Wędrowaliśmy polnymi drogami w naszym województwie, ale spora
część trasy przebiegała leśną drogą na granicy z województwem mazowieckim. Spotykaliśmy
niewielkie, urocze stadka saren, które czasem przyglądały nam się ciekawie, ale
zwykle uciekały przed nami. Żadnej nie zdążyłam złapać w obiektyw.
Bardzo podobną trasę pokonaliśmy dwa lata temu (tu link).
Nawet pogoda była podobna – pochmurna, choć prawie bezwietrzna.
Wystartowaliśmy na polnej drodze na skraju Tychowa Starego i
spokojnie pomaszerowali na północ. Tym razem jednak postanowiłam nie kopiować poprzedniej
trasy i odwrócić kierunek marszu. Poszliśmy więc bezpośrednio na północ.
Pewną przykrość sprawiło stwierdzenie, że z niegdysiejszych
dwóch skromnych krzyży na rozstajach dróg ostał się tylko jeden.
Pola i las wciąż szare, ale już widać pewne oznaki wiosny,
która nieśmiało rozwija listki i pozwala dojrzewać leszczynowym baziom.
W polu pojawił się samotny traktor, który przygotowuje
ziemię pod przyszłe prace rolne – siew jarego zboża lub sadzenie ziemniaków.
Przydrożne brzózki jeszcze bezlistne, ale i tak bielą pni
zwabiły fotografa.
Po dotarciu do Tychowa Nowego idziemy kawałeczek przez wieś,
a dalej skręcamy w polną drogę, która podczas poprzedniej wycieczki bardzo mi
się podobała. Nadal tak jest. Już widać z niej las, którym niedługo pójdziemy.
Dwa lata temu zeszliśmy z drogi, żeby trochę
pobyć w mazowieckim lesie. Tym razem trzymamy się jej. Jest doprawdy
rewelacyjna. Czasem mamy z niej widoki na pola Tychowa, czasem zagłębiamy się w
lesie, gdzie dosyć często zauważamy liczne głazy narzutowe.
Mijamy linię elektryczną i na rozstaju dróg robimy postój
śniadaniowy. Udało mi się tu wypatrzyć dziwne znalezisko w piasku – to ani
chyba krzemień. Skąd on się tu wziął? Nie wiem.
Tuż przy drodze zauważyłam wyrobisko dawnej żwirowni. Nie
jest to ta sama, co spotkana dwa lata temu. Ta jest traktowana jako dzikie
wysypisko śmieci i tor dla motocykli terenowych.
Po krótkim postoju wyruszamy dalej. Tym razem kierujemy się
na południowy zachód. Droga, rzecz jasna, rewelacyjna, a przy niej kolejne
głazy narzutowe.
Są też wiekowe drzewa – to prawdopodobnie dęby i lipa.
Jeszcze tylko krótki marsz drogą szlaku rowerowego i już
znów spotykamy osamotniony krzyż wśród pól.
Wniosek – koniec wycieczki już
blisko.
Podsumowanie:
Trasa łatwa, a nawet bardzo łatwa, wybrana specjalnie na
pierwszy wypad po kontuzji kostki. Sprawdziła się. Śmiało mogę ją polecać. Na
rower również idealna, chociaż może nieco za krótka, bo liczyła jedynie 11
kilometrów. Ale można do niej dodać zwiedzanie Mirca i już wychodzi z tego
przyjemna wyprawa.
Zdjęcia – Edek i ja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz