No nie zakochałam się,
a taka była piękna randka w ciemno…
Zerwałam się o
czwartej rano, żeby się nie spóźnić. Jechałam dwoma busami, ale się nie
wystroiłam. Wybrałam wygodny strój i bardzo się dobrze sprawdził, bo Nieznajomy
miał parę niespodzianek w zanadrzu.
Prowadził głównie
lasem, ale miał też okropnie nudne kawałki asfaltowe. A las normalny taki, chociaż
ni z tego, ni z owego jak się nie zrobi mokro, to aż przejść trudno – kijki do połowy
zanurzają się w kałuży (i to nie moje kijki, a Janka, a on jest wyższy, więc i
kijki dłuższe ma).
A jakie niespodzianki
na odcinku w okolicach Dobrzeszowa – trwa wycinka drzew, i Nieznajomy pada
ofiarą tejże. Człowiek musi się przedzierać przez las, a tu mu jeszcze kłody
rzucają pod nogi.
Nie chcę być niesprawiedliwa
wobec Nieznajomego, bo miał też urocze miejsca. Ja najbardziej lubię ładne leśne
dróżki – proszę bardzo, były. Andrzej jest miłośnikiem zwierzyny, to mu drogę przebiegła
niewielka sarenka i był zadowolony. A dla Staszka to nawet kilka zdrowych grzybów
się znalazło (w tym prawdziwki!).
Fakt, Nieznajomy okazał
się trochę asfaltowym nudziarzem, ale w mijanych wioskach zaskakiwał czasem
skromną kapliczką, krzyżem czy rozmową z mieszkańcami. Widać, że nie nudził
złośliwie, tylko po prostu, biedak, nie miał innego wyjścia.
Figura w Gruszce
Krzyż przy drodze do Mościsk
Ale miał i prawdziwe
perełki. Dla miłośników militariów, do których ja niestety nie należę, pomniki upamiętniające
bitwę pod Gruszką. O, by się Edward cieszył, gdyby był z nami na tej randce w
ciemno! Ale specjalnie dla szefa się zrobiło pamiątkowe foto.
Gruszka
Grębosze
Natomiast dla Staszka, Janka i dla mnie prawdziwe szaleństwo nastąpiło na Górze Dobrzeszowskiej, gdzie szukaliśmy śladów prasłowiańskiego kultu. Nie wiem, czy znaleźliśmy to, o co nam chodziło, ale przy odrobinie wyobraźni można zobaczyć w omszałych kamieniach ołtarze ofiarne, a wały kultowe, to już nawet gołym okiem są widoczne. Tylko trochę trudno je fotografować, bo w lesie ciemno, a tu Prasłowianie porwali nam Andrzeja i musimy się śpieszyć, żeby odnaleźć zgubę. Udało się – tu się cała grupa zamartwia, a ten spokojnie wyciąga kanapki z plecaka! Jednak Prasłowianie nie byli zamieszani w porwanie.
I tak nam minęła
sześciogodzinna randka z nowym szlakiem. Może go nie pokochaliśmy, ale nie
żałujemy przejścia żadnego z jego 23 kilometrów.
Randka w ciemno to
jedno, ale mieliśmy też spotkanie ze starym znajomym. A to oczywiście piec hutniczy w Kuźniakach. Biedak,
w ruinie. W dodatku drzewa go zarastają, ale starzeje się z godnością.
Pogoda dopisała. No ale , że grzyby dopisały. W tym roku to rzadkość. Pozdrawiam .
OdpowiedzUsuńCo do grzybów, to prawda, byliśmy tak zdumieni, że pierwsze grzyby były fotografowane przez wszystkich. Potem nam minęło.
OdpowiedzUsuń