W
tym mieście spędziłam kilka czerwcowych dni. Miałam tam wikt i opierunek. No i
towarzystwo. I stamtąd bez problemów mogłam się dostać do innych, bardziej
znanych miejsc w okolicy (na razie ich nie wymienię, żeby nie od razu zdradzać
rozwiązanie zagadki, w jakim kraju i nad jakim jeziorem leży Thalwil).
domowy obiadek na trasę
Od dawna marzyłam o wyjeździe do tego kraju, bo jest piękny i ludzie mówią tam w znanym mi języku. No i tu się mocno zawiodłam – kraj piękny – bez dwóch zdań, ale język! Kompletnie mi obcy. Można było w mojej obecności omawiać plan napadu na jeden z banków i tak bym nie zeznawała charakterze świadka na policji, bo ani słowa nie zrozumiałam.
Ale
kiedy się zwróciłam z pytaniem o cokolwiek, zaraz rozmówcy przechodzili na
znany mi język i, o dziwo, mogliśmy się bez trudu porozumieć. A ludność tu
uprzejma nad wyraz, drogę objaśni, ba, nawet pokaże. Na ulicy obcemu się ukłoni
albo przynajmniej uśmiechnie.
Co
do ulic – to w Thalwil ludzie mają albo pod górkę, albo z górki, bo miasto leży
na zboczach pasma górskiego Zimmerberg. Odbywając mały niedzielny spacer
zdobyłam jeden ze szczytów – Etzliberg (taki skromny – 531 m n.p.m.), z którego
ma się widok na miasto i okolice.
widok na miasto z okolicy hotelu
A
powyżej rozciąga się las, łąki, są place zabaw. I pewnie następny wyższy
szczyt.
drewniany "zwierzyniec" na placu zabaw ponad miastem
Zabudowa
miasta dosyć gęsta, widziałam wiele tradycyjnych domów, ale i nowoczesne
rzucały się w oczy. Przy domach zadbane ogródki, kwiaty, na żadnym balkonie
pranie się nie suszy, o nie.
dawna gospoda "Adler" (orzeł)
starsze i nowsze budownictwo
Najniższy
poziom miasta to poziom wody jeziora, które nazywa się Zürichsee. To duży
zbiornik wodny, po którym pływają wszelkiego rodzaju statki, żaglówki, łodzie,
a i ptactwo wodne też ma tu używanie.
pomost nad jeziorem
jeden z licznych statków wycieczkowych
deszczowy dzień na przystani
parka hełmiatek zwyczajnych
Latem
deptak nad jeziorem tętni życiem kulturalnym – przygotowano ciekawą prezentację
sztuki. Każdy może podejść, obejrzeć, dotknąć. A jedno z dzieł jest nawet
systematycznie zjadane przez ptaki. Dlaczego? Wykonano je z nasion słonecznika.
Do innych można wejść, bo to niewielkie domki prezentujące „Odyseję”, a jeszcze
inne tworzyli mieszkańcy miasta, a teraz artystka mozolnie zszywa kawałki, aby
powstała wielka kolorowa brama.
"Piknik nad jeziorem"
kolorowa brama "Sałatka z fal" jeszcze w przygotowaniu
brama do "Odysei"
W
mieście jest i muzeum, o życie duchowe dbają kościoły – reformowany i katolicki
pod wezwaniem świętych Feliksa i Reguli (o tych świętych napiszę więcej innym
razem, bo to ciekawe postaci). Można sobie odpocząć w labiryncie w
ogródku parafialnym kościoła reformowanego. A wieczny odpoczynek znajdują
mieszkańcy na ładnie położonym i zadbanym cmentarzu. Jeśli kogoś nie stać na
wykupienie grobu, spoczywa we wspólnej mogile. Takie to zorganizowane miasto i
państwo.
muzeum w Thalwil
ogród muzealny
tak wygląda wejście do niego
fragment roślinnego labiryntu
kościół katolicki
jego wnętrze
zatopiony w zieleni cmentarz
wspólna mogiła (na granitowych słupach wykute są nazwiska pochowanych tu zmarłych)
Na
wypadek, gdyby jeszcze były jakieś wątpliwości – flaga państwa, w którym leży
Thalwil.
Jeśli
czytelnicy nie mają nic przeciwko temu, jeszcze napiszę czasem kilka zdań o
moim tam pobycie. Lojalnie uprzedzam – może być tego sporo, a miejsca mniej lub bardziej znane (jak to u mnie). Ale podzielę na
odcinki.
Zdjęcia tym razem moje
Dzięki za relację... czekam na następne odcinki.
OdpowiedzUsuńTrudno ogarnąć - zrobił mi się nadmiar wrażeń i materiału.
UsuńZnam te miejsca. Twoje zdjęcia z Thalwil są wspaniałe. Z przyjemnością obejrzę ciąg dalszy. Tym bardziej , że nie wszystkie miejsca ,Twojego pobyt , znam .
OdpowiedzUsuńZdjęcia takie sobie, ale dziękuję. W następnym odcinku odrobina Zurychu,a potem jedziemy w inne rejony. Do Zurychu się jeszcze nie raz wróci (na blogu, oczywiście).
UsuńBardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam serdecznie.
Usuń