piątek, 28 czerwca 2019

Wyprawa na poziomki

Sezon jest. Trzeba spróbować świeżych poziomek. Przypomniało się Edwardowi, że jakieś sto lat temu obżeraliśmy się poziomkami w okolicach wieży przekaźnikowej w Występie. 

nasz cel

Wymyślenie trasy w te okolice nie sprawiało trudności. Dużo bardziej skomplikowane było znalezienie transportu.
W końcu o 7 15 wyruszyliśmy busem żartobliwie nazwanym przez kierowcę „to jest ten 7 05”. 
Nic to, w końcu jedziemy.
Wysiadamy na przystanku najbliżej drogowskazu kierującego do Osełkowa. Tu dziarski marsz (koledzy imponują kondycją po tygodniu w Karkonoszach).
Mała przerwa nad zalewem Jaśle, który jakiś taki nijaki jest. Teren wokół płaski, zalew otoczony krzakami. Ale za to woda w nim podobno najczystsza z możliwych. Ryby mają używanie, a wędkarze bogate połowy.




tak widzimy zalew Jaśle 
 
A my kierujemy się w stronę naszej niegdyś ulubionej polnej drogi równoległej do wsi Zalezianka. Ileż wspomnień… 

 jedna z moich ulubionych dróg

Droga świetna, jak zawsze. Z tym, że teraz wejść na nią trudno, bo pojawiły się nowe zabudowania, które zasłoniły dawne wyjście drogi do szosy. Mimo wszystko przedarliśmy się przez niedostępny teren, żeby potem rozkoszować się spacerem wśród pól, słońcem i wiatrem. Jedynie aromaty nie zawsze były przyjemne, bo kukurydza nieszczególnie pachniała. 

 droga do Występy


 widok na Zaleziankę 

Za to wśród zbóż sama radość. No i chabry, maki, rumianki – cały polny drobiazg śmiał się do nas z obrzeży drogi. 


polne kwiaty na pierwszym planie 

a wiatr nie dawał spokoju (nastąpiły problemy z przesłaniem filmu, stąd taka dziwna sytuacja z niedostępnym filmem, ale nie umiem tego niedostępnego usunąć)

Mieliśmy i widoki na Góry Świętokrzyskie.  

widok na Łysogóry

pola Występy i góry na horyzoncie

I tak dotarliśmy do wieży, a ta właśnie w remoncie – czterech mężczyzn malowało elementy konstrukcji na czerwono. O poziomkach nikt nie myślał, bo niech by które wiadro spadło, to by się narobiło kłopotu. 

 niełatwa praca 

Nic nie spadło (wiadomo - specjaliści), a my szybciutko w stronę lasu. A tam przy ścieżce poziomki! Czyli cel wyprawy osiągnięty. Dodam, że czarne jagody też były. 

 do lasu przez chaszcze 


nareszcie! 

Teraz maszerowaliśmy skrajem lasu na zachód. Ostatnio szliśmy tędy późną jesienią (tu link), więc i las i widoki na pola Belna nieco inne.

 leśna droga z Występy do Zachełmia

sianokosy w Belnie  

W zaplanowanym miejscu wykonaliśmy zwrot na południowy zachód, żeby dojść do Zachełmia. Dowodem na dobrze wybraną drogę jest metalowy krzyż na rozstajach dróg. Bez problemu do niego dotarliśmy.

 krzyż na rozstajnych drogach

Tak mnie ten sukces ucieszył, że zaraz za krzyżem wybrałam niewłaściwą drogę. Oczywiście winny jest kompas, który źle pokazał kierunki. Skutek – poszliśmy za bardzo na południe.
Tym oto prostym sposobem znaleźliśmy się nad źródełkiem, przy którym jeszcze nigdy nie byliśmy.

leśne źródło zabudowane prawie jak bunkier 
 
A potem Ela zaproponowała uroczą dróżkę na skraju sosnowego lasu, który graniczy z rozległym podmokłym terenem. Obserwowaliśmy mokradła, a pod nogami sucho i przyjemnie. 

 mokradła niedaleko Zachełmia 

W końcu znaleźliśmy solidny mostek, po którym przeszliśmy nad rzeką (coś mi się wydaję, że to Bobrza była) i dotarli do Zachełmia. 

opuszczamy podmokłe tereny
 
Co w Zachełmiu? Jak to co? Postój na posiłek i kamieniołom (obecnie rezerwat przyrody).

kamieniołom Zachełmie


jego ściany 
 
Mam wrażenie, że kamieniołom z biegiem lat traci atrakcyjność. I nie chodzi tu o te 395 milionów lat środkowodewońskich dolomitów czy 255 milionów piaskowców permsko – triasowych. One się trzymają bez zmian. Ale ostanie kilka lat to czas zastoju w kamieniołomie. Ławeczki się starzeją, tablice informacyjne blakną, a młode brzózki robią, co mogą, żeby zarosnąć ściany kamieniołomu. Już trudno się przecisnąć przez wejście (i nie mówcie, że przytyłam, krzaki zarastają), niedługo trudno będzie sfotografować liczące miliony lat skały. No, może zimą. 

już prawie las w kamieniołomie 

 
Z kamieniołomu zamierzałam iść spokojnym krokiem. Nic z tego, wygadałam się, że jest wcześniejszy pociąg. 
Koniec trasy to zwyczajny bieg na zderzenie czołowe z pociągiem. To znaczy pociąg jechał po torach, a my biegliśmy mu naprzeciwko peronem. Zdążyliśmy. Nikt nie sfotografował naszego finiszu.

zamiast nerwowego finiszu stoicki spokój kamienia 
 
Długość trasy – 16,2 kilometra.

Zdjęcia – Edek, Janek i ja

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Owszem. Wspominaliśmy ze Stasiem wycieczkę 11 lat temu, na której i Ty byłeś. Mam zdjęcia na dowód. :)

      Usuń
  2. Takie piękne stado kiprzycy! I taka kwietna łąka! Czemu u nas takich nie ma? Może powinnam nad tym popracować? Prawdę mówiąc, już coś działam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham kiprzycę!
      To kwietne to nie łąką, a brzeg pola, czyli granica inaczej zwana miedzą.
      Ja z kwiatów łąkowych posiałam facelię, ale pszczoły ją omijają.

      Usuń