Leopold
Staff zmarł 31 maja 1957 roku w swym Rekonwalescentopolu. Wezwany przez
przyjaciela Poety, księdza Antoniego Boratyńskiego, znany skarżyski lekarz,
doktor Lewandowski, stwierdził zgon o godzinie 9 45.
środa, 31 maja 2017
poniedziałek, 22 maja 2017
Wieczór w muzeum
Nadeszła kolejna Noc
Muzeów, która powoduje, że nawet ci, którzy zwykle są zajęci, znajdują czas,
aby zajrzeć do wybranego przez siebie muzeum. Czasem nawet kilku.
Ja znów
wybieram się z koleżanką do Jagodnego, gdzie szeroko otwarte drzwi szkoły
podstawowej zapraszają do tutejszego Muzeum Pamiątek Regionalnych. Tym razem nikt nie wie, co będzie w programie
Nocy Muzeów w Jagodnem. To spotkanie miłośników niespodzianek.
piątek, 19 maja 2017
Nowe miejsca i stare kąty
Przyjrzałam
się dokładnie mapie i znalazłam miejsce, którego na blogu jeszcze nie było. To
niewielka wioska w pobliżu Wiernej Rzeki – Młynki. Łatwo tam dotrzeć (asfalt),
a na końcu wsi należy skręcić miedzy domami w lewo i jesteśmy przy ruinach
murowanego młyna. Znany jest jako młyn Gorajów, którzy byli jego ostatnimi
właścicielami. W czasie wojny pomagali partyzantom, ukrywali ich, zaopatrywali
w żywność. Ktoś doniósł Niemcom i żandarmi z Łopuszna i Kielc otoczyli młyn w
nocy 21 czerwca 1943 roku, ograbili go, a mieszkańców rozstrzelali na
pobliskiej łączce. Historia jest dobrze znana, bo jednemu z domowników,
Stanisławowi Kotowi, udało się uciec. Został ranny, ale się uratował. Niemcy
młyn spalili, a po wojnie na miejscu śmierci Gorajów postawiono pomniczek,
który niedawno został odnowiony. Stoi sobie samotnie wśród traw, ale jest
pamiętany.
środa, 17 maja 2017
To nie te Bieszczady
To było moje
kolejne spotkanie z Bieszczadami po blisko dwudziestoletniej przerwie. W te
cztery dni, kiedy wędrowaliśmy po Bieszczadach, często padało zdanie „To nie te
Bieszczady…” Czyli jakie? Nie te, sprzed 50, 40 lat.
widok na Połoninę Wetlińską i Smerek od Chatki Puchatka - lata osiemdziesiąte
wtorek, 16 maja 2017
I znów kamieniołomy
Najpierw
miał być jeden, potem pomyślałam, żeby dodać jeszcze jeden w pobliżu, bo tam
już dawno nie zaglądaliśmy. I na blogu nie był pokazywany. A między nimi dwoma
przyplątał się jeszcze trzeci.
Ale
konkretnie – od listopada mamy zaległość w postaci rezerwatu Ślichowice, do
którego nie dotarliśmy z powodu deszczu (tu link). Teraz kursuje bardzo dogodny pociąg,
którym można dojechać prawie pod sam rezerwat, jest więc nareszcie okazja, żeby
„zaliczyć” Ślichowice. Ale głupio tak – prosto z pociągu do rezerwatu. Wypada
zorganizować małą rozgrzewkę.
Wysiadamy
więc na stacyjce w Górkach Szczukowskich i maszerujemy do kamieniołomu
Szczukowskie Górki (nie wiem skąd taki galimatias z nazwami, ale mapa tak
właśnie pokazuje, a i na stronie internetowej kopalni występują obie nazwy).
Jakie wrażenia? Kamieniołom częściowo oświetlony słońcem, częściowo w cieniu.
Widać, że czynny. Zaglądamy z góry
ostrożnie.
kamieniołom Szczukowskie Górki
niedziela, 14 maja 2017
Pooooooooooooooszli!
Wystartowali
razem – Janek i Staszek, ale właściwie od początku szli oddzielnie. Każdy we
własnym tempie. Janek robił przecież zdjęcia, stąd jego tempo marszu nieco
wolniejsze.
Dokonali
rzeczy dla mnie nieosiągalnej – przeszli liczącą 50 kilometrów trasę
Skarżyskiego Maratonu Pieszego „Nad Kamienną”.
znaczek okolicznościowy maratonu
piątek, 12 maja 2017
Wszyscy na pokład, czyli wyprawa na Połoninę Wetlińską
Ledwie
kilka miesięcy temu towarzyszyłam wirtualnie Kasi i Kamilowi z bloga „Magurskie Wyprawy” w
ich wędrówce po zasypanej śniegiem Połoninie Wetlińskiej (tu link do relacji).
Wtedy nawet nie przypuszczałam, że i ja się tam wkrótce wybiorę. Koniecznie zajrzyjcie do
tamtej relacji, żeby poczuć różnicę.
Jak było na naszej wyprawie?
Zerwaliśmy
się bladym świtem 1 maja, żeby zdążyć przyjechać do Wetliny zanim zacznie się
duży ruch turystyczny. Do pewnego stopnia nam się to udało – znaleźliśmy
miejsce na parkingu, ale na ulicach widzieliśmy coraz liczniejsze grupki
turystów zmierzających w różne strony.
Nasze
podejście zaplanowaliśmy żółtym szlakiem od Wetliny ku Przełęczy Orłowicza. Już
na starcie zderzyliśmy się z grupą, która wysiadła z autokaru. Jej członkowie
towarzyszyli nam na podejściu w kierunku lasu.
Nie było
jakoś specjalnie trudno iść, ale tego dnia akurat zrobiło się nadspodziewanie
ciepło. W efekcie większość rzeczy do ubrania musiałam targać w plecaku. Kto by
się tam tym przejmował! Widoki na okolice rekompensowały wysiłek.
aż się wierzyć nie chce, że niedługo tam się wdrapiemy
środa, 10 maja 2017
W poszukiwaniu suchych dróg
Gdzie
turysta świętokrzyski wyrusza z taką misją? Tam, gdzie lasy suche, a na mapie
żadnych poziomych kresek oznaczających bagna. I nie jest ważne, że był już
setki razy w takiej misji. W tym samym miejscu, rzecz jasna. Czy tym razem się
zawiedzie? Oto mała podpowiedź:
im dalej, tym lepiej
wtorek, 9 maja 2017
Zaskakujący Żuków
Koledzy
wypatrzyli to pasmo na mapie Bieszczadów i zapragnęli je poznać bliżej. Uważne
obejrzenie mapy wskazywało, że pasmo nie powinno sprawiać szczególnych
trudności, bo wystarczy na nie wejść, a potem to już się idzie i idzie grzbietem
jak po stole. Ale to przecież Bieszczady – a nie będzie tam błota?
I tu się panom przypomniało, że kiedyś pokonywali fragment tego pasma i błoto napotkali porządne.
I tu się panom przypomniało, że kiedyś pokonywali fragment tego pasma i błoto napotkali porządne.
W tej
sytuacji uradzono, że przejdziemy tylko część pasma, a później skorzystamy z
niebieskiego szlaku, który je przecina i zejdziemy do Teleśnicy. Jedynie
najmłodszy uczestnik wyprawy postanowił zmierzyć się z błotem i przejść całą
centralną część pasma aż do miejscowości Żłobek.
Podjechaliśmy
więc zgodnie z planem do parkingu leśnego na południe od Ustjanowej Dolnej i
rozpoczęli nasze spotkanie z Żukowem.
Od razu nas
zaskoczył – zamiast błota rozłożył przed nami solidną drogę, tak zwany
koszmarny sen piechura, czyli asfalt. Cóż było robić? Pomaszerowaliśmy
asfaltem. To znaczy, mnie się wydaje, że to asfalt - kolega Ed jest zdania, że to jednak utwardzona droga. Niech i tak będzie - stopy nie lubią i takiej.
zamiast błota ...
niedziela, 7 maja 2017
W majowym lesie po deszczu
To miejsce
i czas akcji naszej niedzielnej wycieczki. Wybrane ze względów czysto
praktycznych i w nadziei, że jednak rzeczywiście będzie po deszczu, a nie w
czasie. Na starcie Irena solennie obiecała, że za pół godziny przestanie padać.
I przestało.
początek wędrówki jeszcze pod parasolkami
sobota, 6 maja 2017
Co jeszcze w pobliżu Wołkowyi?
Sprawdzamy
na mapie, co ciekawego jest do obejrzenia. I okazuje się, że niestety sporo. A
czasu niewiele, więc wybieramy to, co niedaleko.
Skoro już
idziemy na północny wschód od Wołkowyi, to decydujemy się przejść szlakiem
rowerowym do Bereźnicy Wyżnej. Szlak rozjeżdżony, w tej sytuacji wolimy przejść skrajem
lasu i łąką. Mamy z niej widok na wieś i od razu wiemy, że trafiliśmy dobrze.
okolice Bereźnicy Wyżnej
czwartek, 4 maja 2017
Majówka w Wołkowyi
Wszystko
wskazywało na to, że będzie słabo. Cały
tydzień lało, było zimno. Nawet się nie chciało wyjść z domu. A tu gospodyni z
Wołkowyi zapewnia przez telefon, że tam cieplutko i bez deszczu. Co do prognoz
pogody na ten okres, to wszyscy wiedzą – nie ma im co wierzyć, bo meteorolodzy
robią się nagle nadzwyczaj oględni.
I tak poinformowani ruszamy w drogę – cały czas leje albo pada. Po dotarciu na
miejsce okazuje się, że i tam zaczęło padać. Ale rano zaświtała iskierka
nadziei – oto jaki widok miałam z okna.
mój pierwszy bieszczadzki poranek
Subskrybuj:
Posty (Atom)