Od lat marzyliśmy, żeby PKP przywróciło kursowanie pociągu
ze Skarżyska do Ostrowca około godziny ósmej. Przy każdej zmianie rozkładu jazdy z nadzieją
zaglądaliśmy do tabelek – i nic. Aż tu wreszcie się pojawił. Ów wymarzony
pociąg rozpoczął regularne kursowanie 1 stycznia i postanowiłam uroczyście
zainaugurować rok wycieczką, na którą nim właśnie pojedziemy.
I pojechaliśmy. Długo się nie rozkoszowaliśmy podróżą, bo
raptem 10 minut, ale początek zrobiony.
nasz "złoty pociąg"
Wysiedliśmy w Marcinkowie, bo stąd najbliżej do Parszowa,
który jest tradycyjnym celem naszych noworocznych wycieczek.
Kamienna w Marcinkowie
Wiało okrutnie, więc szybciutko schowaliśmy się przed
wiatrem w lesie. Z zimy w tym lesie jedynie zimno zostało, ale właśnie ono
szczególnie sprzyjało marszowi.
Nie odmówiliśmy sobie kilku chwil postoju przy skałkach
Pleśniówki. To oczywiście jedynie po to, żeby było co wrzucić na blog.
skałki Pleśniówki
Za lasem spokojny spacer w kierunku cmentarza – nic
specjalnego, teren zmarznięty, więc nie było trudno przedzierać się przez
chaszcze.
rozlewisko przy ścieżce, a właściwie miejscowe wysypisko plastikowych butelek
I tu właściwie moglibyśmy zakończyć wycieczkę, bo cel
osiągnęliśmy, ale wyłonił się mały problem – autobus, którym dotychczas się
jeździło, przestał właśnie od pierwszego stycznia kursować. To chyba tak dla
równowagi – kolej nam dodała możliwość dojazdu, to autobus zabrał powrót. Wypadało
więc kolejny raz maszerować w stronę Skarżyska szlakiem. Za nic! Ostatnio zbyt
często włóczyliśmy się w tej okolicy.
Postawiliśmy na nowość – pójdziemy zaznaczonymi na
mapie ścieżkami, które prowadzą na skraj miasta. Pomysł świetny – ścieżki (a raczej
przyzwoite leśne drogi) są nie tylko na mapie, w terenie też. Należało jedynie
zmienić kierunek marszu z północnego zachodu na północny przed dotarciem do
rzeczki.
kto by się oparł urokowi takiej drogi?
Jak zaplanowane, tak zrealizowane. Nawet natrafiliśmy na
niebrzydką wychodnię skalną przy drodze. Las miejscami przerzedzony w tej
okolicy – albo po wyrębie, albo nowe nasadzenia. Były jednak i ładne miejsca.
wychodnia skalna w obniżeniu terenu
Szliśmy sobie przecinką i wtedy właśnie kolega Staszek,
który szedł pierwszy, zatrzymał się w miejscu jak wryty. Prawie go pacnęłam
nosem w plecy. Wychyliłam się i mnie też zamurowało – byliśmy na
szczycie pagórka, a u jego stóp po drodze spokojnie przebiegała wataha dzików. Pierwszy
biegł potężny odyniec, a za nim mniejsze dziki. Cisza zapadła grobowa. Bałam
się poruszyć, ale po piętnastym dziku ożyłam i wyjęłam aparat z pokrowca. Chyba
nie usłyszały – pierwsze zdjęcie robiłam trzęsącymi się rękami, ale drugie już
można pokazać. Na więcej nie miałam odwagi.
ten chyba młody, bo biegł jako jeden z ostatnich
Przebiegły. Skierowały się na północ naszą planowaną drogą. Nikt
by mnie nie zmusił, żebym poszła za nimi. Ruszyliśmy na północny zachód prosto
w kierunku rzeczki.
Na szczęście podmokły teren przy brzegach był zamarznięty,
rzeczka wąziutka i się przeszło.
nurt Kaczki (ta rzeczka tak się nazywa)
A potem to już o rzut beretem odgłosy polowania, przed
którymi uciekały dziki, i bita droga znana nam z poprzednich wycieczek. To ona
nas wyprowadziła z lasu na szosę.
Po drugiej stronie szosy widać było kolejną leśną drogę,
wystarczyło wejść na nią i mogliśmy dotrzeć pieszo do domu (za jakąś godzinkę,
albo półtorej). Ale dziki tak nam popędziły kota, że nawet nie spojrzeliśmy na
tę drogę, tylko szosą pomaszerowaliśmy do widocznego na horyzoncie przystanku.
dąb przy szosie
jeden z przydrożnych krzyży, jakie ustawia mieszkaniec Kałkowa Jan Bidziński
Autobus czekał na nas. I jak tu nie skorzystać z okazji? Z
pomiaru trasy na mapie wynika, że przeszliśmy ok. 12,5 kilometra. Nową drogę
mamy „obcykaną”, ale nie wiem, czy się odważymy jeszcze kiedy nią pójść.
Zdjęcia tym razem
tylko mojego autorstwa
Fajna trasa - i ten wypad pociągiem... mniam.
OdpowiedzUsuńMam w planach kilka wypadów pociągowo rowerowych w okolice Krakowa i Rzeszowa - znaczy tam pociągiem a powrót rowerem - zobaczymy co się da zrealizować.
Dzików się nie bać - trafiliśmy z Aurą ostatnio na Panieńskiej górze także cała watahę, ale one sobie my sobie, zresztą były w rezerwacie a my poza, granice nieoznakowane ale chyba dziki swoje wiedzą ;-)
pozdrowienia dla całej ekipy.
Pociąg zamierzamy jeszcze parę razy wykorzystać. Komfort jazdy nieporównywalny z żadnym busem.
UsuńCo do dzików - to jednak duże zwierzęta i na pewno dzikie. W panikę bym nie wpadała, jednak tak zupełnie bez strachu podchodzić, to raczej nierozsądne. Ale faktycznie, to nie nasze pierwsze spotkanie z watahą i nigdy nie było agresji ze strony dzików. Tym razem jednak były bardzo blisko.
Cóż, jak się chodzi do lasu, to trzeba być przygotowanym na różne formy spotkań z przyrodą.
Mój pociąg do różnych rzeczy ulega zmianie... chyba z wiekiem.
OdpowiedzUsuńPomysł na takie dojście do celu fajny, podziwiam dzika - odważna sztuka.
Dzik odważny, bo w dużej grupie, takim łatwiej.
UsuńWyobraziłam sobie jego i koleżków jak ryli w moim ogródku, ale ludzi było zdecydowanie mniej niż dzików i nie podjęłam akcji odwetowej za tamte zniszczenia. Poza tym, nie było pewności, że to akurat to stadko buszowało u mnie latem.