Ale z
ortalionu też nie. I dlatego mimo zapowiadanych „opadów deszczu o umiarkowanym
natężeniu”* wyruszyliśmy na trasę, ale wybraliśmy łatwą do modyfikowania i
prowadzącą do domu. Sprytne, nie?
Rano lekko
mżyło. Z domu wyszłam bez otwierania parasolki. Ale już po opuszczeniu
autobusu, który dowiózł nas na Bernatkę, wszyscy wyciągnęli parasolki.
Oczywiście, wszyscy, co je mieli. Jeden nie miał. Ale nie narzekał, chociaż
opady stawały się coraz intensywniejsze. Nie, żeby ulewa, ale jednak bez
przerwy.
podwójna kapliczka na Bernatce
drzewo, którego powolne znikanie obserwujemy od kilku lat
Mimo
wszystko maszerowaliśmy dziarsko leśną drogą, kałuże się omijało, zdjęcia
robiło.
na drodze
fotografia w trudnych warunkach pogodowych
Mieliśmy
również ucztę przy stołach, które jeszcze jakimś cudem ostały się przy żółtym
szlaku (duża część tych miejsc odpoczynku padła łupem niezidentyfikowanych
miłośników rąbania i podpalania).
szarlotka z deszczem
i na szlak!
Wariant
optymistyczny trasy zakładał udanie się na cmentarz partyzancki na Skarbowej Górze, ale natężenie opadów tak
wzrosło, że postanowiliśmy skrócić trasę i udać się w stronę domu. I w ten
sposób zrobiliśmy sobie jedenastokilometrowy spacer w miłym towarzystwie, dzień
nie został zmarnowany, a pogoda i tak się po południu zdecydowanie popsuła.
stopa dinozaura albo pień buka - co kto woli
*cytat z
prognozy pogody TVP3 Kielce
Zdjęcia – Janek i ja
Ostatnie zdjęcie rzeczywiście bardzo podobne do stopy dinozaura :) w Beskidzie Niskim zima w najlepsze i od kilku dni wieje silny wiatr który nie pozwala wzrosnąć temperaturze powyżej zera...
OdpowiedzUsuńU nas też wieje, ale przy temperaturze ok. 6 stopni łączy się z deszczem. Mamy taką zimę, która wpada na chwilę, znika i znów się pewnie za jakiś czas pojawi.
UsuńRozsądek wziął górę nad entuzjazmem... i bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńNajbardziej mi się podobało na starcie, kiedy każdy mówił to samo - gdyby wycieczka była odwołana, sam bym poszedł. I jak tu było zostać w domu?
UsuńJesteście niesamowici!!!!
OdpowiedzUsuńJa dziś planowałem Panieńską Górę a Aurą - ale ostatecznie po prostu pójdę na piechotę do pracy - też będzie koło 11 kilometrów, tyle że bez miłego towarzystwa i ... szarlotki (którą nadal uważam za sybarytyzm turystyczny ;-) ).
W trudnych warunkach pogodowych szarlotka to nie sybarytyzm, a ostatnia deska ratunku. ;)
Usuń