Taka
była wycieczka w środę.
Wyruszyliśmy
z Wąchocka na południe. Rzuciliśmy okiem tu i ówdzie, a potem opuściliśmy
jedyne miasto, które ma sołtysa.
dziewiętnastowieczna willa żydowskiego kupca Joela Halpera lub Halperta (spotkałam dwie wersje nazwiska)
światło poranka w runach fabryki
malwa z jednego z ogródków
Uświadomiłam
sobie, że już ze dwa lata nie byliśmy w wąwozie Rocław, to może warto do niego
zajrzeć. No, może i warto. Ale raczej trudno, jak się okazało. Wejście do
wąwozu tarasują dwie dorodne krowy, jak się je już ominie, wyłaniają się
kolejne. Czyli albo slalom miedzy krowami, albo wycofajko.
Wąwóz Rocław
ani kroku dalej
Decydujemy
się na ładną polną drogę, która powinna nas doprowadzić do niebieskiego szlaku.
Kolega Ed nie dowierza. Dorwał się do śladu traktora, który, jego zdaniem,
wcześniej nas tam doprowadzi. Skutek – wracamy do drogi, bo ślad dziwnym trafem
się ulotnił. Wyparował ten traktor, czy jak?
dziewanna
goździk kartuzek
po śladach traktora
dziewanna
goździk kartuzek
po śladach traktora
A
droga, jak to droga, idzie tam, gdzie ma iść. My z nią i już jesteśmy na
szlaku. Zwykle na skraju lasu opuszczamy ten szlak, ale tym razem postanawiamy
dać mu szansę. Słuszna decyzja – szlak prowadzi ładną leśną dróżką. Chyba
będziemy tu wracać.
leśna droga
runo leśne
ostrożeń lancetowaty
leśna droga
runo leśne
ostrożeń lancetowaty
Wiemy
jednak, że szlak doprowadzi nas do Wykusu, a tam jakoś nie mamy ochoty iść,
czyli opuszczamy szlak i maszerujemy raźnie lasem aż do spotkania z Cygańską Kapą.
Ledwo ja zauważyliśmy, taka schowana w letniej zieleni.
Cygańska Kapa
W pobliżu umieszczono mały stolik i ławki, czyli postój, a potem spacerek do Białego Kamienia. Mam wrażenie, że niedługo przyjdzie zmienić mu nazwę, bo skałki tracą jasne wybarwienie. Teraz kamień już raczej szary. I mocniej zarasta. W dodatku do niektórych skałek trudno dotrzeć, bo na ziemi poniewierają się gałęzie – jakiś nieprzyjemny nieład zaczyna się tu panoszyć.
poszarzały Biały Kamień
W drodze powrotnej zaintrygowały nas nietypowe znaki na drzewach – może to jakiś szlak? Idziemy za tym oznakowaniem i w efekcie docieramy do drogi, którą początkowo szliśmy, ale po raz drugi spotykamy Cygańską Kapę. I tak mamy szczęście, że nie zniosło nas gdzieś głęboko w las.
To
już teraz bez eksperymentów wędrujemy drogą na północny zachód aż docieramy do
zalewu w Mostkach. Tu by nam się przydał solidniejszy odpoczynek, bo mamy sporo
czasu do odjazdu busa.
zalew w Mostkach
Zaintrygowały
nas postaci w okolicy Wiejskiego Domu Kultury w Mostkach. Z daleka widać było
osoby schylone nad sztalugami, zagłębione w pracy. Ja wiem, nie wypada
przeszkadzać, ale zapytać można. I co się okazało? Przypadkiem trafiliśmy na
plener malarski, a właściwie „Kurs doskonalący techniki malarskie w pracy
nauczycieli przedmiotów artystycznych” prowadzony przez panią doktor Aleksandrę
Potocką-Kuc pod auspicjami Świętokrzyskiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli. Nauczycielki
– artystki malują pejzaże. Ja mam wrażenie podwójnej rzeczywistości – jedna to
pejzaż na obrazie, druga – ten sam pejzaż, który nas otacza. Bardzo mi się ta
konfrontacja obu światów podoba. W świecie malarskim pejzaż jest ujęty w ramy
kompozycji, z perspektywy artystki wygląda inaczej niż z mojej, bo każda z nas
znajduje się w innym miejscu.
artystki przy pracy
artystki przy pracy
Pozostawiamy
artystki nad sztalugami, żeby jednak nie przeszkadzać w skupieniu i wędrujemy
nad rzekę, a potem na przystanek.
Żarnówka
mydlnica lekarska
Po drodze mijamy dom z ogródkiem, do ktorego koledzy nie wiedzieć, czemu, lubią zaglądać. Wydaje mi się, że zdjęcia, które pokażę, odsłonią rąbek tajemnicy.
dziewczę z fabryki Marywil w latach siedemdziesiątych
nic a nic się nie zestarzała ...
Żarnówka
mydlnica lekarska
Po drodze mijamy dom z ogródkiem, do ktorego koledzy nie wiedzieć, czemu, lubią zaglądać. Wydaje mi się, że zdjęcia, które pokażę, odsłonią rąbek tajemnicy.
dziewczę z fabryki Marywil w latach siedemdziesiątych
nic a nic się nie zestarzała ...
Bus,
który zwykle przyjeżdża przed czasem, tym razem jest opóźniony, ale i to nam
nie przeszkadza. Obliczmy długość trasy – nareszcie trochę więcej niż 17
kilometrów.
Małe podsumowanie - bez planu, bez stresu, ale z przyjemnością. Udała nam się wycieczka!
A
więcej o innych pracach artystów pod kierunkiem pani doktor Potockiej-Kuc
znajdziecie w tym wpisie z ubiegłego roku, zaś tu relacja z pierwszej części tegorocznego pleneru malarskiego w Mircu.
Zdjęcia – Edek
i ja
Fajny plener... ludziom się jeszcze chce ? (niektórym...)
OdpowiedzUsuńOtóż to, my nawet nie wiemy, ilu ciekawych ludzi z fajnymi pasjami jest wokół nas.
UsuńBez planu ale przecie nie bez zdarzeń które warto było przeżyć.
OdpowiedzUsuńO właśnie. Nie zawsze trzeba wszystko dokładnie zaplanować. I tak jest to niemożliwe. No i o wiele przyjemniejsze. :)
Usuń