Jednego widoku. Z precyzyjnie wybranego miejsca. W dodatku
dobrze znanego i wiązanego z licznymi wspomnieniami. I nie miejcie nadziei –
nie spalę pointy, na ów widok musicie poczekać do właściwego momentu.
Ostatecznie my też czekaliśmy. Nasze oczekiwanie rozciągało się w czasie i
przestrzeni.
Na spotkanie z widokiem wyruszyliśmy z Kunowa. Szliśmy niebieskim
szlakiem na północny zachód.
Nie można powiedzieć, żeby to była w jakikolwiek
sposób nowa albo nieznana trasa. Chodziło się nią nierzadko. Ale i nie za często,
bo asfaltówa to jest, co nie każdy lubi.
Przy drodze spotykaliśmy kamienne krzyże i figurki (wiadomo – okolice Kunowa są znane z kamieniarstwa).
Przechodziliśmy u podnóża Wzgórz Kunowskich, które są niezbyt wysokie, pokryte
lasami liściastymi i poprzecinane licznymi wąwozami. Do jednego z nich nawet na
kilka minut zajrzałam.
Po prawej stronie mieliśmy widoki na pola Nietuliska
Małego.
Podobno były plany zajrzenia do Nietuliska Dużego, ale jakoś nas mapa
tak sprytnie skołowała, że rozpoczęliśmy mozolne wdrapywanie się szlakiem przez Nietulisko Górne.
Tam też
spotkania ze starymi znajomymi – a to polne widoki, a to pomnikowa lipa. Dodatkową
atrakcją był wiatr, który wiał tym mocniej, im wyżej się wspinaliśmy.
Po
spotkaniu z pomnikową lipą zeszliśmy ze szlaku w polne drogi (nareszcie!),
gdzie najpierw stanęliśmy oko w oko ze starymi rosochatymi wierzbami, a potem
przeszli w pola.
Czekała na nas ładna droga na południe – wygodna, z jedną
kałużą i widokami na okolicę.
Tak
dotarliśmy na skraj wsi Prawęcin. Jest to zaiste wiekowa i szacowna wieś
lokowana na prawie niemieckim w roku 1340. Przez wieki wieś się rozrosła i
podczas naszych wycieczek odwiedzamy różne jej części. Tym razem kolega Ed
przywiódł nas na skraj drogi łączącej Prawęcin Dolny i Górny, abyśmy sobie
przypomnieli jeden z ulubionych widoków na okolice tej drogi. To właśnie dla
tego widoku tu przyszliśmy.
W ostatnią niedzielę był może niezbyt
spektakularny, bo pogoda zapewniła niewiele światła słonecznego, ale jakże miły
się wydawał, kiedy udało nam się go podziwiać podczas schodzenia, a nie, jak
zwykle to bywało, po męczącym podejściu. Skoro mowa o wspomnieniach, to
zaprezentuję kilak zdjęć dla porównania zmian w ulubionym krajobrazie Edwarda.
Dodam też, że i ja mam tu własne wspomnienie – kiedyś się zdarzyło, że po zakończeniu
podejścia zorientowałam się, że na dole zgubiłam kurtkę – oj, bolesne to było,
tak zejść i wejść drugi raz…
Dalsza droga prowadziła już do Kunowa. Oczywiście
była asfaltowa. Z widokami na okoliczne pola i opustoszałe sady.
Na koniec
przeszliśmy przyjemnym wąwozem, który wprowadził nas prosto do miasta.
I po
wycieczce. Liczyła 11 kilometrów. Trasa prosta, czysta – nawet się nam buty nie
ubłociły – ale potwornie zabójcza dla kręgosłupa przez twarde asfaltowe
podłoże. Zdecydowanie polecam na rower.
Zdjęcia
– Edek i ja









.jpg)




Te kapliczki, jak z pierwszego zdjęcia, są u Was niesamowite, miałem ochotę przy każdej zatrzymywać się samochodem.
OdpowiedzUsuńTo wszystko dlatego, że w naszym województwie znajdują się złoża piaskowca. Te w okolicy Kunowa są jedne z ciekawszych. Ich obecność powodowała zapotrzebowanie na rzemieślników, którzy wykonywali z nich krzyże czy figury świętych. Kunowscy rzemieślnicy byli artystami o wysokim kunszcie i dlatego tyle tu pięknych kamiennych kapliczek.
UsuńNie wiem, czy byłeś na Ponidziu. Tam jest jeszcze ciekawiej pod tym względem. Spotykaliśmy tam kapliczki wybitnej urody. Szczególnie piękne są barokowe figury wśród pól Młodzaw Małych.