Ranek jeszcze nieco mroźny. Skutek – za ciepło się ubrałam i
musiałam potem nosić plecak pełen ubrań. Oj, jak ja nie lubię tego czasu
letniego…
Maszerujemy raźnym krokiem przez ulice Zagnańska, aż przy
granicy z Bartkowem udaje nam się wejść na solidną polną drogę w kierunku
Janaszowa. I cóż, że droga polna, skoro pola zmieniły się w ugory. Wiosennych
polnych widoków nie uświadczysz.
Wygodnie docieramy na skraj Janaszowa przy granicy z
Samsonowem. Przechodzimy obok szkoły z tablicą upamiętniającą osoby
rozstrzelane przez hitlerowców 9 marca 1943.
I wreszcie skrzyżowanie dróg, gdzie znajduje się główny punkt programu trasy – ruiny huty Józef. Skąd
imię huty? Zapewne nadane na cześć generała Józefa Zajączka, który w roku 1818 położył
kamień węgielny pod jej budowę. W skład zakładu wchodziły wielki piec, odlewnia
żelaza, warsztaty, magazyn i nawet domy dla pracowników. Przy wejściu na teren
zabytku umieszczono solidną, choć już nieco wypłowiałą planszę z opisem
wyjaśniającym przeznaczenie poszczególnych obiektów.
Zakład działał w latach 1823 - 1866 i został zamknięty na
skutek pożaru wielkiego pieca. Na szczęście ruina zachował się w niezłym
stanie. Może budynki nie są aż tak efektowne, jak podziwiane ostatnio przez nas
w Nietulisku, ale i tak widać, że były budowane z wielką dbałością o piękno
architektury, a nie tylko walory użytkowe.
Warto zwrócić uwagę na ciekawostki w pobliżu huty. Dla
mnie najciekawszy jest słup z czerwonego
piaskowca zwieńczony krzyżem. Trudno określić, czym był. Internet powtarza do
znudzenia kopiowaną bez końca w tym samym brzmieniu informację, że to
prawdopodobnie dawny drogowskaz lub słup graniczny. Wystawiono go jakoby w 18.
wieku, a krzyż dodano kiedyś później. Był ustawiony w innym miejscu, przeniesiono go na skrzyżowanie w roku 1995.
Są też w pobliżu miejsca poświęcone wydarzeniom z czasów
wojennych. Jedno to pomnik z tumlińskiego piaskowca zwieńczony rzeźbą białego
orła. Upamiętnia on mieszkańców okolicy poległych lub zamordowanych w latach 2
wojny światowej.
pomnik na pierwszym planie (warto zauważyć, że u jego podstawy umieszczono tablice z nazwiskami poległych i pomordowanych)
Drugi pomnik jest ukryty w pewnym oddaleniu od drogi (bądźmy szczerzy - w krzakach).
Przypomina on symboliczną mogiłę ogrodzoną wysokim płotkiem, a upamiętnia
żołnierza, który bohatersko osłaniał towarzyszy broni podczas walki o Samsonów
6 września 1939 roku. Pomnik ufundowali przewodnicy świętokrzyscy.
Dalej wędrujemy szosą na północ. Mijamy pozostałości kanału
doprowadzającego do huty Józef wodę z pobliskiego już mocno zarośniętego zalewu na Bobrzy.
Zatrzymujemy się na chwilę nad Bobrzą i przy zabytkowej
kapliczce na niewielkim wzgórzu nad rzeką. Pochodzi ona z drugiej połowy 18.
wieku, ale wygląda na niejednokrotnie odnawianą. Obok niej ustawiono niewielką
płytę upamiętniającą działalność huty Józef oraz stulecie odzyskania przez
Polskę niepodległości.
Na dalszy odcinek trasy właściwie powinnam spuścić zasłonę
milczenia, ale mężnie przyznam się do błędu. Wynika on z mojej szczerej
niechęci do asfaltowych szos.
Wypatrzyłam na mapie idealną polną drogę na
północ między dwiema wiejskimi ulicami. Kolega Ed sugerował rezygnację z planu
jej przejścia, ale na początku była naprawdę rewelacyjna i obiecywała luksusy. A jak już się zrobiła
do bani (czytaj - mocno podmokła), to już ciężko się było z niej wycofać. Na osłodę
trudów brnięcia przez mokre trawy i błoto mieliśmy spotkania z dorodnymi
dębami, których sporo w tej okolicy (Czyżby to potomkowie słynnego Bartka?).
W końcu zrezygnowałam z drogi, bo pobliskie łąki wydawały mi
się nieco suchsze, co też nie do końca było prawdą, bo, choć położone wyżej, to
i tak miały sporo kałuż. Wybrnęliśmy jednak z kłopotu i nawet bez narażania się mieszkańcom wydostali się na wiejską ulicę w Jasiowie.
Dalsze drogi były już do bólu rewelacyjne. Prowadziły bowiem
trasami szlaków rowerowych, a te zwykle są dobre i dla piechurów.
Przy jednej z dróg, nieco na uboczu, napotkaliśmy skromny pomniczek
upamiętniający wydarzenia powstania styczniowego. Udało mi się w końcu znaleźć
informację w sieci (tu link), że wystawiono go na uroczysku Kapituły, gdzie
powieszono nieznanego z nazwiska kapitana
jednego z powstańczych oddziałów powstania styczniowego. Dąb, na którym
dokonano egzekucji, nosił nazwę „Kapitan”. Niestety, nie dotrwał do naszych
czasów na skutek rażenia piorunem w latach 90. ubiegłego wieku.
Po krótkim postoju przy pomniku wyruszamy w dalszą drogę
przyjemnymi leśnymi drogami. Buty podsychają, a my już się cieszymy na spotkanie
z dawno niewidzianymi znajomymi – rzeczką Krzyk i zalewem na niej.
Zatrzymujemy się na chwilę nad rozlewiskiem Krzyku, a potem
wędrujemy na nasz ulubiony wschodni brzeg zalewu.
Spacer po piaszczystym brzegu
bardzo relaksujący, ale skutkuje oblepieniem mokrych butów tonami piasku. Nic to,
jest i tak przyjemnie.
Pora wracać do Zagnańska. Za namową Jacka rezygnuję z
kierownictwa i oddaję mu prowadzenie przez jego leśne ścieżki.
Zaliczamy jeszcze spotkanie z Bobrzą i jej rozlewiskami. Widać je dobrze z wysokiego brzegu, którym prowadzi ścieżka.
Pamiętamy też o niegdysiejszej kolejce wąskotorowej, która
funkcjonowała do końca lat 60. Jej dawny most nad Bobrzą niebrzydko się
prezentuje w wiosennym słońcu.
Jeszcze tylko jedna ścieżka, trochę lasu i docieramy na
stację w Zagnańsku.
I po wycieczce.
Zdjęcia – Edek i ja
Okolice Zagnańska zawsze będą mi się kojarzyły z ponad 600-letnim Dębem Bartek. Dokładnego roku nie znamy, pewnie Bartek "zgubił" swoją metrykę. Kiedyś nawet szacowano go na ponad 1000 lat.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - Wiesiek
To oczywiste skojarzenie, ale nie na każdej trasie Bartek może się znaleźć. Dla piechura odwiedziny u niego to prawdziwe wyzwanie, bo wiążą się z dosyć długim marszem ruchliwą szosą. Dlatego nieczęsto do niego zaglądamy.
Ania