To on był
głównym warunkiem odbycia tej wyprawy. Miała być mroźna niedziela. Tylko tyle i
aż tyle. No i była. Słońce dodała od siebie, za co jestem wdzięczna.
Kierowca
busa wyrzuca nas na przystanku w pobliżu drogi do Krzyżki. Tłumaczy, jak iść. Dziękuję
i idę zgodnie z jego radami. Nie wie, że chodziłam tą drogą więcej razy niż on ma
lat.
Mróz daje
niebrzydkie efekty na Kamionce. Woda lekko zamarzła. Lodowa kawaleria ruszyła
do boju.
Kamionka między Ostojowem a Krzyżką
lód nad wodą
My
przechodzimy pod mostem (Śpiew był, panowie. Tradycja rzecz święta).
kapliczka przed mostem kolejowym
Potem
spacerek przez wieś – jest pod górkę, czyli lekka rozgrzewka.
Skręcamy w
pola. O, jakie tu potrafią być ładne widoki. Zwłaszcza wiosną. Teraz są, ale
jakieś zamglone. Ludzie bez okularów słonecznych zauważają sarenki zajadające
oziminę.
polna droga
sarenki na popasie
pola Krzyżki
Dalej
Michniów. Koniec wsi. Od razu wiadomo – będzie marsz drogą, którą Ed nazwał
Opalanka. Ale do Opalu nie mamy zamiaru dotrzeć. Są inne plany.
na skraju Michniowa
Czeka na
nas dawna kolejka. Muszę zbadać jej przebieg od drogi na zachód. A raczej północny
zachód.
Na początku
jest nawet widoczny zarys nasypu, czyli mamy pewność, że dobrze weszliśmy.
Kolejka jak aleja parkowa.
przyjemne wejście na trasę kolejki
Tak tylko
kusi na początku, żeby potem dać popalić. A w tym osiągnęła mistrzostwo. Ma
przygotowane różne warianty przeszkód terenowych.
spacerek
Takie tam
zamarznięte kałuże po bokach to tylko delikatna przygrywka.
robi się ciekawiej
koronkowa robota
Potem rzuca
pod nogi gałęzie. Zmusza nas do chwilowego zejścia z obranej trasy. Ale zaraz
wracamy.
No to ona
sięga po cięższy kaliber. Teren przybiera postać wykrotów. Śliskie są. Nic to,
grunt, że zamarznięte. Bez mrozu zarylibyśmy w błoto po kostki.
Potem
straszy nas kałużami. Nie, żeby to jakieś skromne kałuże były. O nie. Ładuje
seriami. Bardzo nam tu brakuje Janka, bo nikt tak efektownie jak on nie
pokonuje takich przeszkód. Musimy radzić sobie sami.
tylko sobie wyobraźcie te miejsca bez mrozu
Jak już nas
zmordowała, przeczołgała i przekonała się, że nie ma szans, po prostu się
uspokoiła. Zrobiła się łagodna, szeroka, mech nam suchutki pod stopy
wyścieliła. No to ją zaskoczyliśmy – zrobiliśmy sobie postój na wyżerkę. Niech wie, że
twardzi z nas zawodnicy.
Na koniec
jeszcze tylko malutkie zamarznięte rozlewisko, oberwana skarpa i wychodzimy na
skraju wsi Wierzbka.
takie sobie malutkie rozlewisko
Poznaliśmy
przebieg kolejki, możemy nawet wybrać się nią w przeciwnym kierunku. Tylko czy
chcemy?
Bez
roztrząsania kwestii teoretycznych maszerujemy w stronę stacji w Suchedniowie. Za
kilkanaście minut będzie pociąg. Niestety, odjedzie bez nas. Chcemy iść dalej.
A dalej
nuda – porządna droga, ciepło, szlak zielony. Widać, że spuszczamy z tonu.
odrobina luksusu na trasie
Na
szczęście Staszek czuwa. Proponuje zejście ze szlaku i przejście brzegiem
Kamionki. Ma być ładnie, obiecuje. Jakiś rygorystyczny kierownik by go zbeształ
i odrzucił propozycję, ale nasza grupa przechodzi elastycznie pod jego
dowództwo i rusza na spotkanie przygody.
Przechodzimy
obok leśnego potwora, a potem to już tylko wysokie trawy i rzeka. Warto było
posłuchać kolegi.
nie wystraszył nas, ale w nocy, kto wie...
Kamionka
Na Kamionce
jest zalew Rejów. Wody w nim jakby mniej niż podczas poprzedniej wycieczki w te
okolice, ale fotkę trzeba mu zrobić.
typowe foto zalewu
A potem to
już przystanek, na którym czekamy marne 5 minut na miejski autobus.
Przyrządy
pomiarowe wykazały zgodnie długość trasy – 18 kilometrów. Głupio tak, bez
części dziesiątych. Ale widocznie czasem trzeba przejść i równe kilometry.
Ta
wycieczka udała nam się nadzwyczajnie.
Zaś poprzedniego dnia piątka naszych włóczęgów była w okolicach Końskich na rajdzie Koneckiego Oddziału PTTK „XXI Zimowy Marsz na 25 kilometrów”. Dzielnie sobie radzili, przeszli całą trasę, zdobyli nowych znajomych, spotkali dawnych, przywieźli dyplomy potwierdzające ich osiągnięcia. Zuchy – serdecznie im gratuluję i dołączam kilka zdjęć.
leśne odcinki trasy
ognisko
prosto do Piekła
nasi wśród skałek Piekło
Zdjęcia – Angelika, Zosia i Janek (sobota),
ja (niedziela)
Już myślałem przez moment że powstała jakaś kolejka ? - trochę szkoda.
OdpowiedzUsuńNiestety, badamy ślady dawnych kolejek. Nawet się po tej podkłady nie ostały. Jedynie trochę nasypu i mostek nad strumieniem.
UsuńChyba najładniejsza kapliczka jaką widziałem!!
OdpowiedzUsuńBez wątpienia niepowtarzalna. W naszej okolicy nie spotkaliśmy drugiej podobnej. Jest w pobliżu inna kapliczka tak wątpliwej urody, że jej nie pokazuję, żeby nie robić kapliczce i jej autorom przykrości.
UsuńTrasa faktycznie ciekawa i malownicza. Brawa dla dwudziestopięciokilometrowychdebeściaków!
OdpowiedzUsuńDebeściaki lubią takie wyzwania. Nie zdziwiłabym się, gdyby polecieli i na pełny maraton w przyszłości.
UsuńRzeczywiście dobrze, że był mróz. On zawsze potrafi sprawić, że zwykła kałuża, czy przeciętna rzeka, w jednej chwili staje się dziełem sztuki stworzonym przez matkę naturę.
OdpowiedzUsuńA dawniej mróz malował śliczne wzory na oknach...
UsuńBardzo nam się klimat zmienił.