A wszystko zapowiadało się niewinnie
– spokojna wycieczka z Wąchocka do Skarżyska. Ale, co mnie nieco zdziwiło,
grupa nie czekała w autobusie, a na parkingu samochodów osobowych. Podeszłam. Po kilku
zdaniach wyjaśnienia, które wszystko dodatkowo gmatwało, wsadzono nas do aut,
po uprzednim zapakowaniu plecaków do bagażnika. Po drodze zabraliśmy dwóch
kolegów i radośnie ruszyliśmy w kierunku Wąchocka.
Dopiero na skrzyżowaniu, gdzie
skręcamy w lewo, zrozumieliśmy, co się naprawdę dzieje – auto pojechało w
prawo! Kierowca wie, że ma jechać za pierwszym autem, ale gdzie – nikt nie wie.
Zaczęło się zgadywanie, pierwszy zakręt do Suchedniowa dało się łatwo przewidzieć,
ale gdzie pojedziemy z Bodzentyna,
trudniej nam było wymyślić. Jedynie Sherlock Holmes wpadł na myśl, że chyba
będzie Nowa Słupia. I była!
narada taktyczna w Nowej Słupi
W Słupi uwolniono nas z aut i
wreszcie dowiedzieliśmy się, że mamy iść na Święty Krzyż, ale nie Drogą Królewską,
bo to by było za proste. Tak więc podejście rozpoczęliśmy od zejścia z parkingu
do zielonego szlaku, którym powędrowaliśmy w stronę Kobylej Góry. Najpierw
trochę asfaltu, a potem łąki i las. I, co niezwykłe, im wyżej się wspinaliśmy,
tym bardziej mokro i grząsko było pod nogami. Mimo wszystko udało się nam dotrzeć
do połączenia ze szlakiem czerwonym, a niektórzy (nie będę wskazywać palcem,
ale wszyscy wiedzą, o kogo chodzi) znów znaleźli prawdziwki.
przeszkody na trasie były, ale się pokonało je i cześć
mokro też było
ale i nietrudny teren porywacze nam zapewnili
Na czerwonym szlaku zaliczyliśmy
pokonywanie niewielkiej rzeczki Słupianki metodą „tygrysiego skoku” (jedynie niżej
podpisana wykonała skok z pomocną dłonią). Było też zrywanie i zajadanie malin (czyli porwanie miało jednak charakter pokojowy, albo porywacze chcieli uśpić
naszą czujność). Znaleźliśmy się też w paru malowniczych miejscach rezerwatu
przyrody, gdzie strumyk, mostek, powalone drzewa. Nic, tylko pastuszka z
fujarką brakowało, tak było ładnie.
I... wylądował potem szczęśliwie!
dzikie ostępy
trochę nas ten geotropizm hub skołował
I w końcu wyłonił się nam klasztor
na Świętym Krzyżu i bazylika z odbudowywaną wieżą. Trafiliśmy na moment
historyczny, bo u podnóża wieży leżały miedziane hełmy, które jutro mają być na
niej umieszczone. Trudno je sfotografować, bo zakrywa je porządne ogrodzenie,
ale troszkę wystawały. Niektórzy wypatrzyli jakiś ukryty punkt, z którego było
widać więcej, no to się to czytelnikom też pokaże.
wieża w budowie
miedziane hełmy jeszcze na ziemi
a tak to będzie wyglądać niedługo
W czasie wolnym zwiedzaliśmy teren
indywidualnie. Jedni poświecili się konsumpcji, inni zwiedzali krużganki czy
wybrali się na platformę widokowa, a wszyscy spotykali się co trochę i
wymieniali uprzejmości.
krużganki klasztorne
widok na gołoborze i okolice
prace w wirydarzu
widok z bramy
no i rzeczona brama
a to my
rzut oka za siebie zanim zejdziemy do lasu
Na zakończenie zajrzeliśmy jeszcze
na zaniedbany cmentarz jeńców radzieckich, którzy byli więzieni przez Niemców w
lochach klasztoru w czasie II wojny światowej. Aż trudno uwierzyć, że zamordowano tu około 6 tysięcy ludzi.
pomnik na cmentarzu
Do Nowej Słupi zeszliśmy Drogą
Królewską; na początku było nieco ślisko, bo kamienie nie obeschły po ostatnich
opadach deszczu. Niżej już szło się lepiej, niektórzy zajrzeli do starego buka,
który rośnie nieco z boku szlaku.
buk Jagiełły
Emeryk, czyli koniec wycieczki
I tak nieoczekiwanie szybko nasze
piękne porwanie się skończyło. Porywacze nie zażądali okupu, odstawili nas do
domu i po przygodzie. Ech…
Dla statystyki dodam, że licznik
kroków wykazał 13,5 kilometra, ale jakież to były ładne i urozmaicone
kilometry!
Zdjęcia:
Terenia, Edek, Janusz i ja
Słyszałem o planach dalszych porwań... :)
OdpowiedzUsuńJuż się cieszę.
UsuńJa też chcę takie porwanie !!! Kilka razy byłem w roli porywającego w to miejsce. Porywałem swój rower :)
OdpowiedzUsuńU nas też był jeden, co chciał rower zabrać, ale się nie udało.
UsuńAleż miło się czyta te Twoje posty, Aniu. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńDziękuję, Joasiu. Twoje mogę tylko oglądać, ale też mi dają dużo radości.
UsuńChoć w Świętokrzyskiem byliśmy tylko raz, to możemy śmiało powiedzieć, że zakochaliśmy się w tych gołoborzach. A przy pierwszym wejściu na Święty Krzyż wykurzyła nas burza ;) Dopiero drugie pozwoliło cieszyć się widokami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy z Cieszyna :) Fajnie było się spotkać w Muzeum Drukarnictwa ;)
Dziękuję za pozdrowienia. Miło wspominam spotkanie w Muzeum Drukarstwa i zapewne niedługo je opisze. W Cieszynie byłam bez komputera i dopiero po powrocie w domowe pielesze zacznę spokojnie wszystko zbierać.
UsuńA relacje z pobytu na naszym terenie czytałam z dużym zainteresowaniem. Wracajcie tu częściej.