Dziś to nie tylko szlaku nie było,
paru innych rzeczy też zabrakło.
Na początek nie było autobusu ze
Stachowic do Nowej Słupi, choć kolega Internet mówił, że jest. Ale wyłonił się
autobus do Bronkowic, to się wsiadło do niego. W tej sytuacji nie było również
planu wycieczki, ale nasz nieoceniony kolega Edward okazał się bardzo kreatywny
i plan tworzył na gorąco, dopasowując go do sytuacji.
Wysiedliśmy więc z autobusu na ziemi
niczyjej między Bronkowicami a Radkowicami i po krótkiej konsultacji z mapą
zawróciliśmy do Radkowic (oczywiście nie asfaltem, bo asfalt jest „be”, lecz
polnymi ścieżkami). Na ścieżce napotkaliśmy
studentów UTW ze Starachowic, których poznaliśmy pół godziny wcześniej w autobusie. Po
krótkiej wymianie uprzejmości i informacji każdy udał się w swoją stronę: my do
kościoła w Radkowicach, oni do dworku Pomianowskich.
Siedemnastowieczny drewniany kościółek przeniesiono do Radkowic z Miedzierzy, znalazł tu godne miejsce i ładnie się prezentuje przy wiejskiej drodze. Do dworku też się udaliśmy. Obejrzeliśmy go oczywiście z zewnątrz, ale i tak trafiliśmy tu w najlepszym możliwym momencie, bo w porze kwitnienia kasztanowców, co dodało urody pięknej alei prowadzącej do dworku.
Siedemnastowieczny drewniany kościółek przeniesiono do Radkowic z Miedzierzy, znalazł tu godne miejsce i ładnie się prezentuje przy wiejskiej drodze. Do dworku też się udaliśmy. Obejrzeliśmy go oczywiście z zewnątrz, ale i tak trafiliśmy tu w najlepszym możliwym momencie, bo w porze kwitnienia kasztanowców, co dodało urody pięknej alei prowadzącej do dworku.
nowi znajomi
kościół w Radkowicach
kasztanowa aleja prowadząca do dworku Pomianowskich
A dalej to już nastąpiło pełne wiosenne
szaleństwo wśród zieleni pól, bez konkretnych dróg, bez szlaku, ale za to na
uroczych ścieżkach, z trawą pod nogami i malowniczymi szerzawskimi polami przed
oczyma. Przejście przez Psarkę mieliśmy po solidnej kładce, a potem znów pola,
pola i pola.
widok od Radkowic na pola Izwoli
szerzawskie pola
Kiedyś jednak wszystko dobre musi
się skończyć i weszliśmy do wsi. Tu nas spotkała drobna nieprzyjemność w
postaci lekkiej mżawki, ale krótki to był incydent, szkoda gadać. Za to w
kolejnych wsiach mieliśmy możliwość obejrzenia dwóch ciekawych kościołów. Pierwszy to gotycki kościół p.w. Wniebowzięcia NMP w Świętomarzy. Według księdza Wiśniewskiego "godnemi są uwagi
odrzwia gotyckie w kościele i drzwi żelazne starożytne".
kościół w Świętomarzy
gotycki portal
żelazne drzwi wewnątrz kościoła
Potem udaliśmy się do Tarczku pokonując po
drodze dopływ Psarki (tym razem po niezbyt solidnej niby-kładce) i dotarliśmy do
romańskiego kościoła p.w. św. Idziego. Mogliśmy zajrzeć do ciemnego wnętrza przez kratę w drzwiach, poczuć
atmosferę historii.
wnętrze kościoła w Tarczku
romańskie okno kościoła
I tu wreszcie pojawił się zielony szlak, ale
niespecjalnie był nam potrzebny, bo właściwie znamy już na pamięć ten fragment
drogi do Bodzentyna. Znów zaczęło się „zielone szaleństwo”, bo maszerowaliśmy
wzdłuż rzeki przez łąki, brnęliśmy w wysokiej trawie, buty robiły się zupełnie żółte od
pyłków kwitnących masowo mleczy, na drugim brzegu Psarki pracowały traktory,
wokół nich latały wrony, a my szliśmy coraz ciężej, bo taka wysoka trawa
potrafi nieźle zmęczyć. Ale nic to – przynajmniej była sucha! Po
deszczu, to byśmy dopiero zaznali rozkoszy!
pogmatwana wierzba nad Psarką
W Bodzentynie obliczyliśmy długość naszej
improwizowanej trasy – wyszło 16,4km – i poświęciliśmy się pożeraniu bułek z
tutejszej piekarni. Czyli najlepsze na koniec!
bodzentyńska piekarnia
Zdjęcia –
Edek i ja
Miło popatrzeć na uprawiane pola... bliżej nas to widok rzadki. :(
OdpowiedzUsuńI w dodatku takie uprawy wydają się opłacalne, bo wieś tam wygląda zamożnie - ładne domy z zadbanymi podwórzami i ogródkami, dużo maszyn rolniczych. Ziemie tam urodzajne.
Usuń