I
to w pysk!* Wiało z zachodu, a my wędrowaliśmy z Bielin do Świętej Katarzyny,
czyli na północny zachód. Wietrzysko dosyć nieprzyjemne, ale nie popsuło nam
wycieczki.
Tym
razem nie zwiedzaliśmy Bielin. Już porządnie zwiedzone.
Powędrowaliśmy zatem bardzo
przyzwoitą ścieżką szlaku rowerowego w stronę Porąbek i Kakonina. Drożyna prowadzi przez pola i
okazała się nadzwyczaj sucha, bo wiatr wysuszył trawy – rosy brak.
pola na północ od Bielin
samotny krzyż wśród pól
w tle Łysogóry
nasza grupka na szlaku
Poza tym
wyszło na jaw, że te wszystkie truskawki, co je teraz sprzedają, to nie z
Bielin, proszę państwa, na pewno nie. Tam dopiero pierwsze kwiaty na
krzaczkach. Czyli spokojnie czekamy jeszcze ze 3 tygodnie na nasze truskawki.
owoców jeszcze brak - ledwie gdzieniegdzie kwiaty
Szlak rowerowy doprowadził nas szosą do Kakonina.
skrzyp bagienny nad dopływem Kakonianki
okolice Kakonina
Ciąg
dalszy trasy prowadził polnymi ścieżkami na skraju lasu u podnóża Łysogór. Mieliśmy więc
widoki na pola, pasma górskie i wszelkiej maści strachy na wróble. Niestety,
ilość nie przeszła w jakość – plastikowe towarzystwo raczej, nędzne.
widok na pola w okolicy Porąbek
samotne drzewo
pole w wianuszku z byle jakich strachów
widok na Dolinę Wilkowską
I
tak idąc sobie brzegiem lasu dotarliśmy do Świętej Katarzyny. Czasu na
zwiedzanie nie mieliśmy, bo jeszcze trzeba było dostać się do Bodzentyna.
pomnik Partyzantów Ziemi Kieleckiej przy szosie do Świętej Katarzyny (wiem - uroda wątpliwa)
kapliczka Jezusa Miłosiernego po drugiej stronie szosy
Ruszyliśmy
dalej niebieskim szlakiem na Górę Miejską. Nie będę ukrywać – nie jest to jakaś
szczególnie porywająca trasa. Ale swoje uroki ma. Ot, choćby takie przejście
szeroką drogą wśród młodej zieleni i próchniejących starych drzew na początkowym
odcinku.
droga wśród zieleni
w Puszczy Jodłowej
pióropusznik strusi
Potem
stały punkt w postaci przejścia bagnistym terenem nad rzeczką Łysiczką i
wreszcie zdobywanie szczytu Miejskiej. Dla niektórych to spacerek, inni w pocie
czoła człapią na końcu. Ale i tak wszyscy zdobywają po raz nie wiadomo który ów
nie taki znowu wysoki szczyt (426 m n.p.m.).
pomosty nad bagnem, a dawniej to się brodziło w wodzie po kolana...
chwila odpoczynku
A
potem to już tylko zejść do Bodzentyna (zachwyty nad pejzażem dozwolone) i
koniecznie kupić lody.
Co tam, panie, na horyzoncie?
widok na Bodzentyn
widok na pola szerzawskie
samotny kucyk
Jedni
wsuwają lody, inni liczą kilometry (16,5), a wszyscy zadowoleni, że tak nam się
ładnie ta wycieczka udała. Może było trochę chłodno, ale gdzie temu chłodowi do
zimowego!
Zdjęcia – Edek i ja
* Przepraszam, jeśli kogoś uraża to słowo, ale to ulubione powiedzonko naszego nestora, Waleriana, będę je używać.
Znane ścieżki... pola wspaniałe.
OdpowiedzUsuńJedne ścieżki znane, inne nowe. Żeby nie było monotonii.
UsuńTym niebieskim szlakiem jeszcze nie wędrowałem, bo zawsze wydawał mi ,,mało porywający". Mam potwierdzenie. Ale podobają mi się te pomosty nad bagnem.
OdpowiedzUsuńWidoki na Bodzentyn i wzgórza piękne. Są tam rewelacyjne podjazdy na rower.
Cóż, szlak jest chyba po to, żeby nim się dostać do innych miejsc. A kiedy brak pomysłów na trasę, to się pójdzie i nim, żeby nie chodzić stale tymi samymi ścieżkami.
UsuńKiedy schodziliśmy z Miejskiej Góry wyprzedzało nas wielu rowerzystów, ale i samochodziarze też byli, nawet liczniejsi.
Okolice Bodzentyna to najlepsze miejsce do podziewania panoram Gór Świętokrzyskich. Tam z każdej górki inny widok i wszystkie atrakcyjne.
U nas się mówi "piździ jak w Kieleckim" .. i coś w tym chyba jest ;-)
OdpowiedzUsuńW żeglarstwie mamy nieformalny "wmordęłind" więc "pysk" brzmi wręcz salonowo, przy tym wszystkim ;-)
Fajna z Was ekipa!
Podobne powiedzenie jest i u nas. Ale "wmordęłind" jest dla mnie nowością. Będę stosować, chociaż nie na wodzie, ale na lądzie też może ładnie pasować.
Usuń