Od poprzedniego z nią spotkania minęło raptem dwa lata, to
pewnie nic się nie zmieniło. Warto jednak sprawdzić.
Tym razem zdecydowaliśmy się skorzystać z pomocy
turystycznego busa, którym podjechaliśmy ze Świętej Katarzyny do Huty Szklanej.
Nadal za złotówkę. Tłoku nie było, ale nie byliśmy też jedynymi pasażerami.
Wyruszamy na trasę czerwonym szlakiem wchodząc na polną
ścieżkę na tyłach osady średniowiecznej.
Dalej szlak prowadzi skrajem lasu u podnóża Łysogór. To
idealne warunki na ciepły letni dzień – las zapewnia cień i chłód. Idzie się
rewelacyjnie.
Co jakiś czas zza drzew wyłaniają się pola wsi Huta
Podłysica.
Można nawet posiedzieć chwilkę na jednej z ławeczek z widokiem na
pola i kolejne pasma w oddali.
Kiedy docieramy do niewielkiego i prawie wyschniętego
strumienia, staje się jasne, że niedługo przyjdzie rozstać się z lasem i
pomaszerować asfaltowym odcinkiem szlaku.
Dziwne, ale tym razem marsz szosą nie jest uciążliwy. Upał jeszcze
nie doskwiera, obserwujemy pola Bielin w nadziei na widok zagonów truskawek.
Na
polach Podlesia pachnie zboże.
No i ten przemiły wietrzyk – lekko chłodzi i
pozwala nie myśleć o asfalcie.
Szosa skręca w kierunku Kakonina, gdzie zamierzamy nieco
odpocząć w pobliżu dziewiętnastowiecznej chaty. Zza stodoły dolatują odgłosy
śmiechu i pisków dzieci – to grupa przedszkolaków szaleje na placu zabaw. Są,
oczywiście, pod opieką.
Nie przeszkadzamy w zabawie i zaczynamy wspinaczkę na
Przełęcz Św. Mikołaja. O dziwo, jest nietrudno.
Ani się obejrzeliśmy, a już
jesteśmy przy kapliczce z figurką tego świętego.
Nie zatrzymujemy się, tylko wędrujemy dalej. Króciutki postój
robimy przy grupie skałek w lesie.
Zbliża się spotkanie ze skałą Agaty – wyższym wierzchołkiem
Łysicy. I tu nieprzyjemne zaskoczenie. Z daleka widać coś, jakby oparte o
drzewo kijki zapominane przez nieuważnego turystę. Podchodzimy bliżej i okazuje
się, że to część ogrodzenia na szlaku, którym władze ŚPN zakazują turystom
wstępu na skałę Agaty. Trudno, już tam byliśmy wcześniej, nie zamierzamy łamać
zakazu. Niech Agata i gołoborze na niej zaznają spokoju.
Jeszcze tylko niewielki odcinek wędrówki i już jesteśmy na
polance przy szczycie Łysicy. O dziwo, spotykamy tu spore grupy turystów, w tym
z całkiem małymi dziećmi.
Droga szlaku jest również i tu ograniczona zakazami wchodzenia do
lasu oraz na gołoborze. Zrobiło się jakoś tak jakby ciasno.
Zejście ze szczytu wydaje nam się trudniejsze niż podchodzenie
tędy. Duże głazy pod nogami wymagają pełnego skupienia i ostrożności. Nie wiem,
jak sobie z tym radziły małe dzieci.
Pokonaliśmy najtrudniejszy fragment zejścia i można było
skorzystać z różnego rodzaju schodów ustawionych na trasie. Ładnie się one
prezentują, ale niska osoba ma czasem problem z ich pokonaniem. Za to jaka
frajda, jak już sobie człowiek poradzi z przeszkodami!
Na dole czeka na nas kapliczka św. Franciszka i jego
źródełko. Można się napić wody czy wymyć ręce. O zdjęcie trudno, bo obiekt
dosyć mocno oblegany.
Odczuwamy lekkie zmęczenie i nie zatrzymujemy się przy
pomnikach i mogiłach obok szlaku, zdążamy do parkingu w Świętej Katarzynie. Tu
następuje koniec wycieczki.
Mapki nie publikuję, bo jest oczywista – szlakiem czerwonym.
Trudności i uroki trasy już opisałam
dokładnie. Dodam tylko, że to trasa piesza. Nie wolno wjeżdżać na nią rowerem.
A długości nie sposób wyliczyć przy pomocy krokomierza, bo na zejściu wykonuje
się mnóstwo drobnych kroczków, co fałszuje pomiar. Jedynie obiektywny jest czas
przejścia – w naszym wykonaniu ponad 4 godziny. Starzejemy się i spowalniamy…
Zdjęcia – Edek i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz