5 lat temu pierwszy raz zajrzeliśmy do Marywila (tu link). Już wtedy
obiecywałam sobie znów tu wpaść, dowiedzieć się czegoś o historii tego miejsca.
No i w końcu mamy powrót.
Zatrzymujemy się przy młynie.
Po wpisie sprzed lat pojawiły się dwa komentarze potomków
właścicieli owego młyna. Wtedy to się dowiedziałam, że właścicielem młyna był
pradziad komentatora – Jan Czerski. Okazuje się, że to tylko malutki fragment historii
osady młyńskiej Marywil, która była własnością Jana i Władysława Czerskich. W
późniejszych latach powojennych młyn był
prowadzony przez Anariusza Czerskiego i Wiktora Gryzę. Pod koniec lat 80. młyn
podupadł, zawalił się i do dziś pozostaje malowniczą ruiną.
Skąd to wiem? No, nie z Internetu. Tam nic nie znalazłam.
Wszystkie informacje, które tu podaję, można bez problemu przeczytać na
eleganckiej tablicy przed jednym z domów w Marywilu. Dowiadujemy się z niej
między innymi, że Marywil pod koniec 18. wieku był osadą funkcjonującą jako
folwark dworski. Ciekawe jest pochodzenie jego nazwy. Mnie przypadła do gustu
zwłaszcza jedna z prawdopodobnych historii. Mówi ona, że nazwa osady jest
związana z imieniem Marii z Gawdzickich Radziwiłłowej, od 1778 żony Mikołaja
Radziwiłła, hrabiego szydłowieckiego.
Nie zamierzam przytaczać wszystkich informacji z tablicy.
Myślę jednak, że warto wspomnieć o bohaterstwie rodziny Czerskich w czasie 2
wojny światowej. Wtedy to młyn był miejscem schronienia dla oddziałów „Hubala”,
gromadzenia broni czy ukrywania osób poszukiwanych przez Niemców. Wiesław
Czerski, żołnierz AK, uczestnik wielu akcji dywersyjnych został aresztowany
przez Niemców i rozstrzelany w obozie
Gross-Rosen 17 lipca 1944r.
Jeśli chcecie poznać więcej ciekawostek, wybierzcie się drogą od młyna na południe w stronę wsi Długosz. Będzie to miły spacer i spotkanie z historią,
o której przeczytacie i popatrzycie na jej uczestników uwiecznionych na zdjęciach
archiwalnych.
My zaś wyruszamy na spotkanie z przyrodą.
Po drodze do Długosza przekraczamy bezimienny dopływ
Korzeniówki. Rzeczka ładnie się rozlewa i płynie ku niedalekiemu ujściu.
W Długoszu spotykamy inne wodne atrakcje. Otóż można tu
obejrzeć kilka ze stawów, które prawdopodobne znajdują się na rzeczce albo w
jej pobliżu. Niektóre są niedostępne, bo
znajdują się na prywatnym terenie. Czasem uda się uzyskać zezwolenie
właściciela na fotografowanie. No to odwiedziliśmy trzy stawy.
Wychodząc ze wsi przekraczamy szosę i udajemy się w kierunku sporych rozmiarów kamieniołomu. Na
zdjęciach satelitarnych wyglądał jak piaskownia, bo wydobywany tu kamień ma
ładny jasny odcień. Droga omija
kamieniołom, aż w końcu zamienia się w wysypisko gruzu, ale można się
przedrzeć i spojrzeć z góry na wyrobisko.
Dalsza droga jest ładna na mapie, a w terenie mocno
zarośnięta. Szybko się jednak poprawia i
prowadzi przyzwoicie w kierunku wsi Mszadla.
Na skraju wsi był prawdopodobnie dawniej niewielki
kamieniołom. Zarósł już, a na jego dnie zbiera się woda.
We wsi decydujemy się na zrobienie małego obejścia w
kierunku widocznego na zdjęciach satelitarnych kamieniołomu w lesie. Spacer
przyjemny, ścieżka też. Czyli warto się wybrać. Sam kamieniołom raczej średni –
już wyeksploatowany, zaczyna zarastać. Głębiej w lesie jest jeszcze jeden. No,
ten to już tylko wspomnienie o kamieniołomie. Ma jedną zaletę – w pobliżu
rozciąga się ładna łąka, gdzie możemy urządzić sobie niewielki piknik, a potem
jej skrajem dotrzeć do porządnej leśnej drogi.
Ta droga doprowadza nas znów do wsi. Tym razem na jej
północny kraniec, gdzie przyglądają nam się mocno wystraszone owce. Nawet się
im nie dziwię. Przecież turyści w tej okolicy to zapewne wielka rzadkość.
Za wsią napotykamy kolejną rzeczkę. I ona malowniczo się
rozlewa, a potem zdąża do Szabasówki.
Z planowanych „atrakcji” wycieczki zaliczyliśmy jeszcze
sporych rozmiarów piaskownię. Gdybym znów była w tej okolicy, raczej nie będę
nadkładać drogi dla spotkania z nią.
Ale za to sama droga najlepsza z całej trasy. No i
zaskakuje nieoczekiwanym spotkaniem ze żmiją zygzakowatą. Mała była, ale wyglądała na
gotową do zaatakowania. Podziwialiśmy ją z bezpiecznej odległości.
Pora kończyć wycieczkę. Na skraju Józefowa raz jeszcze
spotykamy dopływ Szabasówki i zmierzamy do Marywila.
Młyn czeka na nas. Południowe słońce oświetla go nieco
inaczej niż rano. Poza tym nie jest już teraz tajemniczym nieznajomym, a
szacownym starcem z ciekawą historią.
Żegnamy Marywil w nadziei, że znów kiedyś tu zajrzymy.
Zdjęcia – Edek
i ja
Wycieczka nasycona ciekawymi miejscami,foty piękne.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Miejsca nie tylko interesujące, ale w dodatku blisko domu.
Usuń