Legendy powiadają, że król bywał często w tej okolicy na
polowaniach. Podobno tak te miejsca polubił, że nazwał je „Jagielne”. A może
tylko zatrzymał się w drodze na Święty Krzyż albo pod Grunwald? Tego już nie
sprawdzimy. Ale obfitość i słodycz poziomek na słonecznych polankach jest
dowiedziona przez nas organoleptycznie.
Gdzież to wylądowaliśmy? Otóż, we wsi Trzemosna, a z niej
wjechaliśmy w las, gdzie rozpoczęliśmy wędrówkę do naszego celu. Lasy tu piękne, drzewa stare, dorodne, drogi jak marzenie.
Zmierzamy na szczyt góry Kamień (302 m n.p.m.). Łatwo go rozpoznacie,
bo wieńczy go wieża obserwacyjna. A u jej podnóża wielka obfitość dojrzałych
poziomek. Jeśli król zatrzymał się tu kiedyś w czerwcowe przedpołudnie, to
słudzy nazbierali mu cały garnuszek i podali do skosztowania.
Gdzież jego wysokość raczył śniadać? Podobno na wielkim i
płaskim kamieniu, który służył mu za stół, a sąsiedni był siedziskiem. Ów kamień i cała sąsiadująca z nim grupka otrzymała
niedawno status pomnika przyrody. Wielki nie jest, zagłębienie, które podobno
za misę królowi służyło da się zauważyć. Skałek jest w grupie kilka. Ustępują
wielkością innym tego typu w naszym rejonie, ale legendą biją na głowę
wszystkie pozostałe.
Ze szczytu schodzimy na wschód w kierunku rezerwatu Białe
Ługi. Jak zauważycie na mapie, jest to rozległy teren torfowiska. Nie ma
wyznaczonych ścieżek dostępnych dla laików, chcących wleźć na teren rezerwatu.
I słusznie. Od tego jest rezerwat, żeby zapewnić przyrodzie odrobinę spokoju. Wędrujemy
więc świetną piaszczystą drogą wzdłuż granicy rezerwatu. Żadnych
spektakularnych roślin nie możemy zaobserwować. Ale z drugiej strony, ile to
już razy właziliśmy na bagienne tereny i
łapali w obiektyw żurawiny, przygiełki, wełnianki i inny drobiazg… Tym razem
odpuszczamy.
Kolejne przyzwoite drogi prowadzą nas nas południowy wschód.
Przechodzimy też nad rzeczką Trupień, która odprowadza wody
z rezerwatu. Łąki nad nią pełne kwiecia i wysokich traw.
Wychodzimy na ścieżkę wśród pól Trzemosnej. O, tutaj to
poszalejemy! W powietrzu unosi się zapach dojrzewającego zboża, na miedzach i w
zbożu pysznią się maki, chabry, dzika marchew, pszeńce i szelężniki.
Przejście polnego odcinka zajęło nam sporo czasu i we wsi
nadeszła nasza pora śniadania. Wprawdzie bez królewskiego stołu i poziomek, ale
przyjemnie odpoczęliśmy pod przydrożnymi dębami w cieniu.
Dalej wędrujemy na południowy zachód ścieżkami szlaku
rowerowego, który jest na mapie, a w terenie przypomina raczej trasę dla
kładów. Ale i tu malownicze polanki się trafiają.
szelężnik
Docieramy wreszcie do Szczecna, wsi z wielowiekową historią
(pierwsze wzmianki o niej pochodzą z 16 wieku). We wsi znajdował się dwór z
kamienia, właściciele majątku utrzymywali się z uprawy roli i produkcji żelaza
z miejscowych rud. Stary dwór spłonął w roku 1928 i na jego miejscu właściciele
wystawili nowy. Wykorzystali solidne wiekowe piwnice.
Stoimy na granicy dworskiego
parku. Przed nami rozpościera się parkowa aleja. Obserwujemy uważnie tworzące
ją drzewa i wydaje nam się, że to jesiony wyniosłe. W końcowej części zauważamy
też dorodne lipy. Przejście alei dostarcza sporo wrażeń i z duszą na ramieniu
docieramy na miejsce, gdzie niegdyś pysznił się parkowy klomb. Skąd to wiemy? Wyciągamy
wnioski z braku dorodnych drzew, które zastąpiły gęste bezładne chaszcze.
I wreszcie jest dwór! A raczej to, co z niego pozostało po
tym, jak opuścili go dawni właściciele, a działająca tu po wojnie szkoła
przeniosła się do nowego obiektu. Zachował się dawny taras. Witają nas na nim
krzaki. Nie możemy wejść na pokoje, bo ścian i drzwi w nich brak. Ich miejsce
zajęły gęste zarośla.
Ostrożnie spoglądamy pod nogi i zauważamy solidne
piwnice. Nawet nie próbujemy do nich wchodzić. To może być niebezpieczne.
Na mapie widzimy zaznaczony niewielki staw, ale po
doświadczeniach przejścia aleją parkową, nawet nie zamierzamy go szukać.
Mały spacerek przez wieś wieńczy spotkanie z kolejną figurą
„odwróconego” Chrystusa. Ten jest oryginalnie pomalowany.
Innych ciekawostek Szczecna nie szukamy, udajemy się polną
drogą na wschód. Znów mamy widoki, roślinki, ale też i zaskakującą
motoryzacyjną ciekawostkę.
Za wsią pakujemy się na niepewną drogę na północ. Oj, nie
była to nudna droga. Na niewielkim odcinku doświadczyliśmy wygód, podmokłych
terenów, ataku chmar owadów, błota i kolejnych spotkań z roślinami. Łatwo nie
było, ale i tak warto było się tu wybrać.
No, a potem to już tylko kawałeczek drogi szlaku Green Velo i
koniec wycieczki.
Zdjęcia mojego wyrobu
OdpowiedzUsuńSzelężnik? Ja widzę główkę żółtego ptaka , siedzącego na kwiatku z czerwonym dziobem
i czarnym okiem!
Pozdrawiam: Wiesiek
Jak się przyjrzałam, to też go widzę, ale sama bym na to nie wpadła.
Ania
Oj ja bym sobie tych piwnic nie odpuścił.
OdpowiedzUsuńA odwrócony Chrystus świetny
Podejrzewam, że i Ty i Poszukiwacze Przygód by zwiedzili piwnice. Odwrócony bardzo mi się podoba, podejrzewam, że w tej wsi jest jeszcze jeden. Został na inną okazję.
UsuńJak miło znowu odwiedzić znajome zakątki i zobaczyć je z nieco innej perspektywy. Co do dworskich piwnic. Udało nam się spenetrować je tegorocznej zimy, przy blasku pełni księżyca. Wewnątrz za wiele nie ma, praktycznie sam gruz, okopcone stropy i ściany.
OdpowiedzUsuńO, pełnia księżyca... Uroki młodości. Staruszkowie już wolą spać. I tak nas omijają przygody. Ale Wy szukajcie przygód nadal.
Usuń