wtorek, 2 czerwca 2015

Nasze pierwsze nieśmiałe spotkanie z Puszczą Kozienicką

Planowaliśmy to spotkanie od dawna, bardzo chcieliśmy, żeby było udane i dlatego czkaliśmy na ładną wiosenną niedzielę. A tego ostatnio brakowało.  
I wreszcie ostania niedziela maja okazała się tym wymarzonym dniem…  
Pojechaliśmy pociągiem. Z przesiadką w Radomiu. I to dopiero są emocje! Na przesiadkę mamy 3 minuty, a pociąg stoi na stacji w Rożkach 10 minut. Normalny turysta psioczy, denerwuje się, a kolejarz wie – pociągi są skomunikowane. Pociąg, na który się przesiadamy spokojnie stoi na peronie i czeka specjalnie na nas! Pasażerowie w nim odchodzą od zmysłów, ale skomunikowanie – rzecz święta. W jedną niedzielę spotkaliśmy 3 takie skomunikowane pociągi.
Dzięki uprzejmości kolei dotarliśmy z lekkim opóźnieniem do Jedlni Letnisko, z której zaczęliśmy naszą puszczańską przygodę. Na początku było bardzo elegancko i cywilizowanie. Ta Jedlnia to dla mnie miasto żywcem przeniesione z Czechowa. Tak sobie wyobrażam dacze, w których spędza się urocze letnie miesiące. Śliczne ogródki ogrodzone płotami, cisza i spokój, wąskie uliczki, stare drewniane domy. No, może bądźmy szczerzy – nie wszystkie drewniane i nie wszystkie stare (i to by było tyle Czechowa). Ale nastrój jest.

dzwonnica kościoła św. Józefa w Jedlni Letnisko 

dziewiętnastowieczna drewniana willa   

Potem zalew. Jaki tu hałas uroczy panuje! Żaby koncertują na całego. Tylko one są słyszalne, nawet zbliżający się rowerzysta podjeżdża bezgłośnie. A na ścieżce wzdłuż południowego brzegu zalewu ruch panuje iście wakacyjny – śmigają rowery, rolki, piechurzy tylko migają kijkami. Na wodzie wędkarska idylla.


południowy brzeg zalewu na Gzówce
 
Na północnym brzegu zalewu – już w puszczy – rozgrywa się prawdziwa bitwa na głosy – po lewej żaby, po prawej ptactwo wszelakie. A my maszerujemy czarnym szlakiem, do którego dołącza potem zielony. O, szlaków ci w tej puszczy dostatek. 

północny brzeg zalewu

Jesteśmy na terenie Rezerwatu Jedlnia. Porastają go drzewa dobrze nam znane, dęby, sosny, brzozy, graby. Opis rezerwatu podkreśla szczególne walory sosen, które na tym terenie dożywają wyjątkowo sędziwego wieku. 

 zarośnięta drzewami wydma śródlądowa w rezerwacie Jedlnia

 droga przy granicy rezerwatu
 
Przechodzimy też w pobliżu miejsca masowych egzekucji w czasie II wojny światowej. Zbiorowe mogiły skromne, ale pamiętane.



zbiorowe mogiły ofiar hitlerowskich

Przekraczamy szosę Radom – Kozienice i zielony szlak pieszy doprowadza nas do zielonego szlaku rowerowego. Znakowany to on jest fatalnie. I nie chodzi mi o to, że znaki są rzadko, bo to norma tego typu szlaków. Denerwujący jest brak oznakowania na rozstajach dróg. Bez mapy można się tu zgubić. Nam się to na szczęście nie przydarzyło. Dlaczego? Głównie dzięki temu, że w naszej grupie było 3 uczestników a jednocześnie 3 kierowników (każdy z mapą i każdy pilnował drogi).
Odeszliśmy na krótko od szlaku, żeby zbadać tajemniczy wał ziemny, który okazał się ścianą strzelnicy. Poza tym droga na tym szlaku – marzenie. Szeroka, równa i sucha.

strzelnica w środku lasu 

Szlak doprowadził nas do rezerwatu Ciszek. Dumą tego rezerwatu są jodły, które mają tu właśnie swoją północną granicę występowania na terenie Polski. Dorodne dęby też wyglądają ładnie. 


w rezerwacie Ciszek

Za rezerwatem wychodzimy po kilku minutach na Królewską Drogę. Jest to stary trakt, którym dwór królewski przemieszczał się z Radomia na łowy na grubego zwierza. Podobno sam Władysław Jagiełło był tu przynajmniej 20 razy. 
Drogą prowadzi szlak czerwony.
Mnie początkowo wydawała się ona niezbyt królewska, bo wąska jakąś, ale potem wszystko wróciło do normy – na drodze pojawiły się królewskie kwiaty – kosaćce, które jako żywo przypominają lilie andegaweńskie. 

na Królewskiej Drodze

kosaciec żółty
 
A i droga zrobiła się szersza i bardziej dostojna, po jej bokach mogliśmy obserwować pozostałości epoki lodowcowej w postaci wydm śródlądowych i moren. Wygląda to jak pagórki po obu stronach drogi – sfotografować to trudno, żeby „jakoś” wyglądało. Jedna z tych wydm jest dosyć wysoka – to Korczakowa Góra (166 m n.p.m.). Wdrapaliśmy się na nią, a u jej podnóża szukaliśmy Żywej Wody, czyli rzeczki, która tu płynie. Napotkaliśmy jedynie mokradła. Rzeczkę zobaczyłam dopiero po wyjście z lasu przy szosie.

światło i cień na Korczakowej Górze 

 niewielki staw na Ryskiej Rzece (Żywej Wodzie)

puszczańskie mokradła

 meandry Żywej Wody (Ryskiej Rzeki) 
 
Trasa okazała się dosyć krótka, wiec trochę ją wydłużaliśmy robiąc odejścia od drogi, żeby zbadać las. W końcu jednak musieliśmy z niego wyjść i dotrzeć do Lesiowa, gdzie licznik wskazał 22,4 kilometra.

okazały dąb przy szosie na granicy Kozienickiego Parku Krajobrazowego 

kostropate wierzby przy drodze do Lesiowa

Ta wyprawa rozbudziła nasze apetyty na zbadanie innych rejonów puszczy, poznanie kolejnych fragmentów Królewskiej Drogi. Mam więc nadzieję, że to nasza pierwsza, ale nie ostatnia wyprawa w te okolice. Zwłaszcza, że już poznaliśmy dobrze naturę skomunikowanych pociągów.
A i rowerzyści mogą śmiało ruszyć w nasze ślady, bo pociągi, którymi jechaliśmy były wyposażone w wagony do przewozu rowerów. Zresztą na trasie często spotykaliśmy rowerzystów, bo warunki do jazdy mają tu idealne.

Zdjęcia – Edek i ja

2 komentarze:

  1. Niewątpliwie macie cechy odkrywców... podziwiam - dzięki za piękną fotorelację :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbujemy urozmaicać nasze zwyczajne wycieczki. Raz coś znanego, raz się uda jakaś nowość. I tak się żyje turystycznie.

      Usuń