Urocza ta rzeczka (16 km długości) płynie przez malownicze
leśne okolice i dawniej często do niej
zaglądaliśmy. Teraz znów wracamy, a Lubianka wdzięczy się do obiektywu i, choć
coraz starsza, nadal jest pełna werwy i zachwyca urodą.
Lubianka to nie tylko
rzeka, ale i zalew na niej. Utworzono go w latach 80. ubiegłego wieku. I nad
nim wiele razy wędrowaliśmy. Ba, nawet raz zimą podjęliśmy próbę przejścia go
po lodowej powłoce (bez obaw, w porę się wycofaliśmy).
Już na blogu pokazywałam relację z krótkich odwiedzin nad
tym zalewem, którego jakby nie było (tu link). Zniknął, bo on sam i jego
otocznie przechodziły gruntowne przemiany. Kiedy zajrzeliśmy tam w ostatnią
środę, mogliśmy zauważyć, że woda wróciła do zalewu, jego brzegi (zwłaszcza
północny) zmieniły się nie do poznania. Szykuje się tu nadzwyczaj elegancki i
bogaty w atrakcje teren rekreacyjny. Zobaczcie, jak to wyglądało o poranku.
Znad zalewu wyruszyliśmy na trasę znakowaną na czerwono ścieżką
spacerową. Prowadzi ona przez ładny las, już prawie wiosenny, bo ze śpiewem
ptaków, ale jednak zimowy, bo poranek mroźny.
W niewielkim oddaleniu od ścieżki płynie nieznany mi z nazwy
strumień – dopływ Lubianki. Ponieważ wypływa z okolic Polany Langiewicza,
nazwałam go Maryś dla uczczenia generała. Podeszliśmy do niego kilka razy i
widzieliśmy, jak malowniczo się wije i płynie kaskadami wśród drzew.
Nasz Maryś spodobał się nie tylko nam. Wielką miłością zapałały
do niego bobry. Nastawiały na nim tam, narobiły rozlewisk. Zbudowały tu swoje
królestwo. Szkoda tylko, że niektóre piękne drzewa padły ofiarą bobrzych zębów.
Po przekroczeniu drogi pożarowej (tak, to nią wędrowaliśmy w
styczniu – tu link) spoglądaliśmy na rozległe rozlewiska stworzone przez bobry.
Nie podchodziliśmy jednak, bo znajdują się one w dolinie, a nasz brzeg stromy i
nikt nie chciał ryzykować obsunięcia po zboczu. Poza tym, niech tam sobie bobry
żyją w spokoju.
Ścieżka doprowadziła nas na Polanę Langiewicza, gdzie
przeszliśmy na czarny szlak. Ten zaś towarzyszył nam do Źródła Langiewicza i
prowadził dalej wraz z niebieskim.
Tym razem zaplanowałam rozstanie ze szlakiem niebieskim i
zbadanie nowego dla nas odcinka szlaku czarnego, który powinien prowadzić na
wzgórze Kropka.
Pamiętam, jak w roku
2014 (tu link) poszukiwaliśmy na własna rękę drogi na to wzgórze (nie było to jakoś
specjalnie trudne, trudniejsze było wydostanie się stamtąd). Tym razem znana
nam ścieżka jest znakowana jako szlak czarny (słabe to znakowanie). Pokonujemy
Lubiankę po dawnym mostku i wdrapujemy się na wzgórze.
To słynne wzgórze 326 (wysokość), nazywane Kropka, bo tak
oznacza się na mapie szczyty bez nazwy (kolega Ed nazywa je „kota”). I to
właśnie owa Kropka była prawdziwym obozowiskiem oddziałów zgrupowania
„Ponurego”, choć upamiętnienie żołnierzy ma miejsce na polanie Wykus. Trochę to zagmatwane, ale każdy, kto podejdzie
na Kropkę, zrozumie, że dla weteranów łatwiejsze jest dotarcie na polanę niż na
niewielką nawet górkę. Na polanie jest też więcej miejsca na zorganizowanie
uroczystości. A las przecież ten sam.
Na Kropce od naszego poprzedniego pobytu zaszło sporo zmian
– pojawiły się tablice informujące o bohaterach tego miejsca, nowa tablica
wspominająca cichociemnych „Ponurego”, „Nurta”, „Robota”, „Czarka” i „Rafała”.
Jest tu też porządne miejsce wypoczynkowe, z którego nie omieszkaliśmy
skorzystać.
Pamiętając powrót z Kropki przed dziewięciu laty zamierzałam
wrócić tą samą drogą, którą przyszliśmy, ale na szczęście okazało się, że za
wiatą mamy doskonale znakowaną ścieżkę szlaku, która zaprowadziła nas znów nad
Lubiankę i coś, co tylko największy optymista może nazwać kładką. Przeszliśmy.
Uważam jednak, że obie kładki prowadzące do Kropki wymagają solidnej naprawy.
Wracamy znów na odcinek czarnego szlaku, którym szliśmy –
tym razem jednak maszerujemy w przeciwnym kierunku.
Docieramy do drogi leśnej, która prowadzi w pobliżu trasy
dawnej kolejki wąskotorowej, jej nasyp widzimy czasem po naszej lewej, czasem
prawej stronie. Nieźle zachowały się również przyczółki mostów na trasie
kolejki.
Sama droga bardzo porządna i przyjemna dla stóp. Daje
również możliwość dotarcia nad Lubiankę i podziwiania jej meandrów. Spotykamy
nawet niewielkie kładki prowadzące na drugi brzeg.
I tak docieramy do drogi prowadzącej od Ostrych Górek. To
już ostatni fragment trasy.
Jeszcze krótkie spotkanie z Lubianką w pobliżu solidnego
mostu i pora wracać nad zalew.
Na razie odkładamy na inną wycieczkę obejście całego zalewu.
Chcemy bowiem zapoznać się z nowym mostem łączącym południowy i północny brzeg
Lubianki. Z tej perspektywy nigdy jeszcze nie patrzyliśmy na zalew.
Spoglądamy też na zalew z północno-zachodniego brzegu. Widać,
że prace remontowe nadal trwają. Spotkani przy moście panowie (jak przypuszczam
pracownicy budowy) zapewniają, że zalew i jego otoczenie będą gotowe pod koniec
kwietnia. Czyli będzie kolejna okazja,
żeby tu znów zajrzeć.
Wracamy wreszcie na parking i kończymy naszą wyprawę. Tym razem pogoda dopisała.
Zdjęcia – Edek, Janek
i ja
Rzeczka bywa kapryśna za to mostki mają duszę...
OdpowiedzUsuńMostki z duszą - dobra rzecz. Było by jednak miło, żeby turysta po ich przejściu miał całe ręce i nogi. ;-)
Usuń