niedziela, 13 lipca 2014

Zostaliśmy porwani i wywiezieni w nieznanym kierunku


A wszystko zapowiadało się niewinnie – spokojna wycieczka z Wąchocka do Skarżyska. Ale, co mnie nieco zdziwiło, grupa nie czekała w autobusie, a na parkingu samochodów osobowych. Podeszłam. Po kilku zdaniach wyjaśnienia, które wszystko dodatkowo gmatwało, wsadzono nas do aut, po uprzednim zapakowaniu plecaków do bagażnika. Po drodze zabraliśmy dwóch kolegów i radośnie ruszyliśmy w kierunku Wąchocka.
Dopiero na skrzyżowaniu, gdzie skręcamy w lewo, zrozumieliśmy, co się naprawdę dzieje – auto pojechało w prawo! Kierowca wie, że ma jechać za pierwszym autem, ale gdzie – nikt nie wie. Zaczęło się zgadywanie, pierwszy zakręt do Suchedniowa dało się łatwo przewidzieć, ale  gdzie pojedziemy z Bodzentyna, trudniej nam było wymyślić. Jedynie Sherlock Holmes wpadł na myśl, że chyba będzie Nowa Słupia. I była!

narada taktyczna w Nowej Słupi

W Słupi uwolniono nas z aut i wreszcie dowiedzieliśmy się, że mamy iść na Święty Krzyż, ale nie Drogą Królewską, bo to by było za proste. Tak więc podejście rozpoczęliśmy od zejścia z parkingu do zielonego szlaku, którym powędrowaliśmy w stronę Kobylej Góry. Najpierw trochę asfaltu, a potem łąki i las. I, co niezwykłe, im wyżej się wspinaliśmy, tym bardziej mokro i grząsko było pod nogami. Mimo wszystko udało się nam dotrzeć do połączenia ze szlakiem czerwonym, a niektórzy (nie będę wskazywać palcem, ale wszyscy wiedzą, o kogo chodzi) znów znaleźli prawdziwki.

przeszkody na trasie były, ale się pokonało je i cześć  

 mokro też było 

 ale i nietrudny teren porywacze nam zapewnili
 
Na czerwonym szlaku zaliczyliśmy pokonywanie niewielkiej rzeczki Słupianki metodą „tygrysiego skoku” (jedynie niżej podpisana wykonała skok z pomocną dłonią). Było też zrywanie i zajadanie malin (czyli porwanie miało jednak charakter pokojowy, albo porywacze chcieli uśpić naszą czujność). Znaleźliśmy się też w paru malowniczych miejscach rezerwatu przyrody, gdzie strumyk, mostek, powalone drzewa. Nic, tylko pastuszka z fujarką brakowało, tak było ładnie.

I... wylądował potem szczęśliwie!


dzikie ostępy

 trochę nas ten geotropizm hub skołował

I w końcu wyłonił się nam klasztor na Świętym Krzyżu i bazylika z odbudowywaną wieżą. Trafiliśmy na moment historyczny, bo u podnóża wieży leżały miedziane hełmy, które jutro mają być na niej umieszczone. Trudno je sfotografować, bo zakrywa je porządne ogrodzenie, ale troszkę wystawały. Niektórzy wypatrzyli jakiś ukryty punkt, z którego było widać więcej, no to się to czytelnikom też pokaże. 

 wieża w budowie



 miedziane hełmy jeszcze na ziemi

a tak to będzie wyglądać niedługo 

W czasie wolnym zwiedzaliśmy teren indywidualnie. Jedni poświecili się konsumpcji, inni zwiedzali krużganki czy wybrali się na platformę widokowa, a wszyscy spotykali się co trochę i wymieniali uprzejmości. 

krużganki klasztorne 

widok na gołoborze i okolice 

prace w wirydarzu

 widok z bramy

no i rzeczona brama

 a to my
  
 rzut oka za siebie zanim zejdziemy do lasu
 
Na zakończenie zajrzeliśmy jeszcze na zaniedbany cmentarz jeńców radzieckich, którzy byli więzieni przez Niemców w lochach klasztoru w czasie II wojny światowej. Aż trudno uwierzyć, że  zamordowano tu około 6 tysięcy ludzi. 

pomnik na cmentarzu
 
Do Nowej Słupi zeszliśmy Drogą Królewską; na początku było nieco ślisko, bo kamienie nie obeschły po ostatnich opadach deszczu. Niżej już szło się lepiej, niektórzy zajrzeli do starego buka, który rośnie nieco z boku szlaku. 

buk Jagiełły

Emeryk, czyli koniec wycieczki

I tak nieoczekiwanie szybko nasze piękne porwanie się skończyło. Porywacze nie zażądali okupu, odstawili nas do domu i po przygodzie. Ech…
Dla statystyki dodam, że licznik kroków wykazał 13,5 kilometra, ale jakież to były ładne i urozmaicone kilometry!

Zdjęcia: Terenia, Edek, Janusz i ja

8 komentarzy:

  1. Słyszałem o planach dalszych porwań... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też chcę takie porwanie !!! Kilka razy byłem w roli porywającego w to miejsce. Porywałem swój rower :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas też był jeden, co chciał rower zabrać, ale się nie udało.

      Usuń
  3. Ależ miło się czyta te Twoje posty, Aniu. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Joasiu. Twoje mogę tylko oglądać, ale też mi dają dużo radości.

      Usuń
  4. Choć w Świętokrzyskiem byliśmy tylko raz, to możemy śmiało powiedzieć, że zakochaliśmy się w tych gołoborzach. A przy pierwszym wejściu na Święty Krzyż wykurzyła nas burza ;) Dopiero drugie pozwoliło cieszyć się widokami.

    Pozdrawiamy z Cieszyna :) Fajnie było się spotkać w Muzeum Drukarnictwa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozdrowienia. Miło wspominam spotkanie w Muzeum Drukarstwa i zapewne niedługo je opisze. W Cieszynie byłam bez komputera i dopiero po powrocie w domowe pielesze zacznę spokojnie wszystko zbierać.
      A relacje z pobytu na naszym terenie czytałam z dużym zainteresowaniem. Wracajcie tu częściej.

      Usuń