czwartek, 30 marca 2017

Gdy luz i zapał masz, mój synu, zdobędziesz łatwo każdy cel*

To nigdy nie była nasza maksyma. Ale czasem się przydaje. Na przykład w takim dniu, kiedy zapowiadają deszcz, a ty wiesz, że deszczu nie będzie, ale się obawiasz, że może jednak …
Staszek i ja z zapałem i na pełnym luzie w pięć minut wymyśliliśmy wycieczkę na środę. To znaczy, wiedzieliśmy gdzie pojedziemy. A potem się zobaczy.
Zamierzaliśmy pojechać do Starachowic. Nie uwierzycie, ale mało brakowało, a byśmy tam nie dojechali. Dlaczego? Bo siedzieliśmy w pociągu, który miał jechać w tym kierunku, ale godzinę później, co nikomu z luzaków do głowy nie przyszło. Dopiero pojawienie się na peronie naszego pociągu wzbudziło lekkie zaniepokojenie i jednak zebraliśmy klamoty i się przesiedli. Cud, że zdążyliśmy. 
Potem było równie optymistycznie. Szlak w Starachowicach się znalazł (czerwony) i nim poszliśmy w kierunku lasu. 

niewielki staw na skraju Starachowic 

pozwolę sobie użyć modnego słówka - backstage poprzedniego zdjęcia

W lesie przy szlaku znajdują się dwie niewielkie kapliczki. Obie pod wezwaniem świętego Jacka. Prawdopodobnie obie ufundował zamożny mieszczanin z Wąchocka Jacenty Siewierski z żoną Agnieszką. Od jego imienia miejsce bywa nazywane Jacentow.

kapliczki - na większej tablica poświęcona partyzantom, na mniejszej upamiętnienie fundatorów

inne spojrzenie na kapliczki
  
Obok większej kapliczki znajduje się odnowiona ostatnio bezimienna mogiła nieznanego żołnierza 1 wojny światowej. Mapa Gór Świętokrzyskich informuje, że to prawdopodobnie oficer rosyjski, inne źródła podają, że austriacki. Tak czy inaczej nieznany.

bezimienna mogiła 
 
W pobliżu przepływa niewielki strumyk, zauważamy też interesujące ruiny zabudowań. Kolega Ed wypytywał mieszkańców i w końcu się dowiedział, że to pozostałości młyna.

pozostałości młyna na Sinej Wodzie 

cebulica dwulistna 

nieduży staw w Starym Piecu (to nazwa części Starchowic, a nie miejsce, gdzie diabeł pali) 
 
Po dotarciu na granicę Wąchocka zupełnie na luzie opuszczamy czerwony szlak i maszerujemy przyzwoitą drogą w kierunku wąchockiego kirkutu. Byliśmy tu niedawno (tu link), ale teraz łatwiej obejrzeć zachowane macewy, bo teren niezarośnięty.




cmentarz żydowski w Wąchocku 
 
Skoro już mówimy o niezarośniętych miejscach, to wypada wspomnieć o tym, że jednak planowaliśmy obejrzenie jednego miejsca – ruin pałacu Schoenberga w Wąchocku. Właściciele wycięli zarastające teren krzaki i drzewa i wreszcie można bez trudu rzucić okiem na ten obiekt. Szkoda tylko, że nadal brak możliwości odbudowy pałacu, który w gruncie rzeczy był budowany jako okazała kamienica właścicieli pobliskiego zakładu przemysłowego. W czasach świetności na przełomie 19. i 20. wieku rezydencja należała do Mikołaja Schoenberga (to chyba wtedy zyskała pałacowy wygląd), a obok pracowała fabryka walców i maszyn młyńskich. Tak to wygląda obecnie.



ruiny pałacu Schoenberga



ruiny zabudowań fabrycznych
 
Na blogu sabkona (tu link) możecie obejrzeć stan pałacu w roku 2015, zaś jal (tu link) pokazał go zimą tego roku – tuż po wykarczowaniu terenu. Prawdopodobnie zabytkowa ruina już  wkrótce zmieni wygląd, bo pojawiają się informacje, że ma być dostępna do zwiedzania jako tak zwana trwała ruina. Czyli spodziewamy się zakratowania wszystkich możliwych otworów.  
Po emocjach związanych z oglądaniem pałacu zrobiliśmy sobie postój i naradę dotyczącą dalszego przebiegu trasy. Zwyciężyła najbardziej luźna koncepcja – poszliśmy po prostu w las, żeby uniknąć marszu szlakiem i odwiedzania znanych do znudzenia miejsc.
Z ciekawych obiektów warto odnotować staw w Marcinkowie. Chodząc szlakiem nigdy byśmy do niego nie dotarli, a świetnie jest widoczny i łatwo dostępny. 


ładnie utrzymany staw w Marcinkowie (podobno latem prezentuje się jeszcze lepiej - warto sprawdzić)
 
W lesie szliśmy to na zachód, to na południe. Napotkaliśmy przyjemne drogi, małą rzeczkę, ze dwie kałuże. No i trochę śladów wiosny w postaci roślinek nieśmiało wyglądających spośród szarych jeszcze traw.

tereny podmokłe

strumień w lesie

liście wyłażą

Co to za wiosna bez podbiału?
   
Zupełnie nieoczekiwanie dla pomysłodawców trasy naszą wyprawę zakończyliśmy w Parszowie po przejściu 14,9 kilometra. Może trochę za mało tych kilometrów, ale i tak więcej niż nic.

Parszów tuż, tuż 

Jeśli macie ochotę sprawdzić, jak mogła wyglądać ta wycieczka, gdybyśmy szli całą trasę szlakiem czerwonym, zajrzyjcie do opisu w tym linku

Zdjęcia – Edek, Janek i ja

*P. Bukartyk „Luz i zapał”

15 komentarzy:

  1. Jeżeli nie da się odbudować tego pałacu to dobre i co by zabezpieczyć ruiny oraz udostępnić do zwiedzania :) Będzie to zapewne gratka dla turystów .
    Macewy na cmentarzu żydowskim są w bardzo dobrym stanie i bogato zdobione , warto je obejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pałac ma wyraźnie pecha. Właściciele podobno kupili go z zamiarem odbudowania w charakterze hotelu. Ale zaczęły się kłopoty i pomysł upadł. Zobaczymy, co będzie dalej. Oby lepiej, bo naprawdę obiekt interesujący, a niszczał przez ostatnie lata.
      Macewy rzeczywiście w bardzo dobrym stanie, ale jest ich niewiele. Myślę, że około dwudziestu, chociaż nie liczyłam dokładnie.

      Usuń
    2. Gdzieś ostatnio czytałem że Żydzi nie podnosili na swoich cmentarzach przewróconych macew gdyż uważali że taka jest wola boża, tak Bóg chce... Dużo macew również zniszczono podczas II wojny światowej, budowano z nich drogi , meliorowano nimi potoki....

      Usuń
    3. A na tym cmentarzu jest jedna macewa leżąca na ziemi. To może zgodnie z tym przekonaniem Żydów?

      Usuń
    4. Coś chyba jest na rzeczy, bo nawet na tych cmentarzach które są od opieką gmin żydowskich też widziałem przewrócone macewy.

      Usuń
  2. Konserwacja pałacu niestety w stagnacji... szkoda, tak niewiele brakuje aby teren choć uporządkować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szukałam informacji w prasie lokalnej. Wszystko wskazuje na to, że teren może być solidnie wyczyszczony i dostępny, ale na remont pałacu nie ma co liczyć.

      Usuń
  3. Cha! Moim zdaniem świetnie zaplanowana trasa! Przejście też ciekawe.
    Kupiłem mapę Ponidzia, planuję tam kilka wypadów rowerowych. Jest szansa że na Was gdzieś wpadnę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkanie niewykluczone, z tym, że my w takie odleglejsze tereny wybieramy się latem, kiedy dzień dłuższy i mamy więcej czasu na dojazd. Gdybyś chciał omawiać konkrety, proponuję kontakt przez formularz kontaktowy, wtedy będziemy mieć prywatne namiary do dalszej rozmowy.
      Trasa świetnie sklejona. Na zasadzie - tu wpadniemy, albo tam.

      Usuń
    2. Dokładnie tak samo planuje moje wypady - jak się uda wszystko, to jest super, a jak trzeba zejść wcześniej, to w zanadrzu są lokacje alternatywne.

      Usuń
    3. U nas to działa inaczej - dokładny plan i jego realizacja krok po kroku. Pamiętam hasło rzucone, gdy chcieliśmy sobie pojeść poziomek na trasie "Kończcie jedzenie, bo nie zrealizujemy planu".
      Bywają takie tereny, gdzie połączenia są rzadkie (zwłaszcza w niedziele) i albo się trzymamy planu, albo tkwimy godzinami na przystanku. Czyli nie ma wyjścia, bo nikt nie lubi czekać godzinę na mrozie czy wietrze.

      Usuń
    4. A takie "kończcie jedzenie" to standard... Co prawda zazwyczaj wędruję sam, ale także z "karbowym" na karku i często się zdarza że ani zjeść nie ma kiedy, a jak coś piję to cały czas idąc.
      Plan musi być zrealizowany - to wiemy już od czasów tow. Wiesława ;-)
      Ale prócz głównego planu są jeszcze oboczne i tu już można wykazać elastyczność. Tym bardziej jeśli MUSI się zdążyć na transport - tak jak w moim ulubionym wypadku - przed drugą zmianą, jak mi odjedzie, to nie ma siły żebym się nie spóźnił do pracy! jeszcze jak mam gdzieś podstawiony samochód to jest szansa nie dać plamy, ale często nie ma jak podstawić bo tak się trasy układają. Dlatego po prostu zawsze zdążam. Koronny tego przykład z zeszłorocznym rajdem na Binarowa - miałem ochotę przejść grzbietem, ale że zwiedzanie kościoła zajęło mi zbyt wiele czasu, to musiałem skrócić drogę - ale zdążyłem całe 5 minut przed odjazdem byłem!

      Usuń
    5. Z tego wniosek, że wolność na trasie to świadomość ograniczeń, które ta trasa nakłada. Ktoś musi odpowiadać za wszystko, kontrolować czas i narzucać swoją wolę dla dobra ogółu. O, ale nam dyktaturą zapachniało. ;)

      Usuń
  4. Już miałam zapytać, jak wam, z takim "luzackim" podejściem do trasy, udaje się wrócić do domu, ale doczytałam do końca i wygląda na to, że tego dnia mieliście po prostu szczęście :-), a zwykle to jednak rozkład jazdy rządzi.
    A kaczeńce jakieś widzieliście? Pytam, bo w "moim" kaczeńcowym miejscu w tym roku nie ma dosłownie nic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był dzień roboczy, więc można sobie pozwolić na trochę luzu, bo na tej trasie jeździ kilka busów i autobus miejski, czyli ewentualne oczekiwanie w granicach pół godziny. W niedziele bus raz na dwie godziny,wtedy żaden luz nie przejdzie.
      Kaczeńce jeszcze nie wyszły. Na razie spotkaliśmy podbiał i zawilce.

      Usuń