czwartek, 17 sierpnia 2017

Upał – trzeci uczestnik wędrówki

Podobno w środę miało być ok. 28 stopni. Jak dla mnie – w porządku. Rano raptem 10, więc zamiast krótkich spodenek zabieram sweterek.
Wysiadamy w Kijach. Jest ciepło. Nawet bardzo. W miłej temperaturze podziwiamy barokowy kościół pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła, który powstał na początku XVII wieku, ale zachowały się fragmenty pierwotnego romańskiego kościoła, które można zauważyć spacerując wokół świątyni – to odsłonięty kawałek muru i okienka w prezbiterium oraz romański portal. 

romański portal

 odsłonięty fragment romańskiego muru i okienka
 
Trudno sfotografować cały kościół, bo jest ładnie ukryty wśród zieleni otaczającego go ogrodu zaprojektowanego przez krakowskiego artystę – Franciszka Miecznikowskiego, który jest również autorem licznych elementów metalowych w kościele. 


kościół w Kijach 
 
Najbardziej widoczna jest barokowa dzwonnica z lat osiemdziesiątych siedemnastego wieku. Ogrodzenie kościoła też jest mocno wiekowe – na jego bramce widnieje data 1766.

dzwonnica (jeden z dzwonów pochodzi z roku 1569 - lata okupacji przeleżał zakopany w ziemi)

fragment bramki kościelnego ogrodzenia
 
Do wnętrza zajrzeliśmy przez kościelną kratę od strony efektownego barokowego portalu głównego wejścia. 

 barokowy portal

wnętrze świątyni

Odwiedziliśmy również stary cmentarz, na którym zachowało się kilka dziewiętnastowiecznych nagrobków. Jest tam też coś w rodzaju ściany pamięci poświęconej ludziom zasłużonym dla gminy, żołnierzom, partyzantom.



nagrobne rzeźby 

 fragment ściany pamieci
 
Z Kij wędrujemy na północny zachód w kierunku Wierzbicy. Temperatura rośnie, asfalt lekko piecze. Da się wytrzymać. A za Borczynem wchodzimy w pola. Jak by to określić? No, nie jest lepiej. Pola jakieś takie przyblakłe, posmutniałe. Żar leje się z nieba. Trochę oddechu znajdujemy w lesie, przez który maszerujemy w kierunku Karsów. Co tam maszerujemy? Wleczemy się po piaszczystej dróżce.
Mimo wszystko wśród pól jest przyjemniej, bo powiewa tu skromny ale miło chłodzący zefirek. 

 pola po żniwach 

las na horyzoncie

przydrożne wierzby

słoneczniki już mają dosyć słońca 

Lekko zgrzani docieramy do wsi Lipa, gdzie rzuca się w oczy przyjemna ruina starego spichlerza. Obok zaś nie sposób przeoczyć ładny stary park z drewnianym dworem z początku 20. wieku. Nie ma kogo zapytać o dzieje dworku, dopiero jakiś czas później wypytujemy przypadkowo spotkanych mieszkańców wsi. Zbieramy strzępy informacji, z których wynika, że dwór od jakiegoś czasu jest w prywatnych rękach. Dlatego zapewne tak ładnie zadbany.

 ruiny spichlerza

dworek w Lipie

Opuszczamy Lipę i udajemy się na północny wschód w kierunku Drochowa. Droga biała i sucha. Dobrze, że nic nią nie jedzie, bo bylibyśmy zakurzeni jak nieboskie stworzenia. Z gorąca język staje kołkiem, ale iść się da. Skrzydeł dodaje nadzieja na sklep w Drochowie. 


Wpadamy do tego sklepu i robimy zapasy napojów (ja raczej mój Tymbark wypijam na miejscu). Teraz pora odszukać dziewiętnastowieczny murowany dwór. Podobno piętro tego dworku ma ładny balkon oparty na parterowym ganku. Dwór jest otoczony parkiem i murowanym ogrodzeniem z końca 19. wieku. Znajduje się naprzeciwko remizy i na zdjęciu w przewodniku po gminie Morawica wygląda tak:


A teraz rzeczywistość aktualna do bólu. Mur jest. Park za nim to gąszcz nie do przebycia, ale wkraczamy mimo wszystko. 

dziewiętnastowieczny mur wokół dworskiego parku 
 
A dwór? No cóż, wydaje mi się, że w tej pogrążonej w chaszczach ruinie można się dopatrzyć wspominanego ganku i słupków balustrady niegdysiejszego balkonu.

brama nie zaprasza

ruiny dworu

"wnętrze" czegoś, co prawdopodobnie było oficyną 
 
No i byłabym zapomniała, w pobliżu mają być stawy dworskie. No to są. 

jeden staw się ostał, a to, co w nim pływa, to nie krokodyle
 
Tyle na temat dworu w Drochowie Dolnym. Moja rada – nie zawracajcie sobie nim głowy.
W planach mamy jeszcze Dębską Wolę  i dotarcie do Morawicy. Znów wleczemy się polami, dostrzegamy niewielkie źródełko, przy którym robimy mały postój. Tylko tego nam było trzeba, żeby całkowicie ulec potędze upału. 

 strażnicy pól

Jest samo południe. Malutka jaszczurka wyleguje się na kamieniu nad źródełkiem i wręcz namawia do podjęcia jedynie słusznej decyzji – nie oglądamy nic w Dębskiej Woli. Jedynym interesującym nas miejscem jest przystanek busa. I tam się kierujemy. 

na upał najlepszy bezruch 
 
Przeszliśmy około 17 kilometrów i absolutnie nieklimatyzowanymi busami wracamy do domu. 

Zdjęcia – Edek i ja

4 komentarze:

  1. Szkoda dworku... szybko znikł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, szybko. Ale najlepsze było, jak ja z tą fotką w ręku chodziłam po wsi i wypytywałam ludzi, czy widzieli taki obiekt.
      No nie wiedzieli.

      Usuń
  2. Upalik daje w kość silniej niż zimno. Z drugiej strony dziedzictwo sawanny sprawia że przy plus trzydziestu mozna przejść prawie dwadzieścia kilometrów i przeżyć a przy minus trzydziestu... też można, ale cięższe ciuchy trzeba dźwigać ;)

    A ten kościół w Kijach to bym bardziej uznał za barokizowany renesans niż barok. Ale że wart zobaczenia to bez dwóch zdań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kolega Ed śpiewał na trasie pieśń o stepie.
      Poza tym ciuchy i tak musiałam dźwigać, bo rano się naubierałam z powodu zimna i potem przy tych przekroczonych trzydziestu targałam toto w plecaku. Pełny plecak ciuchów!
      Co do kościoła - on to taki "przekładaniec", ciągle zmieniany, ale najistotniejsze przebudowy miał w okresie baroku.

      Usuń