Już od kilku lat
przynajmniej raz do roku wędrujemy do Iłży. Początkowo były to letnie wędrówki
połączone z postojem na Iłżanką, kiedy to Edek opowiadał o Bolesławie
Leśmianie, jego pobycie w Iłży i
miłosnych perypetiach. Ba, nawet czytał wiersze. Wspominam te wycieczki z
pewnym rozrzewnieniem. Potem trasa się zmieniła i zamiast Leśmiana mieliśmy
„zajęcia” z historii garncarstwa iłżeckiego poparte solidnym oglądaniem pieca
garncarskiego i poszukiwaniem na miejscowym cmentarzu grobu najsłynniejszego
iłżeckiego garncarza – pana Stanisława Pastuszkiewicza. Były też wyprawy
połączone z wejściem na górę zamkową i oglądaniem widoków z niej. Oglądaliśmy
też swego czasu kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP z przepiękną kaplicą Świętego Krzyża. Innym
znów razem zajrzeliśmy na mogiły żołnierzy II wojny światowej, byliśmy też na
mogile powstańców styczniowych.
ruiny zamku w Iłży
Ale to daleko nie
wszystkie atrakcje, jakie oferuje Iłża. I dlatego tak chętnie ją odwiedzamy,
żeby za każdym razem „odkryć” coś nowego. Tym razem zwiedziliśmy Muzeum Regionalne,
które znajduje się w dawnym budynku
szpitalnym obok pięknie odnowionego kościoła Świętego Ducha. Śmiało mogę
polecić to muzeum osobom ciepło ubranym, bo ziąb tam panuje niemiłosierny (cóż
– stare kamienne mury). Ale to jedyna drobna niedogodność. Przewodniczka to
osoba niezwykle kompetentna, chętnie dzieli się swoją wiedzą, wyczerpująco odpowiada
na każde pytanie, pokazuje ciekawe eksponaty. Może nie jest ich dużo, ale są
zgromadzone tematycznie w salach muzeum i obrazują historię miasta i
osiągnięcia miejscowych artystów – rzemieślników.
Muzeum Regionalne w Iłży
muzealna ekspozycja
Po zwiedzaniu muzeum
wspięliśmy się kolejny raz na górę zamkową i obejrzeli ruiny, które ostatnio
dziwnie „młodnieją” za sprawą prac
budowlanych. Mam tylko nadzieję, że cały zamek jednak nie powstanie
któregoś dnia jak feniks z popiołów. Lepiej niech trwa jako stała ruina. Za to
chętnie bym widziała powrót zamkniętej kilka lat temu niedrogiej restauracji
„Złota Kaczka”, do której lubiliśmy zaglądać. Na szczęście jej funkcje
częściowo przejęła przyzwoita lodziarnia w rynku.
ruiny zamku w odbudowie
zalew w Iłży
Nie tylko Iłża jest
godna obejrzenia. Lubię również trasy, które do niej prowadzą. Zaczynaliśmy marsz
już w różnych miejscach. Tym razem szef wybrał Mirzec, gdzie odwiedziliśmy nasz
ulubiony dworek i znów mieliśmy okazję
porozmawiania z jego gościnną właścicielką.
Modrzewiowy Dworek w Mircu
Potem maszerowaliśmy dzielnie asfaltem do
Tychowa Nowego. A tu wielka frajda w postaci bocianiego gniazda zasiedlonego
przez chętnie pozującą do zdjęć parę.
bociany w Tychowie Nowym
Dalej lasem (już wiosennym) dotarliśmy do
Seredzic, gdzie weszliśmy na polną drogę. Nie muszę mówić, jaka to przyjemność
wędrować suchą piaszczystą drogą wśród pól, czuć na twarzy wiosenny wietrzyk i
słuchać skowronków. Tego nam było trzeba po długim zimowym śnie przyrody! Wśród
pól przemykały stadka saren, czasem pojawił się zając – no sielanka. Ale nic
bardziej mylnego, bo przy drodze widać było dziwne paliki, a w polu oprócz
traktorów pracowały wiertła. To oznaki niechybnych zmian – niedługo powstanie
tu asfaltowa (!) droga, a w polach staną wiatraki. Może to oznaki postępu, ale
serce boli, bo zmienią się nasze ulubione pejzaże. Ich miejsce zajmie coś nowego, ale czy
jeszcze będziemy mieć ochotę wlec się w te okolice po wstrętnym asfalcie? Czas
pokaże.
pola na północ od Seredzic
maszt monitorujący siłę wiatru - w tym miejscu staną wiatraki
Tym razem nasza trasa
z Mirca przez Tychów Nowy i Seredzice do Iłży wyniosła ok. 18,2 kilometra.
PS Dopisek z "przyszłości". O tym, co powstało na iłżeckich polach, można przeczytać we wpisie z roku 2014 (tu link).
Zdjęcia
– Edek i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz