I to raz na jakiś czas, bo dojazd
długi i kłopotliwy – z przesiadkami. Ale warto tu zajrzeć, pooddychać leśnym, górskim powietrzem. Szlak na tym odcinku jest bardzo dobrze znakowany, a ścieżki suche.
pola na południe od Pasma Jeleniowskiego
widok na Pasmo Jeleniowskie od strony północnej
Głupio się przyznawać, ale ja pierwszy raz w
życiu znalazłam się na początku głównego świętokrzyskiego szlaku czerwonego
imienia Edmunda Massalskiego w Gołoszycach. Zaczyna się on piękną aleją lipową,
która składa się z 88 wiekowych lip (nie, żebym je policzyła, przeczytałam to
na tablicy informacyjnej). Lipy rzeczywiście są stare, rozrośnięte, aleja
rozciąga się na długość około kilometra – ma oczywiście luki, ale i tak jest
imponująca.
aleja lipowa - pomnik przyrody
przy tej kapliczce świętego Huberta szlak skręca na zachód
Wkrótce szlak wchodzi do lasu i prowadzi jego brzegiem, a potem wprowadza na
Truskolaską (448 m) – niby nic wielkiego, ale musimy się utrzymać w wyznaczonym
czasie. Podobno nam się to udało, a na kolejnej górze (Wesołówka) mieliśmy
nawet drobną rezerwę czasową, co pozwoliło na zaspokojenie głodu podczas
krótkiego postoju.
Przypominam sobie również, że
napotkaliśmy po drodze tablice informujące o rezerwacie „Małe Gołoborze”.
Wydaje mi się, że to gołoborze jest faktycznie bardzo małe, bo jakoś nie
rzucało się mocno w oczy. Nic, tylko było oddalone od szlaku. Ale w jego
okolicy dało się zauważyć dużą ilość niebrzydkich buków.
za tymi tablicami rozpoczyna się rezerwat "Małe Gołoborze"
pień starego buka
Dotarliśmy po niedługim (jakże by
inaczej) czasie na Szczytniak, gdzie pożegnaliśmy szlak czerwony i zeszli ze
szczytu czarnym szlakiem przez gołoborze. Nie jest ono tak imponujące, jak na
Łysicy czy Łyścu, ale przynajmniej można po nim chodzić – byle ostrożnie.
gołoborze na Szczytniaku
tę kapliczkę z ikoną na kamieniu spotykamy na szczycie góry (nie ma podpisu, ale jestem pewna, że autorem ikony jest kielecki artysta Michał Płoski)
U podnóża Pasma Jeleniowskiego
zahaczyliśmy o Stary Skoszyn i przy kościele opuściliśmy szlak idąc polnymi
drogami z widokami na okolicę. Jedna z dróg tworzy ciekawy wąwóz, a inna doprowadza do rzeczki (Słupianka się nazywa),
którą panowie, jak to oni, przeskoczyli niczym Janosik, a ja ośmieliłam się
zdjąć buty i przejść po wodzie, co wywołało ogólne oburzenie. Przynajmniej raz
w tym roku pokonałam przeszkodę wodną z suchymi butami!
widok na Święty Krzyż
wąwóz w Jeleniowie Kolonii
przekraczanie Słupianki
Mimo mojej niesubordynacji
dotarliśmy na czas do Nowej Słupi, gdzie nawet parę minut czekaliśmy na
transport. Statystyka mówi, że przeszliśmy
20,6 kilometra, co nam zajęło 4 godziny 15 minut.
Zdjęcia
– Edek i ja
Bez Jeleniowskiego nie ma kompletu... fajnie,że jest dobrze oznakowany. Szedłem nim kilka razy... niestety na wyczucie.
OdpowiedzUsuńTeraz by trzeba zaliczyć drugi koniec.
UsuńI pomyśleć, że Świętokrzyscy Twardziele przechodzą cały ten szlak w jedną dobę! Ciekawe tylko, co widzą w nocy?
Najczęściej są to pupy i pięty idących przed nimi... :-)
UsuńDziękuję za informację. A teraz to będą mieli dużo lepiej, bo takie towarzystwo musi mieć elementy odblaskowe. I będzie jak na dyskotece. :))
Usuń