poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Wycieczkowe meandry

Któregoś dnia poskarżyłam się kolegom, że brak mi pomysłów na nową trasę wycieczki. Po krótkim namyśle Andrzej zaproponował start w Zagnańsku. Zaakceptowałam, ale nadal nie wiedziałam, co dalej. Kontynuację wymyślił Edek – miało to być przejście drogami leśnymi do Kostomłotów. Podobno wiele lat temu tak chodziliśmy. Nie pamiętałam jednej z owych dróg, ale pomysł przyjęłam, dodałam co nieco od siebie i w niedzielę radośnie wyruszyliśmy na trasę.

takie drogi o tej porze roku lubimy najbardziej

Początek trasy był według mojego pomysłu. Z właściwą mi skromnością powiem – pomysł okazał się świetny. Otóż wreszcie (po pięciu latach od namalowania!) zauważyliśmy kapitalny mural na ścianie sklepu w Zagnańsku. Jego autorem jest kielecki artysta street artu – Kamil Stelmaszczyk, któremu udało się pokazać najważniejsze obiekty gminy. Dodam, że znalazłam (tu link) zdjęcia z początków muralu – da się zauważyć sporo zmian. Najbardziej mnie rozbawiła zmiana szalika, który dzierga Baba Jaga – początkowo miał czerwono – żółte pasy. Kibicom piłkarskim nie muszę tłumaczyć wymowy.


 zagnański mural

Po przekroczeniu torów i wejściu na szlak rowerowy trafiamy na uroczy plac zabaw z zabytkowym parowozikiem kolejki wąskotorowej, który w prosty sposób nawiązuje do tradycji okolic.

 ta kolejka to symbol zagospodarowania naszych lasów przez wiele, wiele lat

i odrobina wodnego krajobrazu w pobliżu 

Idziemy tak tymi asfaltowymi drogami, idziemy… Trochę słabo. Ale na horyzoncie wyłania się wreszcie las. Mapa podpowiada świetną drogę, która nas doprowadzi do skromnego drewnianego krzyża partyzanckiego. Byliśmy tu trzy lata temu, warto sprawdzić zmiany. Cóż, można się ich było spodziewać – krzyż znajduje się na rozstajach dróg obłożonych stertami drewna. 

z Zagnańska na południe  

partyzancki krzyż
 
Dobrą drogą docieramy do czerwonego szlaku na Sosnowicy. Po krótkim odpoczynku idziemy nim kilka minut.
Pora przejść na ową mityczną dawną drogę leśną. Skręcamy ze szlaku w lewo i nawet widzimy przerwę między drzewami. Może to i droga…

miłe przygód początki

Schodzimy z Sosnowicy. Jest stromo, ale bez szwanku docieramy do obniżenia terenu.
Co wam się kojarzy z obniżeniami terenu w lesie? Wiadomo – strumyk. To w najlepszym wypadku. Nam się trafił strumyk połączony z rozlewiskiem. Zarządziłam wycofanie się i poszukanie obejścia, ale  dwaj koledzy samowolnie poszukali przeprawy. Taka to była emocjonująca przeprawa, że zrobiłam jedno zdjęcie na jej początku, a potem to już każdy myślał o własnym bezpieczeństwie. Dodam, że kijki Andrzeja zanurzyły się w strumieniu na ¾ swojej wysokości.

 ani przejść, ani obejść

to zapewne Sufragańczyk na początkowym odcinku 

Przeszliśmy. Żyjemy. Nikt się nie skąpał. Gorzej, że droga nam się jakoś zagubiła. Nic to, z pomocą kompasu się znalazło inne. Jakość taka, że znów nie ma zdjęć. No, może kilka z pokonywania przeszkody terenowej na "porządnym" odcinku drogi.

Angelika prawie przefrunęła nad przeszkodą

ale huba - motyl nie pofrunie 
 
Ostatnim prezentem od drogi było solidne błoto rozjeżdżone przez sprzęt leśny. A potem wreszcie suche miejsce i odpoczynek. 

śniadanie na mygłach

podbiał nas nie zauważa
 
Dalsza droga w stronę stacji w Kostomłotach prosta i wygodna. Oddawaliśmy się zasłużonemu relaksowi.
Nie wszyscy. Andrzeja i mnie dręczyła myśl o kontynuacji wycieczki. Zaplanowałam dojście do szosy w Dąbrowie i powrót busem. Po środowej wpadce z busem bałam się ryzykować, że kierowca nie zabierze dziesięcioosobowej grupy. Uradziliśmy w gronie pomysłodawców trasy, że zaczekamy na pociąg w Kostomłotach.
Czekanie było aktywne. Wreszcie porządnie i w spokoju obejrzeliśmy rezerwat Sufraganiec. 

na skraju rezerwatu

testujemy nośność mostka  nad Sufragańczykiem - 9 osób swobodnie wytrzymuje 
 
Najpierw spacerowaliśmy wzdłuż Sufragańczyka, który wije się tu uroczymi meandrami. Szaleliśmy ze zdjęciami, chociaż warunki były dosyć trudne – duże kontrasty. Zobaczcie, co nam wpadło w oko i obiektyw.

 cel - pal!





Sufragańczyk na terenie rezerwatu
 
No i szaleństwo roślinne. W zacienionych miejscach nad strumieniem rosną ciekawe okazy. Oprócz przylaszczek, zawilców i pierwiosnków natrafiliśmy na kwitnący kopytnik. Andrzej wypatrzył go na stromym brzegu strumienia. Wreszcie udało mi się zobaczyć drobniutkie kwiatuszki kopytnika. Powiem tylko – dobrze, że ten kopytnik rósł na stromiźnie, bo na płaskim terenie musielibyśmy fotografować kwiatki leżąc na ziemi. 

 amatorki fotografii przyrodniczej w akcji

przylaszczka

pierwiosnek (dla niektórych pierwiosnka albo prymulka)

Andrzej i ja planujemy przejście przez strumień do ściany z kopytnikiem 

kwiat (ha, kwiat! kwiatuszek) kopytnika ma wielkość paznokcia

Dotarliśmy wreszcie do Gruchawki, skąd pora było wracać na stację. Oczywiście drogę urozmaicaliśmy sobie w miarę możliwości – a to zdjęcie, a to postój. 

 w stronę Gruchawki

pomnik na miejscu, z którego na pomoc powstaniu warszawskiemu wyruszył II Batalion 4 Pułku Legionów AK 

Iść? Nie iść? Poszliśmy.

Po powrocie do torów jeszcze się trochę pokręciliśmy po lesie i spokojnie poczekali na pociąg. 

pożegnanie z rezerwatem
 
Długość naszego meandrowania wyliczyliśmy na 14,5 kilometra. 


Zdjęcia – Zosia, Edek, Janek i ja

4 komentarze:

  1. trafiła wan się baśniowa kraina... foty fajne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem się tak trafi. Co dziwniejsze, bywaliśmy tam niejednokrotnie, ale zawsze szybciutko, żeby iść dalej, a teraz mamy pobyt solidny. Baśniowe krainy na to zasługują.

      Usuń
  2. Ładnie tam. Ekipa rozbudowana - dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo tam ładnie, ale i dziś mieliśmy niebrzydkie miejsca. Ekipa raz się rozbudowuje, raz kurczy. Taka elastyczność :)

      Usuń