czwartek, 30 lipca 2015

Chłopaki, pójdę z wami

Kiedy wróciłam z wycieczki w środę, usłyszałam w radiu Jana Tadeusza Stanisławskiego śpiewającego piosenkę, która skojarzyła mi się od razu z wycieczką. Kto zna tę piosenkę, wie, jak różne odpowiedzi padają w niej na propozycję zawartą w tytule – od „Chodź!’ do „Won!”. (Tu link do piosenki, można posłuchać.)

Chłopaki, idę z wami 

No to opowiem wam, jakie odpowiedzi ja dziś otrzymałam. Bo poszłam z chłopakami. Czyli odpowiedź „Chodź!” była. Przynajmniej w domyśle.
Zaczęliśmy w Daleszycach – do Urzędu Miasta i Gminy poszłam, o foldery grzecznie poprosiłam – przydałam się. Można mnie zabrać.

 rynek w Daleszycach po rewitalizacji

a tak wyglądał w 2009 roku 

figura Matki Boskiej samotna jakaś się teraz wydaje

Potem zwiedzanie miasta. Pomaszerowaliśmy ulicą Kościelną. Po drodze mijaliśmy dziewiętnastowieczną kapliczkę, a potem Dom Ludowy z czasów dwudziestolecia międzywojennego wybudowany na miejscu nieistniejących już kościoła Św. Ducha i szpitala dla ubogich.

dziewiętnastowieczna kapliczka św. Jana Nepomucena przy ul. Kościelnej 

Dom Ludowy
 
Na końcu ulicy Kościelnej jest oczywiście wzgórze, na którym usytuowano kościół pod wezwaniem Św. Michała Archanioła. Nie jest to pierwotny kościół pod tym wezwaniem, bo pierwszy kościół z XIII wieku był kilkakrotnie przebudowywany. 

 kościół w Daleszycach

fronton kościoła  

schody do kościoła - jesienne zdjęcie z 2009 roku 

wnętrze kościoła 

dzwonnica

Wychodząc z Daleszyc zachwycamy się ciekawymi drewnianymi domami. Wiele z nich przechodzi metamorfozę i ich pierwotny wygląd niedługo zniknie pod warstwami tynku, ale może zostaną choć na zdjęciach.


stare domy w Daleszycach

 daleszycka uliczka

stare zastępowane nowym 

dom z Daleszyc w skansenie w Tokarni - podobnie wyglądały i tamte pokazane wcześniej 

Dalej chłopaki idą przez pola, a ja spokojnie za nimi, no – musiałam zmienić przyodziewek na lżejszy. To przecież nie powód do roztkliwiania się. Chłopaki od początku mają właściwą odzież – nie muszą się zatrzymywać na jej zmianę. Jeden tylko ma moment słabości – kawy by się napił, nie w biegu. Fanaberie!
Idąc z tyłu mogę sobie spokojnie rzucić okiem na okolice, sfotografować roślinki. Droga nie jest zła, chociaż trawy mokre, ale tym się nie przejmuję – mam solidne buty, które nie przepuszczają wilgoci.

mapa pomaga ustalić, co widać na horyzoncie 

widok na Pasmo Łysogórskie  

kozibród wschodni
 
Z pól wychodzimy w Słopcu. Sprawdzamy, czy ruiny młyna jeszcze się nad Belnianką ostały – są! Pamiętamy, że kilka lat temu widzieliśmy też dwór, który wyglądał na właśnie odnawiany. Jest i on – to dziewiętnastowieczny dwór z równie starą bramą. Stan niewiele się zmienił. Za to asfalt, po którym teraz szliśmy dał pierwszy sygnał moim butom i stopom – nie było dobrze. Skutek – pierwsze ostrzeżenie od chłopaków – opóźniam. 


 ruiny młyna w Słopcu Rządowym 

dwór w Słopcu Rządowym

brama dworska

Na szczęście weszliśmy na ładną drogę polną, która doprowadziła nas do zalewu w Borkowie. Według kolegi Edwarda to cywilizowane miejsce, a dla mnie  - raj na ziemi. Tu przecież był postój, podczas którego zdjęłam buty. I na boska zrobiłam kilka fotek.

 zalew w Borkowie - trochę cywilizacji, trochę przyrody

wyspa na zalewie

kacze regaty

kaczy raj okiem Edka

kaczy raj moim okiem


grążel żółty
 
Ale już odejście od zalewu odbywa się po solidnej twardej drodze. Skutek – drugie ostrzeżenie. 

przepust zalewu

stareńka kapliczka w koronie zalewu 
 
Potem przeprawa przez z szosę, a dalej droga lasem. Musiałam przepuścić kilka aut zanim dotarłam na drugą stronę. Chłopaków nie widziałam. Poszli w las. Decyzja – rezygnuję z wycieczki. Kiedy telefonicznie zgłosiłam rezygnację, uprzejmie poczekali. Plus trzecie ostrzeżenie.
W lesie było przyjemnie – miękkie podłoże, sucho i ciepło, słonko rzucało malownicze plamy na ziemię. Złapałam trochę oddechu. Do czasu… 

i pooooszli ...

Weszliśmy na brukowaną drogę. Czułam, jak tracę kontakt z czołówką, ale mało mnie to obeszło, bo ból stóp był ważniejszy. Wreszcie wpadłam na genialny w swej prostocie pomysł – zdjęłam buty i poszłam boso! To był najlepszy fragment marszu. Do chwili, kiedy na podłożu pojawił się drobny żwirek – musiałam wrócić do znienawidzonego obuwia. No to założyłam narzędzie tortur, ale przynajmniej nie wiązałam sznurowadeł. Pomaga, wyobraźcie sobie. I tak udało mi się dogonić chłopaków, którzy akurat fotografowali pomnik. (Zdziwienie, że do niego nie podchodzę. Ożeż …)

pomnik upamiętniający ludzi pomordowanych przez hitlerowców w czasie II wojny światowej ( w lesie w pobliżu Papierni) 

pomnik na skraju lasu przy szosie
 
Czwartego ostrzeżenia nie było, bo pojawił się przystanek w Papierni - części Sukowa i zdołałam się do niego dowlec.
W ten sposób pokonałam 17,4 kilometra. Cud! Następnym razem biorę jakie klapki na trasę. 

Chłopaki, pójdę z wami? No nie wiem, jeszcze się zastanowię.



Zdjęcia – Edek j ja

2 komentarze: