Planowaliśmy
to spotkanie od dawna, bardzo chcieliśmy, żeby było udane i dlatego czkaliśmy
na ładną wiosenną niedzielę. A tego ostatnio brakowało.
I
wreszcie ostania niedziela maja okazała się tym wymarzonym dniem…
Pojechaliśmy
pociągiem. Z przesiadką w Radomiu. I to dopiero są emocje! Na przesiadkę mamy 3
minuty, a pociąg stoi na stacji w Rożkach 10 minut. Normalny turysta psioczy,
denerwuje się, a kolejarz wie – pociągi są skomunikowane. Pociąg, na który się
przesiadamy spokojnie stoi na peronie i czeka specjalnie na nas! Pasażerowie w
nim odchodzą od zmysłów, ale skomunikowanie – rzecz święta. W jedną niedzielę
spotkaliśmy 3 takie skomunikowane pociągi.
Dzięki
uprzejmości kolei dotarliśmy z lekkim opóźnieniem do Jedlni Letnisko, z której
zaczęliśmy naszą puszczańską przygodę. Na początku było bardzo elegancko i
cywilizowanie. Ta Jedlnia to dla mnie miasto żywcem przeniesione z Czechowa.
Tak sobie wyobrażam dacze, w których spędza się urocze letnie miesiące. Śliczne
ogródki ogrodzone płotami, cisza i spokój, wąskie uliczki, stare drewniane
domy. No, może bądźmy szczerzy – nie wszystkie drewniane i nie wszystkie stare
(i to by było tyle Czechowa). Ale nastrój jest.
dzwonnica kościoła św. Józefa w Jedlni Letnisko
dziewiętnastowieczna drewniana willa
Potem
zalew. Jaki tu hałas uroczy panuje! Żaby koncertują na całego. Tylko one są
słyszalne, nawet zbliżający się rowerzysta podjeżdża bezgłośnie. A na ścieżce
wzdłuż południowego brzegu zalewu ruch panuje iście wakacyjny – śmigają rowery,
rolki, piechurzy tylko migają kijkami. Na wodzie wędkarska idylla.
południowy brzeg zalewu na Gzówce
Na
północnym brzegu zalewu – już w puszczy – rozgrywa się prawdziwa bitwa na głosy
– po lewej żaby, po prawej ptactwo wszelakie. A my maszerujemy czarnym
szlakiem, do którego dołącza potem zielony. O, szlaków ci w tej puszczy
dostatek.
północny brzeg zalewu
Jesteśmy
na terenie Rezerwatu Jedlnia. Porastają go drzewa dobrze nam znane, dęby,
sosny, brzozy, graby. Opis rezerwatu podkreśla szczególne walory sosen, które
na tym terenie dożywają wyjątkowo sędziwego wieku.
zarośnięta drzewami wydma śródlądowa w rezerwacie Jedlnia
droga przy granicy rezerwatu
Przechodzimy
też w pobliżu miejsca masowych egzekucji w czasie II wojny światowej. Zbiorowe
mogiły skromne, ale pamiętane.
zbiorowe mogiły ofiar hitlerowskich
Przekraczamy
szosę Radom – Kozienice i zielony szlak pieszy doprowadza nas do zielonego
szlaku rowerowego. Znakowany to on jest fatalnie. I nie chodzi mi o to, że
znaki są rzadko, bo to norma tego typu szlaków. Denerwujący jest brak
oznakowania na rozstajach dróg. Bez mapy można się tu zgubić. Nam się to na
szczęście nie przydarzyło. Dlaczego? Głównie dzięki temu, że w naszej grupie było
3 uczestników a jednocześnie 3 kierowników (każdy z mapą i każdy pilnował drogi).
Odeszliśmy
na krótko od szlaku, żeby zbadać tajemniczy wał ziemny, który okazał się ścianą
strzelnicy. Poza tym droga na tym szlaku – marzenie. Szeroka, równa i sucha.
strzelnica w środku lasu
Szlak
doprowadził nas do rezerwatu Ciszek. Dumą tego rezerwatu są jodły, które mają
tu właśnie swoją północną granicę występowania na terenie Polski. Dorodne dęby
też wyglądają ładnie.
w rezerwacie Ciszek
Za
rezerwatem wychodzimy po kilku minutach na Królewską Drogę. Jest to stary
trakt, którym dwór królewski przemieszczał się z Radomia na łowy na grubego zwierza. Podobno sam
Władysław Jagiełło był tu przynajmniej 20 razy.
Drogą prowadzi szlak czerwony.
Drogą prowadzi szlak czerwony.
Mnie
początkowo wydawała się ona niezbyt królewska, bo wąska jakąś, ale potem
wszystko wróciło do normy – na drodze pojawiły się królewskie kwiaty – kosaćce, które jako żywo przypominają lilie andegaweńskie.
na Królewskiej Drodze
kosaciec żółty
A
i droga zrobiła się szersza i bardziej dostojna, po jej bokach mogliśmy
obserwować pozostałości epoki lodowcowej w postaci wydm śródlądowych i moren.
Wygląda to jak pagórki po obu stronach drogi – sfotografować to trudno, żeby
„jakoś” wyglądało. Jedna z tych wydm jest dosyć wysoka – to Korczakowa Góra
(166 m n.p.m.). Wdrapaliśmy się na nią, a u jej podnóża szukaliśmy Żywej Wody,
czyli rzeczki, która tu płynie. Napotkaliśmy jedynie mokradła. Rzeczkę
zobaczyłam dopiero po wyjście z lasu przy szosie.
światło i cień na Korczakowej Górze
niewielki staw na Ryskiej Rzece (Żywej Wodzie)
puszczańskie mokradła
meandry Żywej Wody (Ryskiej Rzeki)
Trasa
okazała się dosyć krótka, wiec trochę ją wydłużaliśmy robiąc odejścia od drogi,
żeby zbadać las. W końcu jednak musieliśmy z niego wyjść i dotrzeć do Lesiowa,
gdzie licznik wskazał 22,4 kilometra.
okazały dąb przy szosie na granicy Kozienickiego Parku Krajobrazowego
kostropate wierzby przy drodze do Lesiowa
Ta
wyprawa rozbudziła nasze apetyty na zbadanie innych rejonów puszczy, poznanie
kolejnych fragmentów Królewskiej Drogi. Mam więc nadzieję, że to nasza
pierwsza, ale nie ostatnia wyprawa w te okolice. Zwłaszcza, że już poznaliśmy
dobrze naturę skomunikowanych pociągów.
A
i rowerzyści mogą śmiało ruszyć w nasze ślady, bo pociągi, którymi jechaliśmy
były wyposażone w wagony do przewozu rowerów. Zresztą na trasie często spotykaliśmy
rowerzystów, bo warunki do jazdy mają tu idealne.
Zdjęcia – Edek i ja
Niewątpliwie macie cechy odkrywców... podziwiam - dzięki za piękną fotorelację :)
OdpowiedzUsuńPróbujemy urozmaicać nasze zwyczajne wycieczki. Raz coś znanego, raz się uda jakaś nowość. I tak się żyje turystycznie.
Usuń