Dlaczego
taka?
Nieudana,
bo nie udało nam się zrealizować założonego planu w całości. Ale mimo wszystko się odbyła,
sprawiła nam sporo radości, zażyliśmy ruchu na świeżym powietrzu, wiec może
jednak udana?
A
taka była organizowana na szybko, bo telewizor codziennie straszył, że w
niedzielę załamanie pogody. To się nic nie planowało. I nagle w sobotę
wieczorem ten sam telewizor powiedział, że na niedzielę „opady nie są
spodziewane”, no to się formalnie załamałam. Jak to tak człowieka nagle
postawić w sytuacji braku planu i zapowiedzi ładnej pogody?
Kiedy
już pierwszy szok minął, coś się wymyśliło. Mieliśmy pójść czarnym szlakiem z
Ubyszowa do niebieskiego i do Majdowa. I tu się Edwardowi przypomniało, że za Ubyszowem
jest źródło Bernatki, to może zajrzymy. No może…
Tu jeszcze byliśmy pełni optymizmu, ale wkrótce ...
O, się naszukaliśmy tego źródła! Ze dwadzieścia minut się plątaliśmy po lesie, nawet nastąpił podział na grupy, żeby było łatwiej znaleźć wzmiankowany obiekt.
I udało nam się znaleźć
asfaltową szosę, z której zeszliśmy, żeby zacząć poszukiwania! Uważam, że to
wielki sukces, bo mogliśmy tak się błąkać z pół dnia po tym lesie, a niektórym
już buty przemiękły.
Zamiast szukać źródła postanowiłam zapolować na mięczaki - ten to chyba pomrów.
Jak
już wyszliśmy na ten asfalt, to się okazało, że jesteśmy bliżej Majdowa niż
czarnego szlaku, więc zarzuciliśmy wstępne plany i się pomaszerowało do wsi, a
potem w kierunku Łazów.
W
Łazach wspólnymi siłami wyznaczyliśmy trasę dotarcia do tak zwanej „drogi
doktorskiej”, którą lekko, łatwo i przyjemnie dociera się do Pogorzałego.
Ostatnio szliśmy tą drogą zimą ubiegłego roku (można tu przeczytać). Tym razem
było na niej tak spokojnie, że nawet sobie mały postój na jedzonko
urządziliśmy.
Ten oślizgły typ próbował zżerać kwiat gajowca.
Tu rósł niegdyś dorodny modrzew, a teraz tylko tabliczka po nim została, ale młode pokolenie już wyrasta.
Wydaje mi się, że właśnie to drzewo pokazywałam w zimowym wpisie, więc teraz wersja wiosenna.
Niestety,
z Pogorzałego jest już bardzo blisko do domu i chcąc, nie chcąc trzeba było kończyć wyprawę. Trochę niedosytu pozostało, bo trasa króciutka nam wyszła – ot, prawie
14 kilometrów. Lepsze to niż nic.
różne odcienie zieleni
przydrożny żywokost
Co tam niezapominajka ma w środku?
A
pogoda okazała się bardzo przyjemna, choć wietrzna.
Zdjęcia – ja
Z planowaniem różnie bywa... ważne że są różne skuteczne pomysły - jakoś nie pamiętam aby ktoś ,kiedyś nie dotarł z trasy do domu ? :)
OdpowiedzUsuńMasz rację - do domu zawsze się wraca. Raz to nawet nie wyruszyliśmy na trasę, bo tak lało, że wysiedliśmy z autobusu na ostatnim przystanku, poczekali aż zrobi pętle i wsiedli, żeby spokojnie pojechać do domu.
Usuń