Do niedawna nie wiedziałam nawet o ich istnieniu. Znalazłam
ich opis w artykule Janusza Kędrackiego „Kamieńczyk jest większy od
Diabelskiego Kamienia, ale ukryty wśród drzew i zarośli” (tu link).
Tytuł
niezwykle zachęcający, trzeba więc było wybrać się na wycieczkę w okolice owych
skałek. Autor najlepiej, jak potrafił, opisał drogę do nich. Na ile nam to
pomogło, okaże się w tym wpisie.
Zgodnie z sugestią redaktora dotarłyśmy do
Mąchocic Kapitulnych i wjechały w ulicę Św. Floriana. Uliczka, początkowo
asfaltowa, u podnóża gór staje się jedynie utwardzona, ma na poboczu dogodne
miejsca do zaparkowania. Sam dojazd był
już nadzwyczaj atrakcyjny – przed nami rozciągały się widoki na Pasmo
Masłowskie w jesiennej szacie. Było się czym zachwycić.
Przypuszczałam, że na
skraju lasu powinnyśmy pójść drogą prowadzącą w lewo, czyli na północny zachód.
Bez trudu ją zauważyłyśmy. Dodatkowym potwierdzeniem trafności wyboru był
łańcuch zamykający wejście na tę drogę i zakaz wstępu. O tym uprzedzał artykuł.
Dodano tam też wyjaśnienie, że zakaz dotyczy jedynie pojazdów, piesi śmiało
mogą iść, a do Kamieńczyka stąd dotrzeć najprościej. Co to znaczy
„najprościej”? Przekonałyśmy się o tym na własnej skórze. Wybrana przez nas
droga prowadziła w górę. Na początku miała sporą polanę, otoczoną brzozowymi
zagajnikami.
Tekst sugerował, że drzewa, w tym brzozy, stopniowo zarastają
skały. W tej sytuacji każdy brzozowy zagajnik był podejrzany i zbadany. Na
razie bez skutku, ale miałyśmy ich jeszcze sporo do wyboru. W pewnym momencie
moją uwagę zwrócił ciemny kształt – ani chybi skały – po lewej stronie polany.
Podeszłyśmy. To dom, z oknami i drzwiami zamkniętymi na głucho. W pobliżu drugi
i ruiny trzeciego. W pobliżu ruin wypatrzyłam tajemnicze regularne zagłębienie.
To nie Kamieńczyk.
Pomaszerowałyśmy dalej. Po lewej stronie miałyśmy pola, po
prawej las, brzozowe zagajniki i łąki. Niebrzydko, ale Kamieńczyka brak.
Kontynuowałyśmy podejście, skoro autor sugerował, że Kamieńczyk znajduje się
100 metrów poniżej Diabelskiego Kamienia, no to brnęłyśmy w jego kierunku.
Bez
problemu się tam dostałyśmy – nasza droga elegancko doprowadziła do szlaku, a
ten do Kamienia.
Krótki postój przy Kamieniu i dalej w drogę ze świadomością,
że Kamieńczyka nie znalazłyśmy i raczej nie znajdziemy. W tej sytuacji
przejście szlakiem w kierunku punktu widokowego na Klonówce wydawało się nudne
i nijakie.
Bez problemu dotarłyśmy do Masłowa, gdzie Ela zauważyła nowy pomnik.
Poświęcono go pamięci rodziny Nowakowskich i Jana Janika, bestialsko
zamordowanych przez oddział Kałmuków na początku sierpnia 1944 roku.
Dalsza
trasa miała prowadzić szlakiem rowerowym u podnóża gór. Niestety, wejście na
nią uniemożliwiły rozkopy i prace przy budowie nowej drogi. Napatoczyła się
inna, świetna droga we właściwym kierunku. Poszłyśmy nią, licząc, że może
jednak się nie zakończy w lesie tak nagle, jak to zapowiadała mapa.
Jak to
mawia stara domowa maksyma – umiesz liczyć, licz na siebie. Ja bym dodała – nie
na drogę bez szlaku w górach.
Jednak się skończyła. I to w niezbyt elegancki sposób,
rzucając nam gałęzie pod nogi. Potem było tylko gorzej – przejście małego
odcinka lasem wymagało nie lada gimnastyki – napotkałyśmy strome zejścia, wąwóz
do pokonania w poprzek, strumyk i całą masę chaszczy. Że mnie koleżanki nie
zamordowały, to cud.
W niepojęty sposób wyszłyśmy na wolną przestrzeń, gdzie
można było napawać się widokami na zbocza Pasma Klonowskiego, z których często
podczas postojów podziwiamy Masłowskie.
Teraz jednak nie o podziwianie nam szło
– trzeba było dotrzeć do zaznaczonej na
mapie ścieżki prowadzącej do szlaku. I znów nastąpiło przedzieranie się przez
krzaki, z tą różnicą, że teraz raczej jednostajnie pod górę. Wreszcie weszłyśmy
na ścieżkę, a potem szlak.
I tu się poddałam. Zrezygnowałam z zaplanowanej
dalszej części trasy w stronę Dąbrówki, zaproponowałam powrót do drogi, którą przyszłyśmy.
Uważałam, że trzeba nam dobrej, prostej drogi, bez przygód. I taką znów
miałyśmy.
Ale … Dotarcie w okolice Mąchocic spowodowało powrót nadziei na
odnalezienie Kamieńczyka. Tym razem Ela przypomniała jedno zdanie z opisu
skałek, które są „położone na gruntach wsi Mąchocice”. Może to znaczy, że
poszłyśmy za głęboko w las i trzeba szukać bliżej pól? Dałyśmy szansę tej myśli
– zajrzałyśmy w kilka miejsc. Znów bez skutku. Ela namówiła nas jednak, żebyśmy
wróciły inną drogą, taką skrajem lasu, znów obok domów, przy których byłyśmy
rano. Droga była naprawdę ładna, cała zasypana bukowymi liśćmi.
I tu zauważyłam
jedną skałkę. Pomyślałam, że skoro Kamieńczyka nie znalazłyśmy, to chociaż taką
skałkę sfotografuję.
W tym czasie Ela zeszła na dół i zatrzymała się przy
niebrzydkiej długiej skale, a Irena wypatrzyła po prawej stronie drogi duża
skałę stromo opadającą w dół.
Dopiero wtedy zrozumiałyśmy, że znalazłyśmy
Kamieńczyk – dwie grupy skał oddzielone od siebie. Ta po lewej (jeśli patrzeć z góry) jest długa, a
skałki wyłaniają się z niej w formie gładkich, podobnych do soczewek wychodni
lub sterczą pod drzewami.
Po prawej jest efektowne urwisko zwrócone w stronę
pól. Trudno było je sfotografować, a podłoże pokryte grubą warstwą liści nie
pozwalało podejść do zbocza po stronie pól, mgło być ślisko i niebezpiecznie.
Tak więc wspólnymi siłami znalazłyśmy Kamieńczyk, czego fotograficzne dowody
prezentuje najmniej zasłużona odkrywczyni. Te skały to kwarcyty piaskowcowe z okresu kambru. Pod koniec lat 80. zostały objęte ochroną jako pomnik przyrody nieożywionej.
No i najważniejsze – droga od skałek
prowadzi do tej, którą weszłyśmy do lasu, ale na skraju polany zanika.
Idąc od ulicy
nie sposób jej zauważyć. Po wyjściu z lasu trzeba iść lewym skrajem polany i za drzewami po 2 – 3
minutach się pojawi. Zauważyłam, że ktoś zawiesił na gałęzi jednego z drzew
jaskrawo czerwoną wstążeczkę. Może to sposób wskazania drogi do Kamieńczyka…
Szukałyśmy
skałek długo i z mozołem, a były na wyciągniecie ręki. Jeśli wiec ktokolwiek
wybierze się też w tym celu do Mąchocic i nie znajdzie ich po 10 minutach,
niech wraca do punktu startu i zaczyna jeszcze raz.
Co do całej trasy – liczyła
11,5 kilometra. Warto ją przejść do Masłowa i zawrócić tą samą drogą, żeby
uniknąć naszych perypetii. Można też znaleźć skałki i zakończyć wyprawę.
I
pamiętajcie starą góralską maksymę, której bolesną aktualność odczułyśmy na
własnej skórze „Nie zbocaj ze ślaku”.
Zdjęcia
mojego wyrobu

Ciekawe miejsce i widoki też...
OdpowiedzUsuńA wszystko improwizacja. Mimo to przyjemnie wyszło.
Usuń