Rano nie
sprawdziłam prognoz w Internecie i poszłam na bus lekko ubrana. Koledzy też.
A tu słonko
się gdzieś skryło, na szybie busa zaczęły pojawiać się krople. Nic, tylko pada.
I owszem trochę padało. W dodatku było raczej chłodno.
Przesiadka
na autobus w kierunku Łagowa. Teraz to już naprawdę pada. Ale niezbyt mocno. Na
szczęście przewidujący turysta ma zawsze latem w plecaku pelerynę (taką z
gatunku „pielgrzymkowych”). Lekkie to i dużo miejsca nie zajmuje, a czasem się
może przydać. No i teraz nadszedł ten czas. Peleryna się przydaje.
Ruszamy
porządną drogą z przystanku Złota Woda. Przestaje padać i możemy nawet
zapoznać się z leśną roślinnością.
jarzmianka większa
leśne ostępy
Docieramy
do drogi, przy której niegdyś znajdowała się wieś Orłowiny (tu o niej
pisaliśmy). Teraz maszerujemy tą drogą na wschód i spotykamy przy niej dwa
osamotnione gospodarstwa. Oczywiście leśne widoczki też są.
opuszczona chata
dzięgiel leśny (na zdjęciu z niedzielnej wycieczki jeszcze bez kwiatów)
śródleśne bagienko
A potem
wieś Czyżów i wchodzimy na szlak niebieski. Trochę to wejście na początku
trudne, bo na tym odcinku zupełnie nie ma znaków szlaku, ale idziemy zgodnie z
własnym rozsądkiem i w ten sposób w końcu natrafiamy na naszej ścieżce na
oznakowanie, a potem szczyt Kiełki. To mój prywatny cel – tylko tego szczytu
brakowało mi do zdobycia Korony Gór Świętokrzyskich. Szczyty z listy zdobyte, o
odznakę się nie staram. Mam satysfakcję. Tyle mi wystarczy.
czego się nie robi dla potwierdzenia historycznego (przynajmniej dla mnie) momentu
Schodzimy
dosyć stromym zboczem z Kiełków i maszerujemy dalej szlakiem. Zaczyna znów
padać, ale to nas nie zniechęca do wędrówki.
peleryny jeszcze raz w akcji
Poza tym
szykujemy się do opuszczenia szlaku i zejścia leśną drogą w kierunku wsi
Koziel. Droga jest! Nawet dobra. Słyszymy na niej odgłosy cywilizacji. Czyżby
wieś była aż tak blisko? No, nie. To prosto na nas pruje kilkanaście aut
terenowych.
były już motocykle, quady, aż się boję pomyśleć, jaki następny pojazd spotkamy na trasie
I już po
dobrej drodze. Teraz musimy brnąć po zabłoconych śladach wielkich kół. Co
robić? Brniemy. Przecież to właściwa droga.
przejechali
Doprowadza
nas do drogi polnej, z której w ubiegłym roku rozpoczęliśmy poszukiwania
wychodni piaskowców dewońskich na zboczu góry Kamionki (tu link). Znów jej
szukamy. Teraz z pełnym poświęceniem – rozbijamy się na trzy jednoosobowe
grupy, każdy szuka tam, gdzie mu serce dyktuje. Ja brnę w wysokie po kolana
mokre trawy. Buty i spodnie przemoczone, a skałek ani śladu.
zamiast skałek "gryka jak śnieg biała"
Kolega Ed
wyrusza do wsi po „języka”, wraca z sympatycznym mężczyzną, który opisuje nam
drogę – trzeba iść tą drogą, którą już rok temu szliśmy, a potem skręcić w lewo
(my wtedy zrobiliśmy skręt w prawo), tam stryj w lesie jest, w tym miejscu
jeszcze raz w lewo i skałki znalezione. A potem przygląda nam się uważniej i
stwierdza: „Wy tam sami nie traficie. Pokażę.” Złote słowa. Nie trafilibyśmy,
zwłaszcza, że stryja spotkaliśmy dopiero w drodze powrotnej, ale poza tym stryj
jako punkt orientacyjny – bomba. Też wygadany.
A teraz
skałki. One przed laty rzeczywiście były widoczne z pól, jak tu ludzie krowy
pasali. Teraz wszystko zarosło lasem.
Wielki Kamień (tak się ten próg skalny nazywa)
Próg skalny
jest pomnikiem przyrody nieożywionej, o czym informuje stosowna tablica. Skały
mają ok. 4 metrów wysokości i rozciągają się na długości ok. 25 metrów. Jak już
się je znajdzie, można je spokojnie obejść, sfotografować, przy lepszej
pogodzie to może by człowiek posiedział. Przyjemne miejsce.
Kiedy
pytamy, dlaczego nie ma znakowanej ścieżki do niego, panowie wyjaśniają, że
Wielki Kamień znajduje się na terenie lasów chłopskich i tu ludzie drzewa
wycinają, to i znaki by się długo nie utrzymały. Może to i racja. Gdybyście
jednak mieli ochotę się tu wybrać (a warto), szukajcie przewodnika, bo stryj
może akurat mieć robotę w obejściu.
My zaś
zadowoleni i przemoczeni oddalamy się na z góry ustalone pozycje, czyli na
przystanek busa w Ociesękach.
pola pod Kozielem
widok na cmentarz w Ociesękach
Na przystanku czekamy z pół godziny, odpoczywamy, suszymy
przyodziewek i obliczmy długość trasy – 14,2 kilometra.
Zdjęcia – Edek, Janek i ja
Bagienko super... strach się bać.
OdpowiedzUsuńOwszem - cuchnie okrutnie plus całe chmary komarów. Szybko wialiśmy.
UsuńGratulacje z koronizacji ("ukoronowanie" to przestarzały termin, zrestą kojarzący się z czynnościami dentystycznymi ;) )
OdpowiedzUsuńSkałki malownicze! Warto się było przetuptać. Bagienko zresztą też malownicze.
Dziękuję za gratulacje, ale "koronizacja" była niekompletna - Janek zgubił swoją odznakę i da mi ją potrzymać honorowo dopiero po otrzymaniu duplikatu. :)
UsuńSkałki warte każdego wysiłku.
;)
OdpowiedzUsuń