To zdanie towarzyszyło mi przez całą moją wycieczkę. Jest
ono dla mnie kwintesencją pełni szczęścia, jaką zapewnia niczym niezakłócony
kontakt z naturą.
Moje długie chwile zaczęły się na skraju zalewu na Żarnówce w
Mostkach. Wiało sakramencko, na niebie nie obłoki, a chmury.
Tego się
spodziewałam, więc zgodnie z planem zamierzałam przejść do lasu. A tu mi aura
sprawiła niespodziankę – wysłała słońce, które oświetliło zalew i pokazało
urodę jesiennych brzóz.
Nie dałam się
zwieść pokusie, przeszłam do lasu, gdzie było cieplutko i zacisznie.
Niestety, las się skończył i musiałam stawić czoła wiatrowi we wsi Kaczka. Nie
był już taki silny jak nad zalewem, słońce zaświeciło i zrobiło się przyjemnie
ciepło.
Niewielki zalew w Kaczce okazał się nadal niedostępny - zdjęcia robiłam znad ogrodzenia.
Na kilka
minut zeszłam ze szlaku w kierunku wsi Stary Stawek, chciałam sprawdzić, jak
się miewa stary dobry znajomy – drewniany pszczelarz w jednym z ogrodów.
Dwa
lata temu nie miał nóg, biedaczysko. A teraz – elegant w nowych butach.
Wróciłam
na szlak, a tam znów przyjemny spacer przez las.
Ścieżki wygodne, ale mnie
kusiły inne miejsca. To, rzecz jasna, mokradła nad Żarnówką. Już od drogi było
widać, że są. Nie bacząc na wykroty przedarłam się do uroczych zakoli rzeki
przeciskającej się wśród drzew.
Uważne obserwowanie podłoża też dało efekty –
czasem coś ciekawego wpadło w oko.
Niechętnie, ale rozsądnie wróciłam na
ścieżkę, która doprowadziła mnie do drogi. Tu już zdecydowałam pożegnać szlak
pieszy i poszłam rowerowym w kierunku wsi.
Ale nie od rzazu – Żarnówka i jej
mokradła na tym brzegu znów mnie zwabiły na kilka fotek.
Wróciłam na drogę,
przeszłam przez wieś i znów znalazłam się w pobliżu rzeki. I, powiem wam, nie
ma nic gorszego niż pozornie dobra droga. Taka prowadziła w stronę brzegu.
Nagle zmieniła się w błotnistą breję, która mnie mocno wciągnęła. Udało mi się
wyjść z opresji cało, ale nie było przyjemnie.
W nagrodę spotkanie ze spokojnie
przepływającą rzeką i jej trawiastym brzegiem. Nuda, ale bezpiecznie.
Żarnówka
i ja niespiesznie zmierzałyśmy ku zalewowi. Rzeka przeciskała się przez wysokie
pożółkłe trawy, ja obserwowałam to z bezpiecznej odległości.
A już nikt i nic
by mnie nie zmusiło, żeby wejść na podmokłe tereny nadrzecznych łąk. Ładnie
tam, ale raczej do podziwiania z daleka.
Dotarłam i do mostu pontonowego w
miejscu, gdzie rozpościera się widok na cały zalew, jego brzegi i samotnego
wędkarza w niewielkiej łódce.
Bardzo liczyłam na pełne jesiennych barw zdjęcia
zachodniego brzegu zalewu, a tu mi słońce zrobiło psikusa i skryło się za
chmurami. Dreptałam więc alejką spacerową, błoto na butach mi obsychało i
czekałam na słońce.
Doczekałam się – oto efekty naszej współpracy.
Wycieczkę
zakończyłam tam, gdzie się zaczęła.
Czekając na bus sprawdziłam długość trasy –
11 kilometrów. Jak dla mnie – czysta przyjemność wędrowania. Trasa bardzo
łatwa, dostępna dla roweru. Nie zachęcam tylko do zaglądania na rozlewiska, bo to
może mieć i bardziej nieprzyjemne konsekwencje niż tylko zabłocone buty.
Zdjęcia mojego wyrobu
*Tytuł tego wpisu jest parafrazą pierwszego zdania wiersza
„Żonkile” W. Wordswortha w tłumaczeniu S. Barańczaka „Szedłem sam – obłok
wolnym lotem tak nieraz płynie długie chwile”

Jeśli ktoś nie lubi zabrudzonych butów, to nie polecam (ewentualnie trzeba patrzeć pod nogi) okolic kopalni gliny na północny zachód od Suchedniowa. Czerwona glina i woda źle się komponuje z szarymi butami. ;-)
OdpowiedzUsuńZnam te okolice. Ostatnio byliśmy tam rok temu. Krajobraz marsjański, a okoliczne lasy obfitują w prawdziwki. Buty się wyprało i można wędrować dalej. :)
Usuń