Kolejna przygoda czeka na nas w niepozornym lasku – to
rezerwat przyrody Lisiny Bodzechowskie. Dostępu do niego bronią ule z
pszczołami zbierającymi tu pyłek rzepaku.
Mężnie mijamy tę przeszkodę, ale dalej jest już tylko
niebezpieczniej. Trzeba uważać, żeby się nie zsunąć po dosyć stromej ścianie
wąwozu, który jest tuż za pierwszymi drzewami. Poza tym pod nogami mamy
spróchniałe pnie lub gałęzie, musimy je jakimś cudem omijać lub nad nimi
przechodzić. Mało tego, niedawne deszcze wyżłobiły w leśnym podłożu głębokie
rowy i zostawiły podmokły teren. Co to znaczy? Uwaga – komary! I to w wielkich
ilościach. Słyszałam, że liście orzecha włoskiego chronią przed komarami –
akurat mam jeden przy sobie. Nie pomaga. Tyle samo ochrony daje spray, którym się
obficie spryskuję. Jedyna pomoc, na którą można liczyć, to wzajemne wsparcie
psychiczne, którego sobie udzielamy z Jankiem. Gdyby nie to, przyszło by
człowiekowi marnie zginać w tych ostępach.
Myliłby się ten, kto pomyśli, że przynajmniej z radością się stamtąd wydostaliśmy. Że się wydostaliśmy, to pewne. Ale do radości piechurowi daleko, kiedy brnie przez metrowe pokrzywy nie wiedząc, kiedy się skończą.
Za
to po wyjściu zobaczyliśmy niezwykłą wieżę z gniazdem bocianów na szczycie.
Napotkana w okolicy kobieta opowiada, że to pozostałość dawnej cieplarni,
Internet podaje, że to wieża zbudowana przez rodzinę dziedziców Kotkowskich
specjalnie, by zwabić tu te sympatyczne ptaki. Tak czy siak, wieża mi się
spodobała.
Z kronikarskiego obowiązku dodam, że po opuszczeniu
rezerwatu zajrzeliśmy do Bodzechowa, gdzie próbowaliśmy odnaleźć muzeum
Gombrowicza – rzekomo jest, ale chwilowo go nie ma, można za to obejrzeć zabudowania
dawnej papierni.
Zaglądamy też do drewnianego kościółka z 17
wieku, który leży na Świętokrzyskim Szlaku Architektury Drewnianej.
Swoją drogą
wypada dodać, że inny zabytek tego typu spotkaliśmy w Ostrowcu przy ulicy
Sandomierskiej. Jest to tak zwany „kościół hutniczy” dużo młodszy od
bodzechowskiego, ale też niebrzydki.
Co jeszcze widzieliśmy w Ostrowcu opiszę w ostatniej części
tej długachnej relacji.
zdjęcia - Edek i ja
Ładne kościółki.Okłady z pokrzyw są bardzo zdrowe.
OdpowiedzUsuńJakie kolorowe ule. Urocze.
Dla nas ule urocze, bo przywykłyśmy od dzieciństwa, ale niejeden się boi przejść obok takiego "osiedla".
OdpowiedzUsuń