To właśnie tę wycieczkę planowałam na ubiegły tydzień. Tym
razem pogoda nie była rewelacyjna, ale mimo to sprzyjająca wędrówce. Wybraliśmy
się więc w dobrze znane rejony. Nasz niedzielny spacerek zaczęliśmy od parkingu
na początku ścieżki dydaktycznej Rawicz.
To już nasze trzecie spotkanie z tą trasą,
więc co i rusz wspominaliśmy poprzednie wycieczki w tej okolicy (tu link do relacji z wycieczki przed 3 laty).
Tym razem
szczególnie rzucały nam się w oczy dorodne buki i dęby na skraju ścieżki.
Na
rozstajach dróg wybrałam przejście inną trasą niż ostatnio – zamiast iść
prosto, poszliśmy bardzo ładną, nieco okrężną dróżką. Potem zaś i tak
zawróciliśmy nieco do zlekceważonej drogi, żeby sprawdzić, jak się prezentuje
położony przy niej niewielki staw.
On już nawet nie jest niewielki, a
zdecydowanie mały – stanowi jedną trzecią dawnego akwenu.
Przez chaszcze
porastające jego dawne dno przeciska się niewielki strumyk, na którym powstał
staw.
Powróciwszy na trasę przeszliśmy u podnóża Grodzkiej Góry. Tym razem
jednak nikt nie miał ochoty wspinać się na nią i poszukiwać pozostałości widzianego
przez nas 3 lata temu grodziska.
Zatrzymaliśmy się przy pomniku przed
niegdysiejszą gajówką Rawicz, w której w czasie wojny kwaterowali partyzanci z
oddziału AK.
10 kwietnia 1943 z rąk Niemców zginęło 12 partyzantów, a gajówkę
okupanci spalili. Te tragiczne wydarzenia przypomina tablica na pomniku.
Dalszy
odcinek ścieżki obfituje w pomnikowe drzewa. Są to dorodna sosna i dwa dęby
szypułkowe.
Ich obecność wskazuje na rychły koniec ścieżki dydaktycznej. Pozostało nam jeszcze tylko spotkanie z okazałymi dołami rudnymi. Ich działanie
wyjaśnia tablica informacyjna w pobliżu.
może to się wydawać paradoksem, ale tego typu pagórki, jak ten po lewej, skrywają wewnątrz doły rudne
I już można zawracać na punkt startu.
My jednak mamy inne plany. Przechodzimy na drogę w kierunku szlaku rowerowego,
przy której spotykamy samotną mogiłę żołnierską z września 1939 roku. Trudno określić,
ilu żołnierzy tam pochowano – tabliczka wspomina jednego, liczba krzyży
świadczy o kilku.
Po krótkim postoju przy mogiłce podziwiamy ładną wychodnię piaskowca
po przeciwległej stronie drogi.
Teraz już pora zbliżać się do pozostałości
kopalni glinki ceramicznej „Zapniów”, która zaprzestała wydobycia jakieś 15 lat
temu. Jej teren zarasta coraz bardziej – teraz już nie udało nam się przedrzeć
przez chaszcze nad staw, który oglądaliśmy 3 lata temu. Przekonaliśmy się tylko
o wysokiej jakości wydobywanej tu gliny – jest bielutka i fantastycznie oblepia
buty.
Zajrzeliśmy do szybu kopalni, choć i do niego dostęp trudniejszy niż
dawniej.
Cały teren kopalni zarasta stopniowo i nieubłaganie.
My zaś
maszerujemy na zachód szlakiem rowerowym, a potem wraz z nim skręcamy na
północ.
To najgorszy odcinek trasy – asfaltowa szosa, monotonia i nuda.
Zaskoczeniem
było spotkanie wielu aut zaparkowanych na poboczu w pobliżu popularnych
„Skałek”, do których zmierzaliśmy.
Okazało
się, że odbywał się tam V Przysuski Bieg Mikołajkowy „Na maxa biegamy dla Maxa”,
połączony ze zbiórką funduszy na leczenie chorego chłopca. Trasa biegu liczyła
5 kilometrów. Niektórzy biegacze byli jeszcze na trasie, inni właśnie wbiegali
na metę.
Przed skałkami ustawiono stare, czarne motocykle z koszami.
Właściciele pozwalali je fotografować – zdaje się, że były jedną z atrakcji imprezy.
W drodze na parking
spotkaliśmy jeszcze jedną atrakcyjną grupę uczestników rajdu – jeźdźców ze
Stowarzyszenia Hubalczycy Rawicz 43, którzy zmierzali w stronę skałek.
Tak to
wyszliśmy na zwykłą wycieczkę, a trafiliśmy na nieoczekiwane spotkanie z
historią. Nie mogę każdemu obiecać tej ostatniej atrakcji, ale trasę szczerze
polecam – jest łatwa, bardzo przyjemna i możliwa do przejścia nawet z dziećmi
lub do przejechania rowerem. Nasz wariant liczył 13,5 kilometra. Jeśli kto nie
przepada za chodzeniem po asfalcie, można wrócić ścieżką dydaktyczną.
Zdjęcia – Edek i ja

















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz