środa, 18 lipca 2018

Od wsi do wsi

Nie znałam tych wsi. Znalazłam je na mapie, kiedy szukałam drogi dojazdu do rezerwatu Przełom Białki. Chciałam zobaczyć coś ciekawego. Nie spodziewałam się, że te wsie mogą być aż tak ciekawe. Może i was zainteresują, dlatego spróbuję je opisać.  
Pierwsze wrażenie było zaskakujące – nagle zobaczyłam z okna samochodu miejscowość otoczoną czymś w rodzaju muru obronnego z drewnianych ścian ciasno ustawionych jedna przy drugiej. Z wrażenia nawet nie poprosiłam o zatrzymanie auta, żeby zrobić zdjęcie.
I tak wjechaliśmy do Nowej Białej. Jej ulicę pokażę wam na zdjęciu sprzed lat. Ale teraz niewiele się zmieniło.

 Nowa Biała - ulica

Do dziewiątej brakowało kilkunastu minut, trzeba więc było się śpieszyć, żeby zdążyć obejrzeć wnętrze osiemnastowiecznego kościoła pod wezwaniem Świętej Katarzyny Aleksandryjskiej. Zanim tam wejdziemy, obejrzyjcie go z zewnątrz. 


kościół w Nowej Białej (wieża skutecznie się ukrywa za drzewami)
 
We wnętrzu zapiera dech niesamowity rokokowy ołtarz ze złoconymi figurami świętych po bokach.  


W kościele jest już sporo ludzi i dlatego nie fotografujemy ciekawej ambony i niezwykłego konfesjonału. Po prostu siedzą przy nich wierni. Jeśli kiedyś będziecie w okolicy, pamiętajcie – do wnętrza tego kościoła naprawdę warto zajrzeć. 

ołtarz boczny ze sceną ofiarowania różańca 

jedna ze stacji Drogi Krzyżowej - zwróćcie uwagę na podpis

Po obejrzeniu przełomu Białki zmierzamy w kierunku Dursztyna. Po drodze zatrzymujemy się w Krempachach. To kolejna spiska wieś, bo przecież jesteśmy na Spiszu. I możemy nieśmiało obserwować te wsie z zewnątrz, bo żeby poznać ich życie, trzeba by tu zamieszkać na lata.
Tę wieś, podobnie jak Nową Białą, założył w 14. wieku węgierski ród Berzevicych
Na skraju wsi leży niewielki cmentarz z osiemnastowiecznym kościołem św. Walentego. Czytałam, że wyposażenie ma rokokowe, niestety – jest zamknięty. Nici ze zwiedzania wewnątrz. 


kościół św. Walentego
 
Na cmentarzu można wypatrzyć ciekawe nagrobki z napisami nie tylko języku polskim, ale też węgierskim i słowackim.

jeden z metalowych krzyży

za cmentarnym ogrodzeniem - spiskie stodoły w ordynku
 
Ruszamy dalej, na ulicy robi się rojno, znak, że Msza św. już się kończyła i możemy zajrzeć do kościoła św. Marcina. Przy nim informacja, że jesteśmy na szlaku gotyckim. Kościół zbudowano na początku szesnastego wieku i nie prezentuje czystego gotyku. Wieża, która od razu rzuca się w oczy, ma renesansowa attykę. No i mamy nowe słówko do nauczenia się – hurdycja, tak nazywa się ganek obronny wieńczący wieżę. 

kościół św. Marcina w Krempachach 

 na attyce data budowy kościoła
 
We wnętrzu kościoła znów moje ulubione rokoko w ołtarzach – głównym i bocznych. 

ołtarz główny z obrazem przedstawiającym patrona świątyni (po prawej stronie rzadko spotykany w naszych kościołach święty Andrzej) 


ołtarze boczne 

Schodzą się ludzie na późniejszą mszę. Jedna z kobiet zaczyna modlitwę, którą podchwytują inne głosy. W pierwszej chwili nic nie rozumiem, a potem dociera do mnie, że to „Ojcze nasz” po słowacku. Niezapomniane wrażenie.
Kręcimy się jeszcze trochę po wsi, próbuję oddać jej klimat na zdjęciach, ale to daremny trud.

 ulica w Krempachach
 
Później następuje nieudany epizod w Dursztynie – ulewa i kompletna niemożliwość zobaczenia czegokolwiek poza strugami deszczu zza szyby samochodu.
Decydujemy się na powrót. Po drodze mamy jeszcze jedną spiską wieś – to Frydman, jedna z najstarszych wsi na polskim Spiszu. Tu trzeba się koniecznie zatrzymać.

 przydrożna kapliczka z 1820 roku

We Frydmanie jeszcze pada, ale już nie leje. Ruszamy na zwiedzanie.
Spodziewamy się ciekawego kasztelu renesansowego. Zbudował go w latach osiemdziesiątych 16. wieku Gyorgy Horvath. Podobno dwór miał renesansowa attykę, ale kiedy na początku 20. wieku zmienili się jego właściciele, przeszedł „remont” i utracił ową cenną ozdobę. Teraz znajduje się w prywatnych rękach i można go jedynie próbować obejrzeć z zewnątrz, co poważnie utrudniają wysokie drzewa i solidne ogrodzenie. 



 kasztel Horvathów we Frydmanie

W pobliżu kasztelu jego właściciele mieli solidne piwnice do przechowywania wina. Wyobrażałam sobie, że wejście do nich będzie gdzieś w łatwo dostępnym  miejscu. Nic bardziej mylnego. Żeby się do nich dostać trzeba wejść na prywatne podwórze (adres wypisany na tablicach) i poprosić o umożliwienie zwiedzania. Dobrze mieć ze sobą latarkę, o czym się przekonaliśmy poniewczasie.
Były kiedyś dwa wejścia do owych piwnic. Obecnie jedno się zawaliło i funkcjonuje tylko to „od podwórza”. To niewielki pawilon z solidnymi drzwiami, ładnie sklepiony wewnątrz. Nazywa się on „borhauz”.

biały budyneczek po lewej to wejście do piwnic, w dali widok na kasztel  

stare, ciężkie drzwi wejściowe  

widok na zapadnięte drugie wejście
 
Schodzimy po czymś, co dawniej było schodami, a może pochylnią do staczania beczek. Trzeba naprawdę uważać. Drogę oświetla nam nasz przewodnik i latarki w telefonach (jak kto je ma).

ostrożnie w dół

Piwnice robią niesamowite wrażenie – są naprawdę rozległe – długie na 100 merów sklepione korytarze. Z jednego przechodzi się do innego, potem schodzimy na inny poziom. Nie daj Boże zostać tam samemu – nie wyjdziesz.
No i te nacieki na sufitach! Jak w jaskiniach.
Szkoda tylko, że nie zostały żadne beczki. Niech by i bez węgrzyna.


 piwnice

 schodzimy niżej


nacieki

Kiedy już wyjdziemy z podziemi na światło dzienne, zobaczymy, że nie pada. Idziemy obejrzeć ulice wsi (była ona jakiś czas miastem). Jedna z nich nazywa się Zastodolna. Zgadnijcie, która. 



ulice we Frydmanie 

Koniecznie trzeba też zajrzeć do tutejszego kościoła. O, ten to dopiero stary jest – wczesny gotyk. Ale z wieżą zwieńczoną renesansową attyką.  

 wieże i wieżyczki

wczesnogotycka głowa na wschodniej ścianie kościoła

romańskie okienko pod nią

jedno z okien gotyckich
 
Mamy szczęście. W kościele został jeszcze kościelny, który z pasją opowiada o najciekawszych obiektach. Wierszyk powie, ołtarz główny zaprezentuje w dwóch odsłonach, zwróci uwagę na żyrandole z chińskiej porcelany, o uśmiechniętej Madonnie opowie. Aż się w głowie kreci od tych ciekawostek. 

wczesnogotycki portal prowadzący do nawy

ołtarz główny

a w nim scena zamordowania świętego Stanisława (patrona świątyni)  

Matka Boska Uśmiechnięta w ołtarzu bocznym  

Chińczycy w kościele
 
A tu jeszcze warto zajrzeć do ośmiobocznej kaplicy Matki Bożej Karmelitańskiej z 1764 roku. Duża to rzadkość – na środku znajduje się tu dwustronny ołtarz ze sceną koronacji MB na stropie kaplicy. Z ośmiu narożnych wnęk wyglądają męskie figury, które jakby czegoś nasłuchują lub wypatrują. Podobno to wnęki na konfesjonały, ale nie ma ich tam teraz. 

 
bogato zdobiony dwustronny rokokowy ołtarz w kaplicy
 strop

jedna z wnęk

uroczy rokokowy konfesjonał
 
Pora wyjść już z kościoła i wracać na kwaterę. A znudzonych czytelników przepraszam za taki nadmiar materiału. Nic to, następny wpis zrobię króciutki.

Zdjęcia – Edek i ja

6 komentarzy:

  1. Fajnie byłoby zapamiętać choć 10 %... dogłębna relacja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można zapamiętać, jak się to wszystko obejrzało na własne oczy, a wcześniej przemyślało, jak się tam dostać. Uczenie się połączone z działaniem daje zaskakująco dobre efekty.

      Usuń
  2. Według rodzinnych przekazów i tego co udało mi się wyszukać stamtąd nasz ród... Generalnie zawsze jak tam jestem w okolicach, to czuję się nie na wyjeździe, ale tak jak bym wracał.
    Hurdycje zobaczycie też np. w podtarnowskim Skrzyszowie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, to z dobrego gniazda się wywodzisz. Ja tam tylko w gości mogę się wybrać. Dobre i to.

      Co do Skrzyszowa i innych miejsc. Ile to jeszcze życia trzeba, żeby się tam wybrać! Ech... I oby go starczyło!

      Usuń
    2. Takie wędrówki to trochę wariactwo, ale Bóg kocha wariatów i nie zabiera ich za wcześnie.

      Usuń
    3. I tego się trzymajmy!

      Usuń