czwartek, 1 października 2015

Czasem warto wybrać się gdzieś dalej

Nawet bardzo daleko – dotarliśmy ni mniej ni więcej tylko do granicy z województwem łódzkim. A potem nas jeszcze zaniosło do mazowieckiego.
Ale zanim to nastąpiło odbyliśmy intensywny marsz rozgrzewający z Końskich przed siebie, żeby nie czekać na bus. Przelecieliśmy tak ze cztery przystanki, a kiedy już wsiedliśmy do busa, to się okazało, że bilet z tego miejsca, do którego doszliśmy, kosztuje co do grosza tyle samo, co z Końskich!  

szok cywilizacyjny na trasie 
 
A potem podjechaliśmy z fasonem do wsi Kamienna Wola. Jej nazwa prawdopodobnie jest związana z dużą ilością kamieni - głazów narzutowych, które tu występują, a rolnicy co jakiś czas wyorują je z ziemi. 


głazy narzutowe w polu i przy drodze

We wsi napotkaliśmy szlak piekielny, który skierował nas w stronę największego głazu narzutowego w naszym województwie. Leży on sobie w polu za wsią (za jej zachodnim końcem), wygląda imponująco, ale niestety – jak zza krzaka. Chaszcze i trawy mocno go zarosły. Koledzy z poświeceniem wdrapali się na głaz, żeby pokazać, jak jest wielki w porównaniu z człowiekiem.

figurka z 1911 roku - przy niej skręcamy w drogę do głazu narzutowego


a oto i sam olbrzym

porosty na nim

Po krótkim spotkaniu z pomnikowym głazem wróciliśmy do wsi i poszli szlakiem piekielnym w przeciwnym kierunku – drogą na Kurzacze. Z drogi wypatrzyliśmy dwie kępy olch i udaliśmy się do nich przez łączkę. Dlaczego? Dlatego że wiedzieliśmy, że wśród drzew ukryty jest drugi spory głaz narzutowy. Też pomnik przyrody, ale brak tabliczki informacyjnej o nim przy szlaku. Ten głaz jest dużo mniejszy, ale i tak efektowny. Ma fajne szczeliny, bo ktoś kiedyś próbował go pociąć. Na szczęście nie udało się to i mamy kamień na miejscu.

we wsi kuszą jabłonie



drugi pomnikowy głaz narzutowy w Kamiennej Woli  
 
Dalsza część trasy przebiegała zgodnie z planem szefa przez las. Drogi były naprawdę dobre, suche i nie zawsze asfaltowe. Tempo rozwinęliśmy spore, żeby nie powiedzieć intensywne. No i te dwa postoje! O, się nawypoczywaliśmy do upojenia. W przypływie desperacji próbowałam napić się herbaty w marszu. Wierzcie mi – z termosu się nie da. I tak szłam z kubkiem w ręku i szłam, aż się w końcu zatrzymałam samowolnie i wypiłam mocno przestudzoną herbatę.  

drzewa liściaste już gotowe na powitanie jesieni 

dorodny buk przy drodze

 ach! te zawijasy!

zawijas z zaskrońca

dowód na to, że pod górkę też bywało   
 
Ostatni odcinek leśnej drogi w kierunku Przysuchy pokryty był asfaltem, co trochę dało nam w kość, ale na osłodę zajrzeliśmy do znanych już skałek. I tu mogliśmy wreszcie porządnie odpocząć, nawet usiąść było można i popatrzeć na skałki, zrobić kilka zdjęć, powspominać poprzedni pobyt w tej okolicy.  


skałki przy ścieżce dydaktycznej "Rawicz"

drzewa zdobywają teren

Od skałek już bliziutko do Przysuchy. Zostało nam trochę czasu, więc wykorzystaliśmy go na zajrzenie w parę miejsc. Najpierw na przysuski cmentarz parafialny, potem w okolice placów w centrum. Z nowości warto odnotować ławeczkę Kolberga na placu nazwanym jego imieniem. 

kaplica grobowa Marii z Niemiryczów Płużańskiej i jej syna Zenona


wiekowe nagrobki

zbiorowe mogiły żołnierzy rożnych formacji wojskowych poległych w okolicach Przysuchy we wrześniu 1939 roku

kościół p.w. św. Jana Nepomucena

wnętrze kościoła

kapitele kościelnych kolumn


dwie kapele

Oskar Kolberg na swojej ławeczce - rzeźba autorstwa Marka Szczepanika   
 
A co mówi statystyka? Nic nowego – nasze obolałe kręgosłupy i stopy nie mogły się mylić – przeszliśmy dziś 25,2 kilometra. Nareszcie porządna porcja wysiłku, a nie małe spacerki.  



Zdjęcia – Edek, Janek i ja

2 komentarze:

  1. Nic dziwnego,że Oskar po takiej trasie odpoczywa na ławce... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koledzy też przysiedli obok. Ja nie siadałam, bo się bałam, że nie wstanę.

      Usuń