobiety to jednak dziwne istoty są, traktujesz je z należną rewerencją, to jesteś "seksista", traktujesz jak kumpele to jesteś "gbur"... ;)
Ps2. Kroniki palce lizać... ;) (dwuznaczność celowa)
No, niestety, panowie się domagają wyciągnięcia tych szortów... na szczęścia już dawno poszły na szmaty.
UsuńAle wspomnienia mam porządne. I to mnie cieszy.
No i w doborowym towarzystwie. A, że nie zawsze podadzą dłoń? Bo nie zawsze trzeba, ale w biedzie nie zostawią.
No i prezent dostałam - materiał na jedenasta kronikę. ;)
Pięknie! Świetnie się czyta!
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńA jak się świetnie wędrowało!