Kiedy
wróciłam z wycieczki w środę, usłyszałam w radiu Jana Tadeusza
Stanisławskiego śpiewającego piosenkę, która skojarzyła mi się od razu z wycieczką. Kto zna tę piosenkę, wie,
jak różne odpowiedzi padają w niej na propozycję zawartą w tytule – od „Chodź!’
do „Won!”. (Tu link do piosenki, można posłuchać.)
Chłopaki, idę z wami
Zaczęliśmy
w Daleszycach – do Urzędu Miasta i Gminy poszłam, o foldery grzecznie
poprosiłam – przydałam się. Można mnie zabrać.
rynek w Daleszycach po rewitalizacji
a tak wyglądał w 2009 roku
figura Matki Boskiej samotna jakaś się teraz wydaje
Potem
zwiedzanie miasta. Pomaszerowaliśmy ulicą Kościelną. Po
drodze mijaliśmy dziewiętnastowieczną kapliczkę, a potem Dom Ludowy z czasów
dwudziestolecia międzywojennego wybudowany na miejscu nieistniejących już
kościoła Św. Ducha i szpitala dla ubogich.
dziewiętnastowieczna kapliczka św. Jana Nepomucena przy ul. Kościelnej
Dom Ludowy
Na
końcu ulicy Kościelnej jest oczywiście wzgórze, na którym usytuowano kościół
pod wezwaniem Św. Michała Archanioła. Nie jest to pierwotny kościół pod tym
wezwaniem, bo pierwszy kościół z XIII wieku był kilkakrotnie przebudowywany.
kościół w Daleszycach
fronton kościoła
schody do kościoła - jesienne zdjęcie z 2009 roku
wnętrze kościoła
dzwonnica
Wychodząc
z Daleszyc zachwycamy się ciekawymi drewnianymi domami. Wiele z nich przechodzi
metamorfozę i ich pierwotny wygląd niedługo zniknie pod warstwami tynku, ale
może zostaną choć na zdjęciach.
stare domy w Daleszycach
daleszycka uliczka
stare zastępowane nowym
dom z Daleszyc w skansenie w Tokarni - podobnie wyglądały i tamte pokazane wcześniej
Dalej
chłopaki idą przez pola, a ja spokojnie za nimi, no – musiałam zmienić
przyodziewek na lżejszy. To przecież nie powód do roztkliwiania się. Chłopaki
od początku mają właściwą odzież – nie muszą się zatrzymywać na jej zmianę. Jeden
tylko ma moment słabości – kawy by się napił, nie w biegu. Fanaberie!
Idąc
z tyłu mogę sobie spokojnie rzucić okiem na okolice, sfotografować roślinki. Droga
nie jest zła, chociaż trawy mokre, ale tym się nie przejmuję – mam solidne
buty, które nie przepuszczają wilgoci.
mapa pomaga ustalić, co widać na horyzoncie
widok na Pasmo Łysogórskie
kozibród wschodni
Z
pól wychodzimy w Słopcu. Sprawdzamy, czy ruiny młyna jeszcze się nad Belnianką ostały
– są! Pamiętamy, że kilka lat temu widzieliśmy też dwór, który wyglądał na
właśnie odnawiany. Jest i on – to dziewiętnastowieczny dwór z równie starą
bramą. Stan niewiele się zmienił. Za to asfalt, po którym teraz szliśmy dał
pierwszy sygnał moim butom i stopom – nie było dobrze. Skutek – pierwsze
ostrzeżenie od chłopaków – opóźniam.
ruiny młyna w Słopcu Rządowym
dwór w Słopcu Rządowym
brama dworska
Na
szczęście weszliśmy na ładną drogę polną, która doprowadziła nas do zalewu w
Borkowie. Według kolegi Edwarda to cywilizowane miejsce, a dla mnie - raj na ziemi. Tu przecież był postój,
podczas którego zdjęłam buty. I na boska zrobiłam kilka fotek.
zalew w Borkowie - trochę cywilizacji, trochę przyrody
wyspa na zalewie
kacze regaty
kaczy raj okiem Edka
kaczy raj moim okiem
grążel żółty
Ale
już odejście od zalewu odbywa się po solidnej twardej drodze. Skutek – drugie
ostrzeżenie.
przepust zalewu
stareńka kapliczka w koronie zalewu
Potem
przeprawa przez z szosę, a dalej droga lasem. Musiałam przepuścić kilka aut
zanim dotarłam na drugą stronę. Chłopaków nie widziałam. Poszli w las. Decyzja – rezygnuję z
wycieczki. Kiedy telefonicznie zgłosiłam rezygnację, uprzejmie poczekali. Plus
trzecie ostrzeżenie.
W
lesie było przyjemnie – miękkie podłoże, sucho i ciepło, słonko rzucało
malownicze plamy na ziemię. Złapałam trochę oddechu. Do czasu…
i pooooszli ...
Weszliśmy
na brukowaną drogę. Czułam, jak tracę kontakt z czołówką, ale mało mnie to
obeszło, bo ból stóp był ważniejszy. Wreszcie wpadłam na genialny w swej
prostocie pomysł – zdjęłam buty i poszłam boso! To był najlepszy fragment marszu.
Do chwili, kiedy na podłożu pojawił się drobny żwirek – musiałam wrócić do
znienawidzonego obuwia. No to założyłam narzędzie tortur, ale przynajmniej nie
wiązałam sznurowadeł. Pomaga, wyobraźcie sobie. I tak udało mi się dogonić
chłopaków, którzy akurat fotografowali pomnik. (Zdziwienie, że do niego nie
podchodzę. Ożeż …)
pomnik upamiętniający ludzi pomordowanych przez hitlerowców w czasie II wojny światowej ( w lesie w pobliżu Papierni)
pomnik na skraju lasu przy szosie
Czwartego
ostrzeżenia nie było, bo pojawił się przystanek w Papierni - części Sukowa i zdołałam się
do niego dowlec.
W
ten sposób pokonałam 17,4 kilometra. Cud! Następnym razem biorę jakie klapki na
trasę.
Chłopaki,
pójdę z wami? No nie wiem, jeszcze się zastanowię.
Zdjęcia – Edek j ja
Nie byłem tam wieki... dzięki za fotorelację. :)
OdpowiedzUsuńMy też - powrót po 9 latach.
Usuń