Nie
znałam tych wsi. Znalazłam je na mapie, kiedy szukałam drogi dojazdu do
rezerwatu Przełom Białki. Chciałam zobaczyć coś ciekawego. Nie spodziewałam
się, że te wsie mogą być aż tak ciekawe. Może i was zainteresują, dlatego
spróbuję je opisać.
Pierwsze
wrażenie było zaskakujące – nagle zobaczyłam z okna samochodu miejscowość
otoczoną czymś w rodzaju muru obronnego z drewnianych ścian ciasno ustawionych
jedna przy drugiej. Z wrażenia nawet nie poprosiłam o zatrzymanie auta, żeby
zrobić zdjęcie.
I
tak wjechaliśmy do Nowej Białej. Jej ulicę pokażę wam na zdjęciu sprzed lat. Ale teraz niewiele się zmieniło.
Nowa Biała - ulica
Do
dziewiątej brakowało kilkunastu minut, trzeba więc było się śpieszyć, żeby
zdążyć obejrzeć wnętrze osiemnastowiecznego kościoła pod wezwaniem Świętej
Katarzyny Aleksandryjskiej. Zanim tam wejdziemy, obejrzyjcie go z
zewnątrz.
kościół w Nowej Białej (wieża skutecznie się ukrywa za drzewami)
We
wnętrzu zapiera dech niesamowity rokokowy ołtarz ze złoconymi figurami świętych
po bokach.
W
kościele jest już sporo ludzi i dlatego nie fotografujemy ciekawej ambony i
niezwykłego konfesjonału. Po prostu siedzą przy nich wierni. Jeśli kiedyś
będziecie w okolicy, pamiętajcie – do wnętrza tego kościoła naprawdę warto
zajrzeć.
ołtarz boczny ze sceną ofiarowania różańca
Po
obejrzeniu przełomu Białki zmierzamy w kierunku Dursztyna. Po drodze
zatrzymujemy się w Krempachach. To kolejna spiska wieś, bo przecież jesteśmy na
Spiszu. I możemy nieśmiało obserwować te wsie z zewnątrz, bo żeby poznać ich
życie, trzeba by tu zamieszkać na lata.
Tę
wieś, podobnie jak Nową Białą, założył w 14. wieku węgierski ród Berzevicych
Na
skraju wsi leży niewielki cmentarz z osiemnastowiecznym kościołem św.
Walentego. Czytałam, że wyposażenie ma rokokowe, niestety – jest zamknięty. Nici ze zwiedzania wewnątrz.
kościół św. Walentego
Na
cmentarzu można wypatrzyć ciekawe nagrobki z napisami nie tylko języku polskim,
ale też węgierskim i słowackim.
jeden z metalowych krzyży
za cmentarnym ogrodzeniem - spiskie stodoły w ordynku
Ruszamy
dalej, na ulicy robi się rojno, znak, że Msza św. już się kończyła i możemy
zajrzeć do kościoła św. Marcina. Przy nim informacja, że jesteśmy na szlaku
gotyckim. Kościół zbudowano na początku szesnastego wieku i nie prezentuje
czystego gotyku. Wieża, która od razu rzuca się w oczy, ma renesansowa attykę.
No i mamy nowe słówko do nauczenia się – hurdycja, tak nazywa się ganek obronny
wieńczący wieżę.
kościół św. Marcina w Krempachach
na attyce data budowy kościoła
We
wnętrzu kościoła znów moje ulubione rokoko w ołtarzach – głównym i bocznych.
ołtarz główny z obrazem przedstawiającym patrona świątyni (po prawej stronie rzadko spotykany w naszych kościołach święty Andrzej)
ołtarze boczne
Schodzą
się ludzie na późniejszą mszę. Jedna z kobiet zaczyna modlitwę, którą
podchwytują inne głosy. W pierwszej chwili nic nie rozumiem, a potem dociera do
mnie, że to „Ojcze nasz” po słowacku. Niezapomniane wrażenie.
Kręcimy
się jeszcze trochę po wsi, próbuję oddać jej klimat na zdjęciach, ale to
daremny trud.
ulica w Krempachach
Później
następuje nieudany epizod w Dursztynie – ulewa i kompletna niemożliwość
zobaczenia czegokolwiek poza strugami deszczu zza szyby samochodu.
Decydujemy
się na powrót. Po drodze mamy jeszcze jedną spiską wieś – to Frydman, jedna z
najstarszych wsi na polskim Spiszu. Tu trzeba się koniecznie zatrzymać.
przydrożna kapliczka z 1820 roku
We
Frydmanie jeszcze pada, ale już nie leje. Ruszamy na zwiedzanie.
Spodziewamy
się ciekawego kasztelu renesansowego. Zbudował go w latach osiemdziesiątych 16.
wieku Gyorgy Horvath. Podobno dwór miał renesansowa attykę, ale kiedy na
początku 20. wieku zmienili się jego właściciele, przeszedł „remont” i utracił ową
cenną ozdobę. Teraz znajduje się w prywatnych rękach i można go jedynie
próbować obejrzeć z zewnątrz, co poważnie utrudniają wysokie drzewa i solidne
ogrodzenie.
kasztel Horvathów we Frydmanie
W
pobliżu kasztelu jego właściciele mieli solidne piwnice do
przechowywania wina. Wyobrażałam sobie, że wejście do nich będzie gdzieś w
łatwo dostępnym miejscu. Nic bardziej
mylnego. Żeby się do nich dostać trzeba wejść na prywatne podwórze (adres
wypisany na tablicach) i poprosić o umożliwienie zwiedzania. Dobrze mieć ze
sobą latarkę, o czym się przekonaliśmy poniewczasie.
Były
kiedyś dwa wejścia do owych piwnic. Obecnie jedno się zawaliło i funkcjonuje
tylko to „od podwórza”. To niewielki pawilon z solidnymi drzwiami, ładnie
sklepiony wewnątrz. Nazywa się on „borhauz”.
biały budyneczek po lewej to wejście do piwnic, w dali widok na kasztel
stare, ciężkie drzwi wejściowe
widok na zapadnięte drugie wejście
Schodzimy
po czymś, co dawniej było schodami, a może pochylnią do staczania beczek. Trzeba
naprawdę uważać. Drogę oświetla nam nasz przewodnik i latarki w telefonach
(jak kto je ma).
ostrożnie w dół
Piwnice
robią niesamowite wrażenie – są naprawdę rozległe – długie na 100 merów sklepione
korytarze. Z jednego przechodzi się do innego, potem schodzimy na inny poziom.
Nie daj Boże zostać tam samemu – nie wyjdziesz.
No
i te nacieki na sufitach! Jak w jaskiniach.
Szkoda
tylko, że nie zostały żadne beczki. Niech by i bez węgrzyna.
piwnice
schodzimy niżej
nacieki
Kiedy
już wyjdziemy z podziemi na światło dzienne, zobaczymy, że nie pada. Idziemy
obejrzeć ulice wsi (była ona jakiś czas miastem). Jedna z nich nazywa się
Zastodolna. Zgadnijcie, która.
ulice we Frydmanie
Koniecznie
trzeba też zajrzeć do tutejszego kościoła. O, ten to dopiero stary jest –
wczesny gotyk. Ale z wieżą zwieńczoną renesansową attyką.
wieże i wieżyczki
wczesnogotycka głowa na wschodniej ścianie kościoła
romańskie okienko pod nią
jedno z okien gotyckich
Mamy
szczęście. W kościele został jeszcze kościelny, który z pasją opowiada o
najciekawszych obiektach. Wierszyk powie, ołtarz główny zaprezentuje w dwóch
odsłonach, zwróci uwagę na żyrandole z chińskiej porcelany, o uśmiechniętej
Madonnie opowie. Aż się w głowie kreci od tych ciekawostek.
wczesnogotycki portal prowadzący do nawy
ołtarz główny
a w nim scena zamordowania świętego Stanisława (patrona świątyni)
Matka Boska Uśmiechnięta w ołtarzu bocznym
Chińczycy w kościele
A
tu jeszcze warto zajrzeć do ośmiobocznej kaplicy Matki Bożej Karmelitańskiej z
1764 roku. Duża to rzadkość – na środku znajduje się tu dwustronny ołtarz ze sceną koronacji MB na stropie kaplicy. Z ośmiu narożnych wnęk
wyglądają męskie figury, które jakby czegoś nasłuchują lub wypatrują. Podobno
to wnęki na konfesjonały, ale nie ma ich tam teraz.
strop
jedna z wnęk
uroczy rokokowy konfesjonał
Pora
wyjść już z kościoła i wracać na kwaterę. A znudzonych czytelników przepraszam
za taki nadmiar materiału. Nic to, następny wpis zrobię króciutki.
Zdjęcia – Edek i ja
Fajnie byłoby zapamiętać choć 10 %... dogłębna relacja.
OdpowiedzUsuńMożna zapamiętać, jak się to wszystko obejrzało na własne oczy, a wcześniej przemyślało, jak się tam dostać. Uczenie się połączone z działaniem daje zaskakująco dobre efekty.
UsuńWedług rodzinnych przekazów i tego co udało mi się wyszukać stamtąd nasz ród... Generalnie zawsze jak tam jestem w okolicach, to czuję się nie na wyjeździe, ale tak jak bym wracał.
OdpowiedzUsuńHurdycje zobaczycie też np. w podtarnowskim Skrzyszowie...
Oj, to z dobrego gniazda się wywodzisz. Ja tam tylko w gości mogę się wybrać. Dobre i to.
UsuńCo do Skrzyszowa i innych miejsc. Ile to jeszcze życia trzeba, żeby się tam wybrać! Ech... I oby go starczyło!
Takie wędrówki to trochę wariactwo, ale Bóg kocha wariatów i nie zabiera ich za wcześnie.
UsuńI tego się trzymajmy!
Usuń