Planowałam tylko spotkanie z Balatonem i Kamienną, ale
kolega Ed wydłużył trasę, co dodało nam nieoczekiwanych atrakcji pod koniec
wycieczki.
Startujemy na stacji kolejowej Starachowice Wschodnie. Znajdujemy
się więc od razu w dzielnicy Wierzbnik, która jest nie tylko starsza od samych
Starachowic, a wręcz była odrębnym miastem z prawami miejskimi nadanymi przez
króla Zygmunta Wazę. Miało to miejsce 400 lat temu, w roku 1624. Ciekawą historię Wierzbnika jako samodzielnego miasta bądź czasem wsi zakończyło przyłączenie do
niego w roku 1939 Starachowic Fabrycznych. Od tego czasu Wierzbnik jako nazwa
zaczął odgrywać mniejszą rolę, aż zupełnie zniknął z mapy ustępując miejsca
Starachowicom jako miastu, a sam stał się jego dzielnicą. Ślady historii
Wierzbnika spotykamy na rynku (granitowym, niestety, ale podobno czynione są
starania, aby wróciła nań zieleń. Wiadomość niesprawdzona – to zdanie
napotkanej mieszkanki.).
upamiętnienie dwóch żołnierzy AK, którzy zginęli w zamachu na kata Starachowic Ericha Schutze 25 maja 1944 (Erich został ciężko ranny w zamachu i zmarł w szpitalu)
rynek był również miejscem selekcji ludności żydowskiej podczas likwidacji starachowickiego getta 27 października 1942 roku
Przechodzimy obok cmentarza przy ulicy Iłżeckiej. To
malutki, ale stary cmentarz. Pośród kilku dziewiętnastowiecznych nagrobków zauważamy
nowszy, ładnie odrestaurowany nagrobek powstańca styczniowego – Józefa Szaybo,
który pochodził z okolic Białegostoku i tam też walczył w powstaniu (tu link).
Ogrodzony niewielkim płotem grób jest miejscem pochówku również żony i
szwagierki powstańca.
Marsz ulicami Starachowic kończymy na skraju lasu, gdzie
mapa podpowiada Źródło Figurka. Idziemy obejrzeć. Fakt, oba obiekty są, ale
raczej niezbyt porywające.
I wreszcie spotkanie z Balatonem, czyli niewielkim stawem na
skraju lasu. Niegdyś był mniejszy i służył mieszkającym w pobliżu kobietom jako
miejsce do prania, stąd dawna jego nazwa Pralnia. Kiedy stracił tę funkcję,
powiększono go w latach 70. ubiegłego wieku. Trudno jednak stwierdzić, skąd
jego obecna szumna nazwa.
Spacer nad Balatonem przyjemny, chociaż brzegi stawu
miejscami podmokłe. Na zachodnim brzegu Staszek wypatrzył ślady ścieżek bobrów,
które zsuwają się do wody w kilku miejscach.
Warto również rzucić okiem na mocno zarośnięte rozlewiska po
wschodniej stronie Balatonu.
Zaglądamy też do ocembrowanego źródła, z którego okoliczni
mieszkańcy czerpią wodę.
Potem spacer leśnymi dróżkami – jak dla mnie
najprzyjemniejsza część całej wycieczki. Wdrapujemy się na zarośniętą lasem
wydmę śródlądową, podziwiamy skałki, zastanawiamy się, czy napotkana w lesie
kapliczka to ta sama, którą widzieliśmy 7 lat temu (tu link).
Po wyjściu z lasu maszerujemy przez Warszawkę (tak jest
nazwana nie wiadomo, czemu część wsi Dziurów – sami przyznacie, że to wysoki
poziom ekstrawagancji), a potem docieramy do czerwonego szlaku prowadzącego nad
Kamienną. Mamy więc kolejne w ostatnim czasie spotkanie z tą rzeką. Zbliża się
ona do zalewu i wydaje się zupełnie nieruchoma.
Zaplanowałam jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia. To ruiny
elektrowni wodnej, którą budowano w latach 30. ubiegłego wieku. Wybuch wojny
przerwał inwestycję i tak tkwi w charakterze betonowej ruiny. Szczerze
przyznam, że pomysł zaglądania w to miejsce był głupi. Panujący tam smród
zniechęca do postawienia stopy poza ścieżką, a i to wydaje się nieprzyjemne. Kiedy
trawy wyrosną i zakryją bardziej teren, lepiej się tam nie wybierać.
Docieramy do mostu w Stykowie i już możemy kończyć
zaplanowaną wycieczkę.
Kolega Ed ma jednak wielką chęć obejrzenia skał w Rudzie.
Przejmuje kierownictwo i prowadzi brzegiem zalewu na wschód. Idziemy trochę
trawiastym brzegiem, trochę chodnikiem. Jest przyjemnie.
Zaglądamy i do obiecanych skałek. Nic a nic się przez ostatnie lata nie
zmieniły.
Przybywa cywilizacyjnych udogodnień w ich pobliżu, ale nawet ich nie
zauważamy, bo okazuje się, że do odjazdu pociągu zostało nieco ponad pół godziny i
trzeba przyspieszyć tempo marszu.
Wpadamy zziajani (zwłaszcza ja) na peron i nawet możemy
kilka chwil poczekać na pociąg.
I tak to kolega Ed zamienił planowany przeze
mnie spokojny spacer w wysokiej jakości przebieżkę nad zalewem. Tyż piknie.
Zdjęcia – Edek i ja
Ciekawa wycieczka...
OdpowiedzUsuńTaka trochę powtórkowa, ale z drobnymi nowościami.
Usuń